Czytam sobie i
myślę sobie…( tym razem o Suce Katarzyny Grygi)
Nie jestem krytykiem ani recenzentem, nie jestem też jakimś szczególnym znawcą
literatury. Ot! Po prostu jestem zagorzałą czytelniczką. Usiłowałam kiedyś
zebrać to, co przeczytałam, ile przeczytałam, ale po pierwszej setce zagubiłam
się i postanowiłam odpuścić. Czytam. Czytam codziennie. Czytam od kiedy
potrafię czytać. Może i dlatego ze względu na rozbujałą wyobraźnię, która
ciążyła niezmiernie, też w którymś
momencie życia zaczęłam pisać. A może
wówczas wydawało mi się, że w ten sposób mogę uczestniczyć w literaturze. Mogę nie tylko
wchodzić w światy, które przedstawiają inni, ale również tworzyć swoje – w jakiś sposób ekwiwalentne – światy wobec tych
zastanych, wobec tych wyczytanych. Mniejsza
o moje powody pisania! Dzisiaj zajmuje mnie pisanie innych. Znów. (Bowiem
odwiedzający mnie goście blogowi wiedzą, że już mi się przytrafiło nie raz, nie
dwa „popisywać” na ten temat).
Kiedy biorę do ręki książkę, zawsze mam nadzieję, że zmierzę się z pewną
historią. Inną niż wszelkie inne, dotąd nieznaną. Wchodzę do cudzego ogródka z
nadzieją, że mnie narracja uwiedzie, zapomnę o bożym świecie, bo ówże świat,
choć przecież wiem, że tymczasowy, zagarnie mnie do siebie na ileś tam czasu.
To tak, jakbym wyjeżdżała na wycieczki do różnych miejsc. I potem wracam, ale
gdzieś w zakamarkach umysłu, gdzieś nocą pod powiekami pojawiają się poznane
obrazy miejsc, ludzi i zdarzeń. Musi we
mnie być! Musi wracać frazami, ożywać w
impresjach.
Coraz częściej jednak daję się sprowokować i sięgam
po tytuły, które trawią mój czas. Daję
się skusić wszelkim eksperymentom, po których pozostaje „pamięć” w postaci
czkawki i nieprzyjemnego odbijania, a nade wszystko poczucie żalu za
zmarnotrawionym czasem, kiedy to
mogłam go wykorzystać na coś o wiele bardziej wartościowego. Bo mi
się piętrzą na szafce nocnej książki, coraz budząc mój niepokój, że nie zdążę w
życiu przeczytać, wszystkiego , co powinnam ( chociaż przecież i tak wiem, że
nie zdążę).
Kiedy kilka lat temu trafiłam na „Królową tiramisu”
Bohdana Sławińskiego. Wiedziona decyzją kapituły Nike tudzież różnymi
wzmiankami prasowymi o enigmatycznych propozycjach, nade wszystko potrzebą „bycia na bieżąco” sięgnęłam po książkę. I jak to po tiramisu, niewiele trzeba
było, bym poczuła przesyt. A że nie zwykłam odkładać nieprzeczytanych książek,
przemęczyłam się, co skutkowało
długotrwałą niestrawnością i tak jak po
przesycie tiramisu, długo nie patrzyłam w jego kierunku, tak i po lekturze –
jak diabeł świeconej wody – bałam się okrzyczanych nowości, eksperymentów językowych,
wszelkich konceptualizacji. A jednak znów dałam się nabrać.
Tym razem kupiłam ( bo żebym jeszcze pożyczyła) książkę Katarzyny Grygi
Suka. Kto sądzi, że jest to powieść
animalistyczna, jest w błędzie. Żadna tam Lessi, czy Biały kieł. Suka to
imię kobiety. Piękna,wyintelektualizowana, wyemancypowana, biseksualna genderystka z mizoginicznymi, ale i
mizoandrycznymi skłonnościami. Deklaruje
pewną mizantropię, a tymczasem wciąż plącze się gdzieś pośród ludzi. Może to
takie zachowanie „boję się, choć chciałabym)lub ( i chciałabym, i się boję)”.
Operuje językiem dalekim od salonowego, choć nie
brakuje jej obeznania i intelektu. Suka buntuje się przeciw wszystkim i
wszystkiemu i czyni to niejako programowo. Prowokuje, ale nie jest to dla mnie
w żaden sposób konstruktywna prowokacja. A raczej zdumienie, że oto znów wylała
się fala głosów, które dopatrzyły się w
„Suce” nowych absolutnych prawd, obnażających animę natury kobiecej, które
doszukały się wielkiego nowatorstwa w postrzeganiu świata kobiet z punktu
widzenia kobiety, co to nie "gęga jak
Kasie i Mariole". I chwała jej za to, że nie gęga i nie podsuwa mi pod nos
nowego przepisu na pierogi, czy nie zakochuje się ostatni raz, ale tym razem w odpowiednim
facecie, by w końcu u jego boku zbudować nowy dom, nowe gospodarstwo
agroturystyczne lub wyjechać do słonecznej Toskanii. Cóż jednak po tym
wszystkim, skoro ów żeński samiec alfa nie budzi mojego zaufania. Niekiedy
miałam wrażenie, że tytułowa Suka tkwi w stanie permanentnego dysonansu
kognitywnego, co być może tłumaczyłoby niespójność narracyjną. To co myśli i co robi bywa skrajnie różne.
Brak takiej spójności powoduje, że przestałam jej wierzyć. A ja już tak mam,
że, aby coś stało się dla mnie zajmujące, musi uprawdopodobnić się wewnątrz
mnie.
Jest postacią plastikową i sztuczną. Epatuje
sposobem wyrażania sądów, często kategorycznym i przejaskrawionym. Suka bazuje na modnych tematach z portali
internetowych, niejednokrotnie kontrowersyjnych ( gender, homoseksualizm,
feminizm, korporacje) i niech jej tam! Ale jest tam takie przeładowanie
tematów, że trudno oddychać. I trudno wybyć się przekonania, że przez cała
narrację sili się na oryginalność,
poszukuje konceptu by zadziwić, zszokować. Nie zadziwiła mnie, nie zszokowała
zresztą też. Może trochę i współczuję jej, podejrzewając, że pod tymi
wszystkimi suczymi kostiumami skrywa się depresantka, może nawet wcale tak sucza i silna. O dość
niespójnej osobowości. Dobrze, że choć
psa ma Suka, co ją czyni bardziej ludzką. Suka jest to nawet jakaś opowieść, choć
przecież wszystko jest opowieścią. Lepszą. Gorszą. Powtórzoną. Przetworzoną.
Powtórzę więc kiedyś zasłyszaną prawdę: ponoć Szekspir już wszystko wymyślił.
Ole!