Wprawdzie na dworze
wiosna dała znać o sobie, pozwalając zapomnieć o minionych ziąbach, pozwoliła
zrzucić ciężkie kurty. I inaczej świat wygląda od rana. Gałęzie drzew jeszcze
ogołocone, ale w słońcu zdarza się zobaczyć zieloną mgiełkę spowijającą
cienkie, niemrawe witki.
A mnie wzięło. Nostalgicznie. I nie jest
to dla mnie żadnym zaskoczeniem, bo właśnie na takowym przednówku, gdy jeszcze
nie wiosna, a już nie zima coś mnie uwiera, czegoś bym chciała, czegoś mi
brakuje, dokądś bym szła. I wydaje mi się, że jestem dużo starsza niż wczoraj i
bardziej zmęczona. Powiadają, że to przesilenie wiosenne. Ja to sobie nazywam
wiosenną melancholią.
Krzysztof spogląda podejrzliwie, gdy
widzi mnie zasłuchaną w liryczne standardy amerykańskie. A mnie one koją i
jakby nieco łagodzą owe niespokojne uczucia.
Na początek rewelacyjne połączenie Raya
Charlesa i Diany Krall
( a ja widzę tarasy nadmorskich
kawiarenek jeszcze opustoszała, ale już od
czasu do czasu pojawiają się goniący za marzeniami ludzie)
a potem dawne….
Georgia Ray Charles
I jeszcze raz…
Somewhere Over The Rainbow
A nade wszystko:
Smile Nat
King Cole
Tu…. w tym momencie robi się poniekąd lżej…
W na wpół przymkniętych oczach iszczą się american
dreams
Gleen
Miller
Na koniec
sennie polecam
Kończy się dzień… Może o dobrze, bo
zrobiło się tkliwie… i atmosferaa gęsta….
Dobranoc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz