niedziela, 3 lutego 2013

„Pięćdziesiąt twarzy Greya”, czyli o lekturze, co to skłoniła mnie do złożenia przysięgi, której złamanie może być sromotne w skutkach.

„Pięćdziesiąt twarzy Greya”, czyli o lekturze, co to skłoniła mnie do złożenia przysięgi, której złamanie może być sromotne w skutkach.

Z książką o Greyu jest  trochę tak jak z disco polo nikt się nie przyznaje, że czytał, a sprzedano miliony egzemplarzy. Wcześniej czytałam na jej temat w Twoim Stylu i bodajże już  wówczas poniekąd wyrobiłam sobie zdanie, toteż nie była na liście książek, które chciałabym mieć, ale, jak to bywa przypadki chodzą po ludziach. Napatoczyłam się na tę książkę, bo oto koleżanka przyniosła do pracy koleżance, która z kolei miała dać jeszcze innej. Ale tamtą zmogła grypa, więc ja wiedziona niepoddającą się racjonalnemu rozumowaniu ciekawością, wzięłam od niej „Pięćdziesiąt Twarzy Greya”. No cóż! I oto kolejny kuriozalny przypadek, kiedy wzięło mnie i muszę napisać. Tak też piszę:
O matko o córko! Co to ma być! Jeśli jest ktoś, kto nie rozumie czym jest grafomania, jeśli nie spotkał się z jej definiowalnym przykładem, to właśnie ma okazję! O fabule pozwolę sobie nie pisać, bo się nie da! Klasyka banału!
W istocie książka poruszyła mnie do głębi! Absolutnie! Jak można coś takiego napisać, wydać i jeszcze ileż milionów kobiet ponoć się tym zachwyca!? I nie chodzi tu o owe naerotyzowane treści, które jakoby wywołują rumieńce na twarzach, czy też pobudzają wyobraźnię. Bo te są tak beznadziejne, że szkoda słów. Owe opisy scen zasadzają  się na kilku wyświechtanych zdaniach, powtarzanych do zemdlenia kilkadziesiąt razy (a doczytałam tylko do str, ok320): przeczesywanie włosów, rozpadanie na kawałki, przesuwanie kciukiem po wargach, mruczenie, marszczenie, warczenie, dyszenie, jęczenie, szeptanie, bąkanie, wydymanie (ust). Język jest tak ubogi, pozbawiony jakiejkolwiek finezji, operujący prymitywnymi środkami wyrazu ( albo zupełnie ich pozbawiony), komiczny, choć myślę, że właściwsze zdaje się być określenie groteskowy. („ Och… gdzieś w głębi duszy czuję chorobliwą zazdrość- jestem poruszona głębią tego uczucia”, „moje serce obejmuje w posiadanie smutna i samotna melancholia”, „(…) cofa rękę, cofając mnie” i jeszcze to: „(…) uderza w słodkie sedno mojej kobiecości”, „ (…) w zachwycie widzę, jak on zachwyca się mną”, „widzę, jak przetrawia moje słowa” I jeszcze bohaterowie!
Narratorka – bohaterka o imieniu Anastazja, po prostu głupia dziewucha bez żadnego rysu psychologicznego – prosta jak budowa cepa, tytułowy – Grey, któremu autorka usiłuje przypisać „mroczną historię” to karykaturalne wcielenie Markiza de Sade! Oprócz innych równie banalnych postaci jest jeszcze jedna! Ta to mnie dopiero ubawiła! Nawet brakuje mi języka, by ją nazwać. A jest to: podświadomość i bogini! Doprawdy nie wiem, to jeden czy dwa byty! Czy to jakieś upersonifikowane podniecenie, czy jakaś druga jaźń. Ale niewątpliwie persona! Otóż i i niej: „Moja wewnętrzna bogini marszczy brwi. „Potrafisz go ograć – nakłania mnie. – Ograć   tego boga seksu w jego własnej grze””, „Moja wewnętrzna bogini podskakuje, wymachując pomponami, i krzyczy: „Tak!””, „Czytam listę, a moja wewnętrzna bogini skacze jak małe dziecko czekające na lody”,
„Opada mi szczęka, a moja podświadomość doznaje szoku. Chrystian Grey jest gotów na więcej! Jest gotów spróbować! „Podświadomość wychyla się zza kanapy, nadal z wyrazem szoku na twarzy harpii”, „Moja podświadomość ucieka z krzykiem”. „Moja podświadomość znów siedzi za kanapą, kryjąc twarz w dłoniach”, a jeszcze: „Co ty najlepszego zrobiłaś?- krzyczy na mnie podświadomość, Moja wewnętrzna bogini robi przewroty w tył godne rosyjskiej gimnastyczki olimpijskiej” i jeszcze raz: „Moja wewnętrzna bogini promienieje, że mogłaby oświetlić całe Portland”. Oczywiście te cytaty nie wyczerpują konceptów autorki co do podświadomości i bogini.
Chyba najbardziej mi żal tej podświadomości i bogini!
Do tego  bełkotu, jeszcze dochodzą monologi wewnętrzne, ale tych pozwolę sobie już nie przytaczać.
           Boże! Jak dobrze, że mój instynkt samozachowawczy uchronił mnie przed zakupem tej książki! Nie darowałabym sobie wyrzuconych prawie 40zł!!!!Intelektualna masakra!
Na tylnej okładce oprócz kilku wyrwanych zapewne z kontekstu bzdur jest napisane „Powieść wstrząsnęła rynkiem literatury kobiecej”. Błagam na wszelkie świętości, by nie klasyfikować tego jako literatury kobiecej, bo obraża to panie, które piszą dla kobiet i czytają powieści kobiet Majgull Axelsson, Doris Lessing, Zeruyę Shalev, czy choćby nasze polskie pisarki Grażynę Plebanek Joannę Bator, czy nawet bliską tematycznie ( chodzi erotyzm treści) Manuele Gretkowską. Literaturę kobiecą, której przedmiotem opisu jest kobieta. Literaturę, której kobieta jest podmiotem twórczym. Literaturę, dla któreś kobiety pozostają jako niewyczerpane źródło tematów – ważne, interesujące, niebezpieczne, czy w jakikolwiek inny sposób pobudzające emocje, bowiem cały ich arsenał- od nienawiści, po miłość, wiąże się ze światem kobiet i one to potrafią ukazać. Ale, na litość, nie w ten sposób! Co ta książka! Pozbawiony wszelkich walorów- fabularnych, językowych chłam! Jak to się ma do czytanych z wypiekami „Nielegalnych związków”, czy choćby należących już do klasyki „Pamiętników Fany Hill Johna Clelanda z 1748!
Kuźwa! ( to ulubione  słowo głównej bohaterki) chciałoby się rzec: Uchroń mnie Panie i wszystkie inne panie przed taką lekturą!
             A ja solennie sobie i wszystkim przyrzekam, że nigdy, ale to przenigdy – i pod groźbą utraty władzy w rękach, i pod karą utraty zmysłów nie napiszę niczego tak beznadziejnego. ( I tylko żal, żal tych kilkuset, czy milionów dolarów). Kolejne części...Dziękuję, postoję


10 komentarzy:

  1. Anonimowy18:28

    Przeczytałem te wielkie "G...o" z ciekawości..., to co piszesz w 100 % popieram. Ale fakt...., napisać coś takiego i zarobić kilka milionów dolarów..., chyba warto.
    Wlodi

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam do dyskusji, czekam na inne komentarze

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy18:27

    Ale tylko te przesłodkie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może nie tyle przesłodkie, co merytoryczne i nieobrażające... Wszak... mój blog, mój dom... ja decyduję, kogo chcę, do niego wpuścić. Pozdrawiam

      Usuń
  4. Mi się trylogia podobała. Nie rozumiem tej krytyki.

    OdpowiedzUsuń
  5. nie ma potrzeby rozumieć, kazdy ma prawo do oceny, A moja jest taka :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Odpowiedzi
    1. nie jestem krytykiem, ale znam i lubię język i szlag mnie trafia, jak mi go ktoś kala...

      Usuń
  7. Anonimowy21:57

    Najprawdziwsze, przynajmniej dla mnie, zdanie znalazłem w Pani komentarzu. „Znam i lubię język i szlag mnie trafia, jak mi go ktoś kala.” Bardzo prawdziwe, nawet jeśli sformułowałbym to nieco odmiennie: używa inaczej, aniżeli w sposób, który jest przyjęty jako poprawny. Być może celowym byłoby dodać: dla narracji literackiej. Wielowymiarowość języka możemy obserwować zarówno przedzierając się przez barokową wręcz erotykę Lezamy Limy, wędrując wśród mrocznych i bagnistych cieni opuszczonych spodni u Jean Geneta, a nawet radośnie skacząc (nawet jeśli jedni na drugich) niczym wredne dzieciary z przedszkola rozkręcające żarłocznie nową zabawkę, po linijkach tekstu od Zwrotnika do Zwrotnika u Henry Millera. I za każdym razem jest to uczta. Skalanie języka u Greya, moim zdaniem, polega na jego straszliwej nijakości, monotonii i miałkości. Język ten, monotonny, miałki i nijaki używany jest do opisu sytuacji których różnorodność jest oczywista, bo przecież nic dwa razy się nie zdarza. Można dopuścić wiele możliwych wyjaśnień takiego, a nie innego wyboru autorki, ja przyjmę za punkt rozważań trzy:
    – wybór celowy, podyktowany chęcią pozyskania jak największej liczby czytelniczek,
    – wybór celowy, podyktowany zniechęceniem do szczególnego rodzaju języka współczesnego, nazwałbym go celebryckim i medialnym,
    – wybór celowy, wynikający ze znajomości produkcji pornograficznych przeznaczonych dla mężczyzn.
    Pomijam wybory przypadkowe, ponieważ pani Mitchell / James jest osobą literacko wykształconą, od wielu lat obcującą z tekstem, jak słyszałem. Pomijam również i taką możliwość, że pani Mitchell chciała się dobrze zabawić, choć nie mogę jej całkiem wykluczyć. Ja w każdym razie byłbym znużony już u początku opowiadania takiej historyjki.

    Jeżeli przepatrzymy rankingi stacji radiowych w Polsce, u góry zawsze będzie Radio Zet, w środku Trójka, a u dołu Drugi Program Polskiego Radia. Akurat teraz ten ostatni akurat nadaje niezwykłego piękna i głębi „ Heiliger dankgesang eines Genesenen an die Gottheit”, mając, proporcjonalnie, słuchaczy trzech. Chcąca zachować odpowiedni poziom Trójka w tym czasie emituje egzotyczną, garażową ewolucję nurtu „Led Zeppelin i następcy” mając słuchaczy, powiedzmy, trzydziestu. W tym samym czasie dla trzystu (cały czas proporcjonalnie) słuchaczy Zetka nadaje jakiś przebój Beyonce, albo Jaya-Z. Wszystko muzyka! Wyrażająca podobne emocje, podobne tęsknoty, opowiadająca o podobnych snach. Niemniej, nawet jeśli główna linia melodyczna pozostaje ta sama to użyte środki wyrazu, ornamentyka, instrumentacja, upraszczane od stacji do stacji, trafiają jako czytelne do coraz szerszej grupy odbiorców; wyrażając ciągle te same emocje, choć coraz prościej – są one coraz bardziej zuniweralizowane. Rezygnacja z finezji, wymagającej wysiłku gry niedopowiedzeń powoduje, że krąg odbiorców poszerza się o kolejne grupy dla których pojmowanie komplikacji rzeczywistości kończy się tam, gdzie dla Pani się zaczyna. Jest dla mnie absolutnie zrozumiałym, że woli Pani „Oczy szeroko zamknięte” Schnitzlera, ale Pani słucha Dwójki i ma wymagania. W wypadku Greya te wymagania u sporej części czytelniczek zeszły jakby na plan dalszy, a przecież w niemałej części są owe czytelniczki również osobami wykształconymi i obeznanymi z lekturą niekoniecznie bulwarową. Ośmielam się domniemać, że tematyka podjęta przez panią Mitchell jest dla tych pań na tyle rzadko eksponowana, że wiele z nich zgodziło się świadomie na owe uproszczenia, żeby tylko przekonać się, że nie są osamotnione w tym wszystkim, czego nie mówią mężczyznom. Dwa zastrzeżenia: nie mam na myśli skłonności sm, choć mogą one stanowić uroczy dodatek – rodzaj wisienki na torcie oraz nie mam na myśli eksponowania w ogóle, tylko przekaz od kobiety do kobiety, tutaj w formie opowieści.

    Koniec części pierwszej. Alski


    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy21:59

    Jeśli włączy Pani telewizor, radio, otworzy internet lub gazetę, dowie się Pani, że fascynująca jest Nokia Lumia, cudowne są zmywarki AEG a zakochać się można w ptasim mleczku Wedla. Otóż: do tej pory fascynująca mogła być kobieta, cudowne bywały zachody słońca, a zakochanie się zastrzeżone było dla istot ludzkich, nawet jeśli nie liczyła się płeć (jak w powiedzonku), a liczyło się uczucie. Żyjemy w czasach, w których język medialny i celebrycki niesłychanie spospolitował, żeby nie powiedzieć: spsiał dotychczasowe znaczenia wielu wyrazów, odbierając im przypisane do tej pory ograniczenia w zastosowaniu, tworzące ich pewną elitarność, stanowiące o ich niezwykłości. Papier toaletowy nie jest niezwykły, żeby nie wiem ile reklam to powtarzało. Natomiast powtarzanie przez reklamy, że papier toaletowy jest niezwykły powoduje, że napotkawszy zjawisko niezwykłe naprawdę, nie wiemy współcześnie jakiego słowa na oddanie naszych emocji użyć. Niezwykły zmierzch? Toż jawi mi się natychmiast zapośredniczony przez reklamę zmierzch do dupy! Nie będę kontynuował. Pewne słowa nam ukradziono. Zrobiono to z cyniczną bezwzględnością, nie oglądając się na skutki, jakie spowoduje wyżarcie, ześwinienie (żeby to nazwać dosłownie) ich dotychczasowych znaczeń. To jak pisać w takim razie? Skoro slowa, frazy całe zostały literaturze zrabowane przez pampersy, wzdęcia, telefony komórkowe i odciski? Być może minimalizm, będący celowym uproszczeniem, jest jakimś rozwiązaniem i być może pani Mitchell tym tropem podążyła, równocześnie próbując poszukać kolejnych znaczeń dla słów które nam pozostawiono. Nie mogę tego wykluczyć, tym bardziej, że wówczas pisanie Greya jawi mi się jako – paradoksalnie – zupełnie niezła zabawa.

    Trzecie. Jest taki stary kawał: czym się różni pornol dla mężczyzn od pornola dla kobiet? W zasadzie niczym szczególnym, tylko na końcu oni biorą ślub. No właśnie. Erotyczne odczucia kobiet są daleko bardziej złożone aniżeli odczucia mężczyzn o czym wiedzą wszyscy, a z pewnością przemysł pornograficzny, który stworzył zupełnie odrębną linię twórczości dla kobiet i niekiedy mężczyźni oglądający taki produkt nie bardzo mogą się połapać o co chodzi. Domniemam, że autorka jest osobą bywałą w świecie i że, w takim razie, mógł jej i taki cel przyświecać. A wyszło nudne, bo każdy pornol jest nudny, przynajmniej dla tych, którzy za nimi nie przepadają. Ale: świat jest różnorodny a Grey być może wydobywa jakieś ukryte ciągoty. I dobrze, że ukryte, bo nagość zupełna jest nudna właśnie. Wenus z lustrem prezentuje się znacznie lepiej niż bez lustra. Więc może dobrze, że pani Mitchell to napisała. Nie ośmielę się sugerować, że napisała lustro.

    Gusta są różne. Dla mnie fascynująco chorą erotycznie lekturą do dziś pozostaje „Azyl” Williama Faulknera. Najbardziej zaś klimatyczną, trzeci tom Roberta Musila „Człowieka bez właściwości”. Jedna z najpiekniejszych zaś scen erotycznych jakie spotkałem to epizod z „Sartorisa” Faulknera (znowu), w którym, w samochodzie który właśnie wylądował w rowie Narcissa, ukryta na piersi Bayarda tłucze go pięściami i krzyczy, czy też szepcze: potworze, potworze…

    Pozdrowienia z dyżuru. Alski
    Koniec części drugiej i ostatniej. 

    OdpowiedzUsuń