niedziela, 30 grudnia 2012

Naga prawda… (no może lekko przyodziana fantazją), czyli końcoworoczne résumé


Naga prawda… (no może lekko przyodziana fantazją), czyli końcoworoczne résumé

 

 

zdjęcie z Internetu
                Chciałabym być oryginalna, być daleko od banału, ale jakkolwiek bym się nie starała – nie  umiem zacząć inaczej jak od prostego sformułowania: „kończy się kolejny rok”. Bo on się kończy i jak zawsze, i zapewne jak wielu nam w tym czasie pewną inklinację do rozmyślań, do analiz, do podsumowań. Zbieram z całego roku i staram się to jakoś ogarnąć… mógłby ktoś spytać: i po kiego diabła ci takie roztrząsanie, takie pochylanie się, wracanie do minionego, skoro było minęło. „Kamień w wodę” – jak powiadała bohaterka książki, którą uważam za najlepszą wśród tych wszystkich, które przeczytałam w tym roku, a było tego niemało! (O! Proszę już pierwsza podsuma) Tak! Książka Roku dla mnie jest dylogia Joanny Bator  „Piaskowa Góra” i „Chmuradlia”. A jeśli jakoś tak się złożyło, że od książek zaczęłam, to niechże będzie! Spośród wszystkiego, co mi w ręce wpadło emocjonalnie ruszyła mnie książka Joli Kwiatkowskiej „Przewrotność dobra”, o której pozwoliłam sobie napisać na blogu http://iwona-zytkowiak.blogspot.com/2012/05/o-ksiazcejolantykwiatkowskiej.html.

Odkryciem literackim była cicha i skromna postać gorzowskiego poety, pisarza Wincentego Zdzitowieckiego, o którym też ośmieliłam się napisać, budząc tym wpisem kontrowersje części środowiska związanego z tą postacią http://iwona-zytkowiak.blogspot.com/2012/04/poznaam-wczoraj-czowieka.html.

Tak oto nieoczekiwanie dla samej siebie zaczęłam owe reminiscencje związane w odchodzącym rokiem. Nie zamierzam tu pisać o sprawach bardzo osobistych, rodzinnych. Nie chcę frapować Czytelnika  moim życiem, bo po pierwsze jest ono całkiem moje, po drugie nie nosi w sobie żadnych znamion, które mogłyby budzić zainteresowanie, czy emocje. Ot! Życie jak życie. Jeden mąż, czterech synów, mama i cała plejada zdarzeń codziennych, w których uczestniczę.

Ale… Zdarzyło mi się w tym roku poznać kilku wartościowych ludzi,  odtworzyć relację z przyjaciółką, które niebezpiecznie dyndały na cienkiej nitce http://iwona-zytkowiak.blogspot.com/2012/05/juz-szron-na-gowie-juz-nie-to-zdrowie-w.html. W końcu spotkałam na swej drodze – a właściwie od dawne szłyśmy w jednym kierunku – osobę, która stała się dla mnie ważna i zrobiła dla mnie strasznie dużo. ( Dziękuję IP).

Mija czas. Mija rok… ludzie składając sobie życzenia, życzą sobie, aby kolejny rok był lepszy, aby miniony się skończył, a ja… ja nie wiem. To był dobry rok. „To był rok , dobry rok, z żalem dziś żegnam go….” http://www.youtube.com/watch?hl=pl&v=RIngKjazAu4&gl=PL

Wydałam kolejną książkę (po „Toni”- „Spotkania przy lustrze”, skończyłam kolejną, zaczęłam następną i jeszcze w zanadrzu kilka pomysłów), napisałam kilkadziesiąt wierszy, z czego kilka dość dobrych (dla zainteresowanych: zapewne w kolejnym wpisie blogowym wrzucę owe wiersze), założyłam TEGO BLOGA. I fakt, że jest ponad 12 tysięcy!!! wyświetleń, pozwala mi wierzyć, że prowadzenie bloga ma sens. DZIĘKUJĘ WAM- MOI CZYTELNICY! Choć i tu, aby oddać sprawiedliwość, bywały chwile, że nie było lekko, gdy trzeba było odpierać ataki, bo… bo każdy ma prawo do swojego zdania.http://iwona-zytkowiak.blogspot.com/2012/05/zapiski-szkolne-o-tymzewbrewwszelkim.html.

Muszę i to koniecznie muszę, w tym miejscu napisać, że pisać każdy może, a nie każdy umie. Ja nie wiem, czy umiem, ale fakt, że ZWIĄZEK LITERATÓW POLSKICH  przyjął mnie w poczet swoich członków daje nadzieję, że może to, co piszę, choć „funta kłaków warte…”

                Rok 2012! W moim indywidualnym wymiarze przyniósł mi nowe doświadczenia zawodowe. Zakończyłam roczną pracę w gimnazjum dla dorosłych, powszechnie zwanym OHP-em. To był dla mnie trudny okres, o którym myślę z mieszanymi uczuciami. Ale nie bez kozery piszę o tym, bo, kiedy spotykam  na ulicy K. lub P. albo, kiedy na ulicy w Szczecinie goni mnie zdyszany na rowerze chłopak po to, by powiedzieć mi „dzień dobry” i spytać „co u pani słychać”, albo kiedy koleżanka ucząca po mnie mówi mi: „Wiesz! Oni często mówią o tobie i żałują, że już ich nie uczysz”, albo  opowiada mi o mojej Meduzie, która próbowała sobie odebrać życie…. – to myślę sobie, że może choć w części, niechby w malutkiej namiastce byłam jako ten mędrzec, co to nad brzegiem morza spacerował, ratując skazane na zagładę meduzy. http://iwona-zytkowiak.blogspot.com/2012/03/kazdemu-trzeba-dac-szanse-piekne-i.html

Doświadczenie z Meduzami pozwoliło mi również na dokonanie pewnej weryfikacji swoich oczekiwań co do mojej przyszłości. Oto! Jako domorosła pisarka po dwóch publikacjach już wiedziałam, że z „pisania chleba nie będzie” i muszę tak ustawić się emocjonalnie, by dotrwać do emerytury nie jako frustratka, ale osoba, która potrafi czerpać radość z życia. I szukałam, i znalazłam… http://iwona-zytkowiak.blogspot.com/2012/09/grunt-to-pozytywne-nastawienie-do.html

                Gdzieś około lipca napisałam o tym, że wszystkiego mieć nie można…


 Powodowana byłam wielkim rozczarowaniem, że nie mogę wyjechać, a właściwie wylecieć gdzieś w jakieś modne, egzotyczne miejsce, miejsce pełne zachodów słońca, gorących plaż, polilogicznych hoteli, basenów i drinków z parasolkami i pięknymi miejscami znaczonymi historią… Stało się! Ekonomia rządzi światem! Moim też! Spakowałam walizkę, spakowałam dzieciaka i postanowiłam ruszyć w Polskę! I ruszyłam! http://iwona-zytkowiak.blogspot.com/2012/07/oj-gna-mnie-gna-w-poszukiwaniu.html

… a w tzw. międzyczasie żyłam. Bo przecież w życiu wazne jest przede wszystkim, by żyć… I kochałam, spotykałam się z ludźmi, tęskniłam za tymi, którzy odeszli, cieszyłam się radością innych, złościła mnie głupota, trwożyła niepewność… takie życie! W tym wymiarze rok jak wiele innych…

                W nadchodzącym roku pewnie znowu będę tworzyć swoją play listę i zachwycać się wszelkimi wykonaniami My Way, http://www.youtube.com/watch?v=HmXDYUcapt8,  pewnie nie zaginie moja miłość do Cesarii Evory http://www.youtube.com/watch?v=R2Af7zD23nM, pewnie w tawernie Anthony Quinn znowu będzie urzekać mnie tańcem

http://www.youtube.com/watch?v=bZTH3JehW7M,  a ja zostanę ze swoimi marzeniami o Cape Verde, od nowa będę czytać Herberta z nieustającym zdumieniem i zachwytem jakbym robiła to pierwszy raz,będę pisać swoje powieści, wiersze, prowadzić blog… i postanę sobą – zdziwioną tym, że zdarzyło  mi się to, co zdarzyło, dokonałam tego, co dokonałam, przeżyłam to, co przeżyłam… i to doprawdy bardzo dużo… I niech nastanie 2013 rok! Niech się dzieje! Co ma się stać – stanie! Każdemu według zasług….

 

 

Ps.

A poza większymi ważnymi sprawami, kupiłam sobie kilka kilogramów ciuszków, ileś mililitrów perfum, kilka(naście) par butów, kilkanaście( a może i -dziesiąt książek), kilka deko biżuterii takiej i owakiej, spędziłam kilkaset minut, które mogłabym nazwać Szczęściem, doznałam wielkiej sympatii ludzi ( pani Aniu K. ze Stargardu – dziękuję  czyli zadowoliłam swoje „ego”)

 

 Gośka Żytkowiak

 

wtorek, 25 grudnia 2012

z całego serca


Święta Bożego Narodzenia w szczególny sposób niosą refleksję. Niedługo po nich Nowy Rok i, choć, jest to tylko symboliczna granica czasu, bowiem ten płynie niezmiennie, to jednak właśnie teraz człowiek dokonuje rozrachunku z tym, co było, myśli o tym, co się zdarzy.

         Wszystkim odwiedzającym; przyjaciołom, znajomym, zaglądającym przypadkiem, życzę, wiele szczęścia, poczucia spełnienia, miłości i ciepła wokół. By kolejne rachunki przynosiły radość i zadowolenie, by czas, który płynie, nie okazał się straconym, by ludzie, których mijamy na swej drodze byli nam życzliwi, by się darzyło Wszystkim.

 

Gośka Żytkowiak

 

sobota, 22 grudnia 2012

Trudny świąt czas, czyli refleksja na okoliczność końca roku i nie tylko….

zdjęcie z Internetu grimma blox.pl
 
http://www.youtube.com/watch?hl=pl&gl=PL&v=fcz7klh-qdI
 
                Nie jestem Matka Teresa ani nawet Janusz Korczak. Brak mi siły, determinacji, pewnie też i chęci na misję. Lubię, gdy mi ciepło, wygodnie i błogo… Kiedy zdarza  mi się namacać luksus, czuję się świetnie i, choćby nie wiem co, nie potrafię wykrzesać z siebie poczucia skonfundowania, czy wstydu, że się tak rozpasam i pławię, podczas, gdy tyle nieszczęść na świecie… I tak marnie sobie żyję. „Szału nie ma” – mógłby ktoś rzec. I nie ma! Anim ja wyjątkowa, anim szlachetna! Ot! Życie jak życie! Jak coś da się ugrać, to grać trzeba, jak czas się pochylić… też się zdarza.  A jednak… Jednak, gdy tak sobie wspomnę wczorajsze spotkania z moimi szkolnymi dzieciakami, to tak bardzo chciałabym mieć w sobie MOC.  I tak za jej sprawą nakazałabym Losowi, by Antkowi przywiódł do domu matkę, która za chlebem pojechała albo jeszcze Bóg wie za czym, czy za kim ( bo mi kiedyś zdradził, że najbardziej ale to najbardziej na świecie lubi gotować z mamą w kuchni. A  nawiasem mówiąc, chłop jak dąb i wąs mu się pod nosem kręci). A potem sprawiłabym, by ojciec Ewki pojawił się u niej na Wigilię, bo choć przecież w życiu tak bywa, że dorośli nie umieją się już kochać i żyć ze sobą, ale dziecko, to dziecko – niby wie, niby nie, że tak już jest ten świat urządzony. Ale w tę jeden, jedyny wieczór chciałoby, żeby tak mama i tata… razem…  I jeszcze dałby Pan Bóg albo Opatrzność, Los albo Budda – jak zwał tak zwał, by mama Ali przestała pić i wyszła z tego swojego zapijaczonego świata i zobaczyła, ile lat straciła i, ile łez wylała jej nagle dostrzeżona córka, kiedy to nocami nasłuchiwała odgłosów domu, a potem pijackich pretensji o  zmarnowane życie. Dobrze by było, gdyby tą mocą niezwykłą dałoby się wymalować  uśmiech na twarzy Adasia, co to śliczny jak samo malowanie, ale przy byle uwadze, chowa głowę w ramiona i nie umie strachu a może speszenia przegonić ze swojej twarzy.  Kiedy to by się wszystko spełniło, a przecież to znów nie tak wiele!, to fajnie by było, gdybym mogła dać Dorotce komputer, żeby na fejsbuku też sobie mogła z koleżankami „polubiać” różne rzeczy i komentować zdęcia podpisując je: „moje ty śliczności” albo „sweet”.  I może dałoby też radę, by Zuzia nie stała wciąż z boku i z zachwytem w oczach patrzyła jak jej koleżanki śmieją się i ściskając się w koleżeńskim uścisku, szeptały sobie do ucha słodkie tajemnice pierwszych zakochań, ale by i ona miała wypieki na twarzy i błysk w oczach, bo Patryk z II a spojrzał na nią trzy razy w czasie krótkiej przerwy na łączniku. Jeszcze też bym chciała wykorzystać tę moc, by dać Agacie głos, co by zabrzmiał jak dzwon i rozdzwonił się po korytarzach i klasach, i salach domów kultury i innych, i… w końcu wszyscy by usłyszeli, że Agata mówi. Nie tak po prostu, ale że jej głos sięga serc i umysłów! Że w końcu ludzie zobaczą, że ona jest! I jest ważna!
Taka MOC! Oj przydałaby się! Bo wtedy też mogłabym sprawić, że  Ula nie musiałaby jeść i jeść, i jeść, by zagryźć wszystkie swoje zgryzoty, co to potem niezmetabolizowane, idą w biodra, w brzuchy, w uda i … w głowy. A może starczyłoby i na moc dla Józefka, któremu prochy strzaskały psychikę, że on, biedak, sam nie wie,  o co chodzi w tym życiu…
                Nie jestem Matka Teresa ani Janusz Korczak… Czasem zaglądam w moje serce i dziwię się, że jeszcze bije… Czasem muszę popukać… by biło…..
( jeszcze raz) http://www.youtube.com/watch?hl=pl&gl=PL&v=fcz7klh-qdI
 





czwartek, 13 grudnia 2012