Kiedy odchodzi przyjaciel – o Romie
Nie szukałam nowych przyjaźni. W tej kwestii moje życie płynęło spokojnie
i było stałe. Przez lata to co się miało
wykruszyć – się wykruszyło, co miało
zostać – zostało. Cieszę się, że ci, którzy zostali przy mnie wciąż z
niezmiennym zainteresowaniem partycypują w moim życiu. Zarówno w radościach,
jak i troskach. Spotykam się z nimi. Częściej, rzadziej… Nigdy jednak nie dopuszczam
do milczenia. Myślę sobie, że zbyt długie zabija przyjaźń. Tak więc – choćby
słowo, pusty sms. Żeby dać znak: To ja. Żyję. Jestem. Może chwilowo mniej, ale
jestem.

- Nie ma problemu… - powiedziała. – Wykorzystaj
je.
Ale ja wówczas nie miałam pojęcia, jak
to zrobić, by było uczciwie z zachowaniem praw autorskich i zrezygnowałam.
Po latach jednak zamarzyłam, by moje
wiersze były opatrzone Jej rysunkami. Poprosiłam Ją o to. Dałam wiersze.
Podobały się. Jednak powiedziała:
- Już nie dam rady zilustrować twoich
wierszy, Małgosiu, ale jak przyjdzie Adaś, to znajdzie teczkę z moimi rysunkami
i możesz wziąć te, które tylko Ci się spodobają. ( Mój tomik Żywot jętki jest pięknie zilustrowany)
To chyba wówczas, przyszłymi go głowy,
żeby napisać o Niej. Miałam wprawdzie w zamyśle kilka koncepcji na nową
powieść, ale pomyślałam sobie, że przecież nie jestem w stanie wymyślić tak
szalenie interesującej, bogatej, intrygującej bohaterki jak Ona. Długo nosiłam
się z tym zamiarem… Czy zechce? Czy mnie nie zbeszta, nie wyśmieje? Bo w końcu
kim jestem, abym grzebała w Jej życiorysie?
Któregoś wieczoru zadzwoniłam. Raz kozie
śmierć.
-
Chcę napisać o tobie, Roma – powiedziałam. Zwyczajnie. Tak, jakbym zamierzała
oznajmić: chcę cię zaprosić na kawę. A nie tak, jakbym informowała kogoś o tym,
że właśnie oczekuję od niego sprania się ze swojego życia. Że liczę na
odsłonięcie zasłoniętego, na rozdrapanie zabliźnionych ran, na akty
ekshibicjonizmu, do których ciężko się
będzie przyznać. – Nosisz w sobie tyle historii. Szkoda, by przepadły –
dodałam.
-
Ja ci opowiem wszystko! Co tylko będziesz chciała! Możesz pytać. Odpowiem na
każde twoje pytanie – głos Romy drżał. (...)
- Ale nie będziesz mnie nagrywać – spytała. – Mikrofon. Dyktafon… to takie bezduszne… - W tonie jej głosu słychać było jakąś niepewność, może nawet próbę tłumaczenia się. Nie lubiła techniki. Na ile mogła, broniła się przed nią. I nawet telefon, z którego teraz korzystała, dostała od syna. Nalegał. Tak było mu łatwiej. Od jakiegoś czasu trudno było mu pogodzić się z myślą, że jest tak daleko od niej. I on, i Elka. Wiedział jednak, że za żadne skarby nie wyrwie jej z Barlinka. Wszczepiła się tu. Zapuściła tak głęboko korzenie. Splątane, wrośnięte nie dadzą się ruszyć. – Ja z miejsca tracę rezon – jakby wystraszyła się, że zrezygnuję z tego pomysłu, pospieszyła z wyjaśnieniem.
- Ja chcę rozmawiać. Nie mówić. Mówić mogę do siebie – dodała z zadziwiającą żarliwością. – W końcu od dawna mieszkam sama. Możesz notować. Wszystko. Jak trzeba, powtórzę.( to cytat z powieści o Niej)
- Ale nie będziesz mnie nagrywać – spytała. – Mikrofon. Dyktafon… to takie bezduszne… - W tonie jej głosu słychać było jakąś niepewność, może nawet próbę tłumaczenia się. Nie lubiła techniki. Na ile mogła, broniła się przed nią. I nawet telefon, z którego teraz korzystała, dostała od syna. Nalegał. Tak było mu łatwiej. Od jakiegoś czasu trudno było mu pogodzić się z myślą, że jest tak daleko od niej. I on, i Elka. Wiedział jednak, że za żadne skarby nie wyrwie jej z Barlinka. Wszczepiła się tu. Zapuściła tak głęboko korzenie. Splątane, wrośnięte nie dadzą się ruszyć. – Ja z miejsca tracę rezon – jakby wystraszyła się, że zrezygnuję z tego pomysłu, pospieszyła z wyjaśnieniem.
- Ja chcę rozmawiać. Nie mówić. Mówić mogę do siebie – dodała z zadziwiającą żarliwością. – W końcu od dawna mieszkam sama. Możesz notować. Wszystko. Jak trzeba, powtórzę.( to cytat z powieści o Niej)
Spotykałyśmy się
codziennie. Jakoś od końca stycznia. Ja z białym notesem, który bardzo lubiła
biegłam przez podwórze. Ona – szurając nogami wpuszczała mnie do siebie, ale najczęściej
zostawiała już uchylone drzwi. Siadałyśmy w kuchni. Wśród drewnianych ptaków,
dzwonków, aniołów. Przynosiłam jej kwiaty – najczęściej tulipany, czasem
hiacynty w doniczce. I czekoladę. Krówkową.
Tylko taką mogła jeść. Była miękka i dawała się z łatwością przełknąć.
Była
chora. Czułam to. Ze wszystkich sił próbowała ukryć fakt, że cierpi, lecz
kiepska z Niej aktorka.. Ale bardzo dzielna. Niezłomna.
Z
czasem nasze spotkania stawały się krótsze...Wizyty u lekarzy, badania
zabierały n a s z c z a s. Ale to co! Przecież najważniejsze było, żeby czuła
się dobrze. By nie bolało. Umiała zaciskać zęby. Tak, by nawet najcichsze
syknięcie nie wydostało się na zewnątrz. A nawet jeśli wymsknęło się, mówiła:
- Widać tak już musi być. Cholera! Całe
życie pod górkę!
Zaraz jednak zacinała się jakby było jej
wstyd, że dała się nakryć. Po chwili uśmiechała się tym swoim uśmiechem i opowiadała
dalej. O Kopyczyńcach, o Kutcu, Maksymiukowej… , o Bieszczadach, Kanie. Diabłach,
potercukach, puszczy, aniołach…. Mój ty Boże! Ile tego było! Czasem żartowała:
- Wiesz, już sama nie wiem, co jest prawdą,
a co zmyśleniem.
Na
początku maja wyjechałam na kilka dni. Została w domu. Martwiłam się, bo słabła.
Lekarz zaordynował kroplówki. Nie dzwoniłam. Nie chciałam jej narażać na koszty,
a byłyby wysokie, bo przecież zapewne musiałaby mi o wszystkim
opowiedzieć. Którejś nocy miałam zły
sen. Starałam się odgonić złe myśli, ale
tkwiły uparcie w tyle głowy. Nie mogłam przestać o niej myśleć.
Zaraz po powrocie zadzwoniłam do Niej.
- Małgosiu, wiesz jestem w szpitalu - oświadczyła, relacjonując szczegółowo okoliczności.
Byłam wściekła na wszystko:
- Wiedziałam Roma. Wiedziałam!
Pobiegłam do Niej. Widziałam, jak się ucieszyła...
Pobiegłam do Niej. Widziałam, jak się ucieszyła...
Przychodziłam
do niej codziennie. Czekała na mnie. Udało mi się zabrać ją na spacer. Do lasu.
Ciężkie koła terkotały po nierównym podłożu. Starała się opanować grymas bólu.
Widziałam jej radość, kiedy weszłyśmy w las. Była zachwycona i spokojna. Wokół
zieleń już wybujała, ptaki urządziły jej koncert.
- Wiesz – powiedziała, zgłodniałymi oczami
chłonąc rozciągający się przed nią starodrzew. – Cieszę się, że lekarze
wreszcie znaleźli przyczynę. – Oni się bardzo starali. I w końcu doszli, że to
wszystko przez tego raka. ( Bardzo ufała doktorowi P. oraz M. i G.)
Kurczyła
się z dnia na dzień. Nikła pod kołdrą. Wyostrzały się rysy. Cierpiała. Nie lubiłam
wychodzić od Niej.
- Wiesz, że nie lubię, gdy odchodzisz –
mówiła, uśmiechając się kącikiem ust.
- Ja też nie lubię odchodzić – odpowiadałam.
Najtrudniej było mi wychodzić z oddziału
w Gorzowie, bo nie mogłam wrócić tego samego dnia.
Któregoś
dnia – było jej już niewiele – chwyciła mnie za ręce i zapytała:
- Małgosiu! Ale nie zostawisz mnie?
Był w tym pytaniu strach.
-Nie zostawię, Roma – zapewniałam.
I
nie zostawiłam. Bo obietnic przecież należy dotrzymywać. Prawda?
Odeszła
przy mnie. W niedzielę. Cicho i spokojnie. Bez żadnych dramatycznych scen.
Byłam z Nią. I chyba jest mi z tym
dobrze. Spojrzałam na to z innej perspektywy i widzę, że owo przejście na drugą
stronę nie musi być dramatyczne. Jutro pogrzeb. Szykuje się wielka pompatyczna
uroczystość, z notablami, z przemówieniami. Będę tam. Będę dumna z Niej. Jak
jest wielka. Roma Barlinecka.
Może
mnie dojrzy wśród tego tłumu. Bo przecież wiem, że też, choć krótko, byłam dla
niej ważna. Bo byłam często, bo blisko, bo pisałam o Niej, bo byłam jej „konfesjonałem”,
kronikarką, bo… bo wreszcie Roma z pewnością miała przeczucie owej
schyłkowości swojej, a ja dawałam jej kolejną szansę na wieczną pamięć, ale
wiem, że miała wielu przyjaciół. Byli z Nią szmat czasu. Rozumiem ich poczucie
straty. Co zresztą nie zmienia faktu, że
i ja zżyłam się z Nią, z jej chorobą, z jej umieraniem. I właśnie to uczyniło
naszą relację niesamowitą i niezmiernie intymną.
Romo!
W czepku urodzona. Tęczowa Rybo ze snu swego ojca, Królowo Barlineckiej Puszczy…
Mamy wobec siebie zobowiązania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz