Czas wakacji czas świerszczy, czas maciejki,
skwierczących w płomieniach świec błędnych ciem. Czas trzaskających w lampce wina kostek
lodu, czas krótkich nocy, długich wieczorów. Czas wolności. Słowem – kanikuła.
Jeszcze nie tak dawno, czekałam na ten czas, z niecierpliwością śledziłam
prognozy, pieczołowicie przygotowywałam balkon na wieczorne sesje: kwiatki,
lampki, szydełkowe obrusy na stół, miękkie poduchy. By się ponapawać, nasycić,
pozachwycać. Na kolejne miesiące. Lipiec się kończy. Czuję jak czas delikatnie
przemyka przeze mnie. Zanim się obejrzę, zawrześni się. I tak sobie myślę, że to też nie dramat. Lubię
tę swoją monotonię, powtarzalność, przewidywalność zdarzeń. Rytm, któremu się
poddaję. To, że mija – naturalne. I nie żal, zwłaszcza, kiedy coś zostanie. A mnie
pozostają cudne wspomnienia rzymskich uliczek, florenckich kolorów, majorkańskiego
słońca. I ludzi, którzy wciąż są ze mną
i tych, których już nie ma. Mojej Romy, która pojawia się we mnie z
coraz nowymi kadrami. (Wciąż mamy ten swój metafizyczny kod, czytany tylko
przez nas). Tyle dobrego się zadziało. To był dobry czas. A teraz czekam na
premiery moich powieści Świat wg Ruty, Ona – Nina, ja – Joanna, Wszystkie moje
zmartwychwstania. Czekam na jesień, bo wtedy życia spowalnia. Nie gna mnie, nie
kusi. Wrócą długie popołudnia, kiedy czas na wszystko: kawę wypitą razem z K. ,
drzemkę. Na czytanie, pisanie, wieczorne gry z Marcelem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz