piątek, 26 lutego 2016

Naprawdę jaka jestem nie wie nikt, czyli o tym, że jest we mnie nieziemski pierwiastek i nie ma co z tym walczyć.

            
Naprawdę jaka jestem nie wie nikt, czyli o tym, że jest we mnie nieziemski pierwiastek i nie ma co z tym walczyć.
 

            Czasem myślę, że jestem aniołem, wróżką, cudotwórczynią, robokopoem… Bo przecież z typowymi dla człowieka ludzkimi cechami nie dałabym rady stawić czoła milionom większych, mniejszych spraw. Mało, przy wielu z nich wykazuję się absolutnie nadprzyrodzonymi zdolnościami. Przykładów potwierdzających paradygmat o mojej niesamowitości jest multum, ja zaś ograniczę się do kilku, może nawet banalnych, przykładów. Otóż:
Marcel szuka podręcznika od matematyki… Bo przecież niedawno był! Namacalnie, fizycznie w konkretnym miejscu, a mianowicie w plecaku. Sugeruję jednak dyskretnie, by jeszcze raz zajrzał do niego, a jeśli nie ma – to sprawdził w szafce, co mój syn, oczywiście czyni. Niestety, intensywne poszukiwania spełzają na niczym! Podręcznik wcięło albo diabli go wzięli. Nic! Tylko muszę użyć swoich mocy. Schylam się zatem, szepczę szatańskie zaklęcia, potem dokonuję tajemnej eksploracji i oto wyciągam z czeluści marcelowej szafki podręcznik! Barawo ja! Podobnie ma się rzecz z zagubionymi spodenkami  do squasha  mojego męża. Jakaś cholera, zapewne pod osłoną nocy wkradła się do naszego domu i opętana żądzą czynienia zła, zakorbiła mężowski stój. I znowu ja, niczym niezłomna superbohaterka,  uzbrajam się w nieziemskie moce, wkraczam do akcji. Zagrzebuję się w  szufladę i, voila! odnajduję zgubę.  Nie chcę nawet wspominać, jakich wysiłków, forteli, zaklęć muszę użyć, by odnaleźć zagubione metryki, akty notarialne… ba! nawet  toczę walkę z komputerem, który całkiem świadomie i złośliwie, nie jak bezduszne urządzenia, ale rozmyślnie działający byt  chowa, Bóg wie, gdzie, pliki, zdjęcia, scany… Piekielne moce wrą!
Posiadam też zdolności, które w jednej chwili ( no może w dwóch) potrafią zdziałać cuda. Sprawić, że coś, czego nie ma, pojawia się znikąd. Oto, na przykład, proszę mojego męża, czy syna, by kupili mi w pobliskim sklepie włoszczyznę. Warzywa krojone  w julienne. Na wypadek niezrozumienia wyciągam z kosza na śmieci woreczek po, na którym pokazuję, że jest marchewka, seler i por… Jasne? Jasne! Niestety, okazuje się, że dotąd pełne owej włoszczyzny bonety, naraz opustoszały. No coż! Trudno! Idę więc  sama, by „skompletować” jakiś  warzywny zestawik do obiadu.  Marcheweczka, selerek,pietruszeczka… Aż nagle mój wzrok pada na bonet! A tu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrastają „kopczyki”  moich warzyw krojonych w julienne. Szczęśliwa wracam do domu i już od progu krzyczę:
- Zobacz, zobacz! A jednak były!!!
Na co mój mąż wzrusza ramionami, za wszelką cenę starając się ukryć zdumienie pomieszane ze złością i odpowiada:
-Nie wiem, jak  to się stało! Jak ja byłem, to nie było!
Nie  odezwałam się słowem. Ciiii! Nie chciałam się zdradzić ze swoimi cudownymi mocami.
Oczywiście! Te krótkie epizody nie wyczerpują tematu. To zaledwie przysłowiowy czubek góry lodowej…
A tymczasem odlatuję. Czas na sabat!
PS. W razie pilnej potrzeby proszę dzwonić, esemesować, mailować…albo, jeśli sprawa jest kategorycznie niecierpiąca zwłoki, tylko wypowiedzieć w myślach życzenie:

Gośko! Przybądź!