poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dom

Dom

Zawsze miałam dom. Było to tak oczywiste, że nigdy nie przystawałam na dłużej nad jego znaczeniem, wszelkimi konotacjami.  Był. Tak jak była matka, ojciec. Był. Tak jak była noc i dzień. Był. Stały element życia.  I nawet, gdy wychodziłam z domu z nowo zaślubionym mężem, to też nie było żadnej tragedii. Zmieniało się w tym domu wszystko wedle nowych mód i modłów, tylko powroty się nie zmieniały…  I to poczucie przynależności do domu.  Przynosiłam tam wszystkie swoje dzieci, by zaczynały eksplorację świata od tego miejsca. A zwłaszcza, by się nasyciły tą miłością, ciepłem, by poczuły się bezpiecznie i, by niosły to przez swoje życie. Niewielki było to dom. Zaledwie kilkadziesiąt metrów kwadratowych w szarym kostropatym bloku.  Ale dla wszystkich starczało miejsca. I dla babci z jednej strony i dziadka z drugiej strony, dla ciotek, kuzynek… Dom się nadymał i powiększał, rósł, pęczniał…  olbrzymiał jak zaczarowany…. Chyba nawet pozbywał się kątów, a jeśli nie to one były całkiem puste – nikogo wbitego w kąt.
Dom rozbrzmiewał rosyjskimi balladami, dźwiękami akordeonu i śmiechem… perlistym śmiechem dzieci, które wynosiły z kuchennej szafki gary i tarabaniąc śpiewały: „Maszeruje orkiestra, maszerują żołnierze, jeden bębni na bębnie, drugi wali w  talerze”. I tłukły się talerze w dziwacznym korowodzie dokoła stołu. Musiały być tak jakieś f l u i d y, bo nikogo  w domu głowa nie bolała, nikt nie nakazywał: „Cicho”.  Stary piec w zimowe wieczory ogrzewał dom. Przyklejona  jak glonojad do miodowych kafli, obejmowałam przysadzisty piec i wdychałam  jego zapach. Potem przychodzili inni i tak objęci ładowaliśmy w siebie ciepło. Na całe lata.
Na stole i komodzie bieliły się wyniosłe i sztywne serwetki koronkowe, którym mama gwarantowała absolutna nietykalność.
Dom na co dzień pachniał czystością.  Z czasem palce dzieci pozmieniały prawa.   
 Którejś niedobrej jesieni dom stał się świadkiem odejścia. Na drewnianej podłodze przyjmował uchodzącego z ciała ducha. Sufit zetknął się z podłogą. Świat się spłaszczył. Z hukiem opadły plastikowe, udające  kryształ sople  żyrandola, zachrobotały pokurczone z żałości ściany. Gruchnęło jestestwo domu. Zaskowyczał dom stratą. Zapadł się. Nie chciałam widzieć końca domu. Zabrałam cząstkę z nie do końca wystygłego pieca. Tliła się resztką życia.  Nie myślałam o niej, bo nie umiałam i nie chciałam. Nie potrafiłam  rozbuchać ją w wielki płomień. Ale nadszedł czas. Kiedy ogień strzelił w górę…
Znów jest dom… I jest miejsce dla wszystkich przy stole. Są dźwięki pianina i śmiech dzieci i płacz niemowlęcia  i  w tle pobrzmiewa rosyjska ballada…. A z portretu zawieszonego nad sofą patrzą wyblakłe oczy ojca…
https://www.youtube.com/watch?v=0_Ckmuml7pI

https://www.youtube.com/watch?v=mt46V7IrxHw


czwartek, 3 kwietnia 2014

Poszaleli, poszaleli!

Poszaleli, poszaleli!


Huczą mi ze wszystkich stron, szastają moimi 50 –cioma latami. „Możesz schudnąć nawet po  50- tce”.  „Specjalny program dla ludzi 50+”, krem dla kobiet 50+, program ubezpieczeń dla osób 50+, specjalistyczne badania dla osób 50+… itd. Itd. I nagle zdaję sobie sprawę, że do tej pory byłam poza wszelkim zainteresowaniem wszelkich służb. I gdyby nie fakt przekroczenia owej magicznej pięćdziesiątki, to dalej żyłabym na tym świecie poza wszelkimi zainteresowaniami naukowców wszelkiej maści.  Tu jednak rodzi się pytanie - kurczę blade – chyba nawet w jakiś sposób egzystencjalne: Jak ja żyłam do tej pory? Bez  specjalnych programów, ustalonych zasad wynikających z wnikliwych obserwacji i wieloaspektowych doświadczeń? Ano….! Właśnie! Żyłam sobie dobrze.  Często – gęsto  niepomna mijającego czasu, Ot! Tak sobie średnio refleksyjna persona, nieprzykładająca większej uwagi do zmarszczki, fałdki i siwego włosa.  I z grubsza czułam się okej. I nagle łup! Obuchem po łbie! Z telewizji, radia, reklam, gazet, bilboardów, Internetu wyziera  okrutna rzeczywistość grożąc, strasząc, nakazując, przykazując, mamiąc, obiecując… Że jak się nie opamiętam i nie ogarnę, i nie zacznę poważnie traktować  owej magicznej liczy, to niechybnie  dostąpię jakiegoś nieszczęścia. Kto wie? Ozwą się głosy trąb, nastąpi koniec świata, spełni się apokalipsa.  Matko i córko! I co ja mam teraz bidna z sobą począć?