niedziela, 6 września 2015

O tym, że z biegiem lat człowiek traci liczbę pojedynczą

                Siedziałam sobie u kuzynostwa mojego męża (  nota bene wizyta była całkiem przyjemna: urocza wieś nad rozległym jeziorem, otoczona  lasami, z dala od zgiełku, przy domu sad, o tej porze mamiący zapachami i kolorami, nieopodal szczekają psy, ale nie jest to zjadliwe ujadanie, a raczej ów niezbędny element wiejskości). Jako że z kuzynostwem mało się znamy, a to wszystko, co wiemy z tak zwanego słyszenia jest niewystarczające, by zadzierzgnąć więzy, które znów z biegiem lat stają się coraz bardziej w życiu istotniejsze, więc od słowa do słowa i … coraz to odkrywamy się jedni przed drugimi.
- Nie! No my już dawno porzuciliśmy myśl, by wyprowadzić się na wieś… Praca, zajęcia dodatkowe syna…
Kuzynostwo kiwają  z pewnym współczuciem dla naszego „wielkomiejstwa” głowami:
- Tak, tak – powiadają – wiemy, jak to trudno… Nasz wnuk, siłą rzeczy musiał zrezygnować z niektórych zajęć, bo mieliśmy problem z dojazdem….
-No, cóż… – ja  z moim mężem doskonale wiemy, o czym mówią, bo przecież od poniedziałku  do soboty uprawiamy logistykę związaną z zajęciami Marcela.
- A może coś zjecie, upiekliśmy ciasto – oferuje  kuzyna żona. – No bo wiecie, my bardzo lubimy ciasta…  I w ogóle lubimy jeść, chociaż wiemy – tu kuzynka oraz naturalnie jej mąż znacząco dotykają swoich może nieco zbyt odkształconych  brzuchów – że nie powinniśmy, ale co sobie będziemy wszystkiego odmawiać. W końcu co my mamy z tego życia! Praca, dom, dzieci, wnuki….
Spojrzeliśmy się z mężem na siebie, bo my nie bardzo przepadamy za słodkim, ale co tam; raz kozie śmierć!  i szybko pospieszyliśmy z odpowiedzią:
- A bardzo chętnie poczęstujemy się, chociaż odkąd rzuciliśmy palenie, to prawie w ogóle nie jadamy słodyczy. Zresztą  wiele nam się zmieniło; nie pijemy kawy, wolimy wino od drinków!
- My też rzadziej pijemy kawę! – przerwał mi odkrywczo  tym razem kuzyn, by zaraz obwieścić:
- Rano do przed wyjściem parzymy herbatę. A kawę to ….ho ho… czasem jak popołudniu oglądamy serial… No wiecie… mamy takie swoje ulubione, a poza tym  w jednym gra nasza synowa, a że rzadko ją tu u nas na wsi widujemy, to choć w telewizji się na nią napatrzymy.
Popatrzyliśmy z ciekawością na kuzynostwo. Było w tym może  coś niegrzecznego, chyba dlatego, że my nie oglądamy żadnych seriali i wręcz jesteśmy ich wielkimi przeciwnikami. Ale o tym rzecz jasna im nie powiedzieliśmy, ale za to pokiwaliśmy solidarnie  głowami na znak zrozumienia, pochwaliliśmy się:
- My to bardzo lubimy filmy hiszpańskie i niemieckie, ale najchętniej czytamy….
-No tak…  wy jesteście miastowi…. Intelektualiści… – rzekła   kuzynka chyba nawet  pewną lekko wyczuwalną estymą.  – My jesteśmy prostymi ludźmi. Owszem czasem kupujemy jakieś kolorowe gazety i coś tam poczytamy, ale to rzadko.  Wiecie nie mamy do tego głowy,  a poza tym  oszczędzamy na starość.
                 I tak rozmowa płynęła spokojnie, że nie wiedzieć kiedy za oknem poszarzało. Poderwaliśmy się z miękkich krzeseł.
- Powinniśmy już wracać. Mamy jeszcze  wiele rzeczy do zrobienia – zakreśliłam w powietrzu duży okrąg nad głową, który miał niby obrazować ów ogrom. – Musimy koniecznie się jeszcze spotkać.
                Siedziałam za kierownicą skupiona na jeździe. Mój mąż czujnie wpatrywał się w drogę, na wypadek jakby jakaś zwierzyna wychyliła z lasu.
- Patrz! Jak miło spędziliśmy dzień. I wypoczęliśmy, i pogadaliśmy. Ależ się odprężyliśmy I chyba dzisiaj wcześniej położymy się spać, bo jutro mamy znów strasznie dużo zajęć.
Skinęłam głową. Ani się obejrzeliśmy jak byliśmy pod domem.
                Obudziłam się  w środku nocy. Jakoś oboje nie mogliśmy spać. Leżeliśmy obok, nie zdradzając nawzajem tego, że nie śpimy.  To był czas na naszą pojedynczość. I właśnie podczas tego niespania uświadomiłam sobie, że gdzieś zgubiłam liczbę pojedynczą.





piątek, 4 września 2015

Nie ma nic za darmo!

Nie ma nic za darmo!


                Mam czas. Dużo czasu. Wreszcie mam też możliwość spowolnienia, sublimowania życia, zatrzymywania się tam, gdzie coś zajmie moją uwagę, skupienia się na rzeczach małych. Nic mnie  nie gna, nie przymusza… Nie mam potrzeby spoglądania w kalendarz czy na zegar – czas  płynie niezauważalnie.  Tak  więc wygląda wolność?  Powiadali mi: „zobaczysz będziesz się nudzić, zatęsknisz za owym ferworem spraw, za tym  ruchem” . A ja wiem, że nie zatęsknię. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Szkoda  tylko, że tę moją radość burzy poczucie pewnej „schyłkowości”.  Wiem i oczywiste staje się  dla mnie, że wszystko się kończy, ale mimo to prześladuje mnie myśl, że na nic już nie czekam. Co miało być – było, nie spodziewam się spektakularnych wzlotów, drastycznych upadków,  suspensów, niczego już nie zmienię, nie rozpocznę…  Nazwałam sobie ten okres w życiu „dotrwaniem”.  Chyba jakoś smutno się zrobiło…