Siedziałam sobie
u kuzynostwa mojego męża ( nota bene
wizyta była całkiem przyjemna: urocza wieś nad rozległym jeziorem,
otoczona lasami, z dala od zgiełku, przy
domu sad, o tej porze mamiący zapachami i kolorami, nieopodal szczekają psy,
ale nie jest to zjadliwe ujadanie, a raczej ów niezbędny element wiejskości).
Jako że z kuzynostwem mało się znamy, a to wszystko, co wiemy z tak zwanego
słyszenia jest niewystarczające, by zadzierzgnąć więzy, które znów z biegiem
lat stają się coraz bardziej w życiu istotniejsze, więc od słowa do słowa i …
coraz to odkrywamy się jedni przed drugimi.
- Nie! No my już dawno porzuciliśmy
myśl, by wyprowadzić się na wieś… Praca, zajęcia dodatkowe syna…
Kuzynostwo kiwają z pewnym
współczuciem dla naszego „wielkomiejstwa” głowami:
- Tak, tak – powiadają – wiemy,
jak to trudno… Nasz wnuk, siłą rzeczy musiał zrezygnować z niektórych zajęć, bo
mieliśmy problem z dojazdem….
-No, cóż… – ja z moim mężem
doskonale wiemy, o czym mówią, bo
przecież od poniedziałku do soboty
uprawiamy logistykę związaną z
zajęciami Marcela.
- A może coś zjecie, upiekliśmy
ciasto – oferuje kuzyna żona. – No bo
wiecie, my bardzo lubimy ciasta… I w ogóle lubimy jeść, chociaż wiemy –
tu kuzynka oraz naturalnie jej mąż znacząco dotykają swoich może nieco zbyt
odkształconych brzuchów – że nie
powinniśmy, ale co sobie będziemy wszystkiego odmawiać. W końcu co my
mamy z tego życia! Praca, dom, dzieci, wnuki….
Spojrzeliśmy się z mężem na siebie, bo my nie bardzo przepadamy za
słodkim, ale co tam; raz kozie śmierć! i
szybko pospieszyliśmy z odpowiedzią:
- A bardzo chętnie poczęstujemy
się, chociaż odkąd rzuciliśmy
palenie, to prawie w ogóle nie jadamy
słodyczy. Zresztą wiele nam się zmieniło; nie pijemy kawy, wolimy wino od drinków!
- My też rzadziej pijemy
kawę! – przerwał mi odkrywczo tym razem
kuzyn, by zaraz obwieścić:
- Rano do przed wyjściem parzymy
herbatę. A kawę to ….ho ho… czasem jak popołudniu oglądamy serial… No wiecie… mamy takie swoje ulubione, a poza tym w jednym gra nasza synowa, a że rzadko ją tu
u nas na wsi widujemy, to choć w telewizji
się na nią napatrzymy.
Popatrzyliśmy z ciekawością na kuzynostwo. Było w tym może coś niegrzecznego, chyba dlatego, że my nie
oglądamy żadnych seriali i wręcz
jesteśmy ich wielkimi przeciwnikami.
Ale o tym rzecz jasna im nie powiedzieliśmy,
ale za to pokiwaliśmy
solidarnie głowami na znak zrozumienia, pochwaliliśmy się:
- My to bardzo lubimy filmy
hiszpańskie i niemieckie, ale najchętniej czytamy….
-No tak… wy jesteście miastowi….
Intelektualiści… – rzekła kuzynka chyba nawet pewną lekko wyczuwalną estymą. – My
jesteśmy prostymi ludźmi. Owszem
czasem kupujemy jakieś kolorowe
gazety i coś tam poczytamy, ale to rzadko. Wiecie nie mamy do tego głowy, a poza tym
oszczędzamy na starość.
I tak rozmowa płynęła spokojnie, że nie
wiedzieć kiedy za oknem poszarzało. Poderwaliśmy się z miękkich krzeseł.
- Powinniśmy już wracać. Mamy jeszcze wiele rzeczy do zrobienia – zakreśliłam w
powietrzu duży okrąg nad głową, który miał niby obrazować ów ogrom. – Musimy koniecznie się jeszcze spotkać.
Siedziałam za
kierownicą skupiona na jeździe. Mój mąż czujnie wpatrywał się w drogę, na
wypadek jakby jakaś zwierzyna wychyliła z lasu.
- Patrz! Jak miło spędziliśmy
dzień. I wypoczęliśmy, i pogadaliśmy. Ależ się odprężyliśmy I chyba dzisiaj wcześniej położymy się spać, bo jutro mamy znów strasznie dużo zajęć.
Skinęłam głową. Ani się obejrzeliśmy
jak byliśmy pod domem.
Obudziłam się w środku nocy. Jakoś oboje nie mogliśmy spać. Leżeliśmy obok, nie zdradzając nawzajem tego, że nie śpimy. To był czas na naszą pojedynczość. I właśnie
podczas tego niespania uświadomiłam sobie, że gdzieś zgubiłam liczbę pojedynczą.