niedziela, 20 grudnia 2020

Za rok wcale nie musi być gorzej…

         


 Czy to starzenie się, czy pandemiczny bezruch, czy lenistwo, czy brak pomysłu spowodował, że zawładnęła mną dziwna, niepokojąc inercja. Z jednej strony zawsze czekałam na taki moment mojego życia, kiedy pozwolę sobie na spokojne dryfowanie, bez kataklizmów i dzikich nurtów, z drugiej strony obawiałam się, że zatęsknię za określonym rytmem, za terminami, za gonitwą, która niejednokrotnie mnie męczyła. Oczywiście w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie sytuacji, która jest. Coraz częściej popadam w zadumę, ogarnia mnie nostalgia za minionym i fakt nieodwracalności  wywołuje jeszcze większe przygnębienie. Wychodzę na spacery. Czasem zdarza się, że szarości i burości rozjaśnia pojawiające się z rzadka słońce, ale dobre i to. Błąkam się ulicami miasta, obserwują ludzi przemykających szybko, z twarzami pochowanymi za maskami. Ludzi jeszcze bardziej anonimowych, zalęknionych, spieszących się do swoich domów.  Uciekam nad jezioro, do parku, choć tu też smutek wyziera z ogołoconych drzew, cichych zarośli, z których nie dochodzą krzyki perkozów, cienkiego skrzeczenia łysek : kew, kew, pix, pix. W szuwarach cisza. Jezioro straciło błękit, jest szare, stalowe otulone więdniejącym tatarakiem i smutnymi halabardami trzcin, zwieszającymi z rezygnacją swoje wiechy. Staję i czuję, jak czas przelewa się przez palce. Moje dzieciństwo jest tak odległe, że wszystko cokolwiek pomyślę graniczy z mitem i nawet dzieciństwo moich dzieci majaczy zamazanymi kształtami. A przecież tyle się wydarzyło, tysiące zdarzeń, nieskończona ilość chwil szczęśliwych, radosnych, dla których warto żyć. Podczas wielu spotkań, rozmów pytana o to, czy jestem szczęśliwa, bałam się jednoznacznej odpowiedzi, ale zgodnie z prawdą odpowiadałam, że jestem zadowolona z życia i miewam poczucie szczęścia. I to chyba bardzo dużo! A jednak…

            W zasadzie powinnam się cieszyć, bo jakoś na razie omija mnie zaraza, bo nikogo z moich najbliższych nie dosięgnęła dotkliwie, bo otacza mnie grono bliskich mi osób, przyjaciół, bo  życie jest jakoś znośne, a mimo to nie potrafię zdusić w sobie niepokoju. Coraz częściej dopadają mnie czarne myśli, w nocy wybudza mnie lęk, że coś się wydarzy- spektakularnego i nieodwracalnego… A przecież kiedyś musi się wydarzyć…

Przed nami koniec roku, kolejny koniec i  kolejny początek… Bardzo chcę, by tak mi się przydarzyło, że za rok będą mogła znów napisać… Choćby to samo…

Za rok wcale nie musi być gorzej.

Gośka

poniedziałek, 19 października 2020

Kiedyś

Nie sądziłam, że słowo „kiedyś” nabędzie tak ważnego znaczenia. Że stanie się czarownym czasem, w którym wszystko było lepsze, prostsze, bardziej czytelne i spodziewane. Tak naprawdę do teraz nie przywiązywałam wagi do tego,  że ów magiczny czas  „kiedyś”  istniał. Owszem były zdarzenia,  ludzie, sytuacje, bo przecież zawsze są. „Kiedyś” zatem było dla mnie przeszłością, do której się wraca z większym lub mniejszym sentymentem. Ale  „kiedyś” też często wybiegałam w przyszłość, mając wielką nadzieję, że będzie dla mnie łaskawa, że mimo iż przecież nie  będę młodniała, wręcz przeciwnie - będę z ufnością, z wiarą w dobre przyjmowała to co się zadzieje. I będę przygotowana, bo przecież mam też niemały bagaż doświadczeń: różnych - dobrych i złych - jak to w życiu, ale trochę więcej dobrych. Złego się nie spodziewałam, bo i dlaczego, i skąd? Skoro od zawsze  starałam się żyć w miarę godnie, uczciwie, to mój wrodzony optymizm nakazywał wykluczać złe.  Tak więc kiedyś sądziłam, że nadejdzie piękny czas stabilizacji, kiedy to będę mogła bez trwogi popatrzeć na  jutro, pewna, że osiągnęłam w życiu status takiego stanu posiadania i oczekiwań od życia, który pozwoli mi nie zmartwiać się o pracę, o emeryturę, o pieniądze. Spokojną codzienność pozbawioną większych trosk widziałam kiedyś przed sobą. A tu naraz wszystko pęka jak mydlana bańka. Nie ma żadnej stabilizacji. Mój świat chwieje się w posadach, a ja nie wiem, jakie jutro nastąpi. Kiedyś myślałam, że nadejdzie czas na realizację marzeń, że odkurzę poskrywane w zakamarkach niespełnienia i  powoli, jedne po drugich zacznę spełniać. Kiedyś myślałam, że świat będzie tylko mądrzał, a ludzie będą dla siebie lepsi, bo przecież wyciągną wnioski z przeszłości, a tymczasem świat głupieje, a człowiek człowiekowi nie tylko wilkiem, ale hieną, drapieżcą pozbawionym skrupułów, odartym z przyzwoitości i empatii, potworem człowiek człowiekowi i żmiją podstępną. Wystarczy popatrzeń na nasze polskie piekiełko. Ludzie ludziom zgotowali…Kiedyś byłam młodsza i pewnie głupsza, na pewno miałam też mniej, widziałam mniej, ale chyba lepiej mi kiedyś było. Kiedyś chciałam się zatrzymać i patrzeć na rozpędzony świat, nie sądziłam, że to świat się zatrzyma, a ja będę obserwować jak toczy się równią pochyłą w dół, jak zmierza ku katastrofie. Smutny ten czas. Kiedyś było lepiej.

czwartek, 2 kwietnia 2020


Szlag mnie trafia! O tempora! O mores!

Coraz częściej żywię przekonanie, że żyjemy w świecie totalnego zakłamania, wyrafinowanej konfabulacji,  w świecie podwójnych standardów, udawanej moralności. Wszystko zdaje się być wywrócone do góry nogami! Cóż mnie tak zbulwersowało? Czy może ktoś pomyśli, że pada mi na głowę, bo kwarantanna, bo  wredny czas, bo sobie nie radzę! Otóż nie! Nie pada mi na mózg! To, że siedzę w domu, nie stanowi dla mnie wielkiego problemu. Największym zmartwieniem dla mnie jest to, jak poradzą sobie ludzie, którzy tracą dochody, czy to pracownik, czy też pracodawca. Szkoła? Uczniowie! Wierzę, że dadzą sobie radę, choć być może  będą musieli udźwignąć nieco więcej. Mimo gadulstwa, które uskuteczniam z większym lub mniejszym powodzeniem, jeśli zdarza mi się już mieć audytorium, jestem typem domatorki, lwicą kanapowo – fotelową. Nie nudzę się sama ze sobą, a teraz – z uwagi na restrykcje płynące w związku  z epidemią – przymus siedzenia powoduje, że mam więcej czasu na autorefleksje. Ale o co w takim razie chodzi, ale o co chodzi, Panie Zielonka? Ano siedzę sobie przy komputerze, latam po Fejsbookach, Instagramach, zaglądam tu i ówdzie. I widzę! A tu pani z telewizji – jedna, druga, trzecia, a co następna to mądrzejsza, bardziej przejęta losami ludzkości, wybałusza na mnie wymalowane oczyska, sypią się ze spojrzeń bazyliszkowe groźby, nakazy, przymusy. „Zostańmy w domu. Tylko odpowiedzialność, troska o innych są w stanie uchronić nas przez niechybną zagładą”, w kolejnym antenowych wejściu, w kolejnym wpisie na FB, na Instagramie, twiterze, gdziekolwiek jedna pani z drugą panią wpuszczają nas do swoich domów, swojego życia, nie skąpią intymności, oznakowane hasztagami pokazują jak pięknie być w domu, jak cudowny to czas, przy tej okazji, całkiem przypadkiem i  ad hoc pokazują nam swoją łazienkę, w której to zachęcają nas, byśmy pomimo moru i grozy wciąż były piękne za sprawą  też całkiem przypadkiem widniejącego kremu. I etc. No coż skoro jeszcze można się wylansować, zarobić grosz. Pieniądze nie śmierdzą. Ba! Są potrzebne. Zwłaszcza teraz. Ale, ale zaraz potem taż sama pani z telewizji wrzuca fotę! Lata ze szmatą po balkonie, wystrojona w buty z logo firm premium, szoruje okna( chociaż na ogół wcale tego sama nie robi! Samotny spacer. Żeby nie było! Ona to nie tak, jak inni. Owszem wyściubiła nos z domu, ale daleeeeeeko od ludzi. Konspira się rozwija. Inna znów w sklepie – brunetka wieczorową porą – bo zabrakło farby i kremu na zmarszczki, ale żeby nie było – nikoooooogo w promieniu kilku metrów, nawet kasjerki!  I pewnie można by mnożyć inne fantazje jak, czym za ile można zażegnać koronadepresję. Wszędzie lans, lans lans. A potem ze srebrzystego ekranu nawoływać: klaskajcie w dłonie,  grajcie na harfie, grajcie na cytrze, wychwalajcie cuda fantastyczne czynione przez lekarzy, pielęgniarki, ratowników.
*
Albo jeszcze z innej beczki. Żeby nie było! Absolutnie nie jestem zwolenniczkę partii rządzącej. Mam im tyle do zarzucenia, że czasu mogłoby zabraknąć w moim zaawansowanym bądź co bądź wieku. Że wspomnę tylko jak mi szkołę popsuli, jak mi pokrzyżowali życie, jak odebrali mi szansę na to, że kiedykolwiek będę miała poczucie stabilizacji, do której dążyłam, solennie i rzetelnie wypełniając wszelkie powinności. Ale  mniejsza o moje osobiste poczucie zawodu. My – przeciwnicy zarzucamy im, że są psujami, że rozmontowali polską gospodarkę, szkolnictwo, rolnictwo, kulturę… Bo, w naszym mniemaniu i na podstawie statystyk, tak jest. Prawda pozostaje prawdą! Zarzucamy mowę nienawiści, niewybredne epitety, posługiwanie się kłamstwami i manipulacją. I czynimy to… no właśnie? Językiem parlamentarnym, używając zwrotów grzecznościowych? Nikt nikomu nie odmawia prawa do własnego zdania, prawa do sprawiedliwego osądu, prawa do wyrażania dezaprobaty, prawa do kwestionowania nieuczciwości, braku kompetencji, profesjonalizmu.  Powiadają, że kto mieczem wojuje. A tu miecze w obu rękach. Po prawej i po lewej stronie. I śmigamy ostrzami przed nosem. Bij zabij!
*
            Mój tata – niezapomniany, nieodżałowany – opowiadał mi często taką ot! powiastkę o żydzie. Otóż któregoś razu żyd- Mosze  mówi do swojej żony Racheli, że idzie na wojnę. Ta w płacz! Że po co? Że na co?  Pośród lamentu i złorzeczeń na los Mosze uspakaja żonę:
- Pojdę na wojnę zabiję kilku i wrócę.
Na co wcale nieuspokojona Rachela, nie przestając szlochać dopytuje:
- A co będzie Mosze, jak ciebie zabiją?
Na co żyd zdziwiony, zagarnia żonę do siebie i pyta:
- A mnie za co?
No właśnie...

*
Filozofowie, etycy, pisarze, dziennikarze, piosenkarze, komentatorzy rzeczywistości przywoływani „zdalnie” w różnych programach radiowych, telewizyjnych, na portalach internetowych z pewną dozą zadumy, acz smętnie i z pesymistycznym pobrzmiewaniem  ferują wyroki. Świat  po pandemii już nie będzie taki sam. Oj nie będzie!
I bardzo dobrze! Może wreszcie czas na zmiany, czas przejrzeć na oczy, w siebie, obok siebie, za siebie i w przód… I niech ten świat nie będzie taki sam! Bo przecież pięknie nie jest. Oj nie!
...musi jeszcze być post scriptum

"Kto bez winy, niech pierwszy rzuci kamień."
Nie schylę się...