Czy to starzenie się, czy pandemiczny bezruch, czy lenistwo, czy brak pomysłu spowodował, że zawładnęła mną dziwna, niepokojąc inercja. Z jednej strony zawsze czekałam na taki moment mojego życia, kiedy pozwolę sobie na spokojne dryfowanie, bez kataklizmów i dzikich nurtów, z drugiej strony obawiałam się, że zatęsknię za określonym rytmem, za terminami, za gonitwą, która niejednokrotnie mnie męczyła. Oczywiście w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie sytuacji, która jest. Coraz częściej popadam w zadumę, ogarnia mnie nostalgia za minionym i fakt nieodwracalności wywołuje jeszcze większe przygnębienie. Wychodzę na spacery. Czasem zdarza się, że szarości i burości rozjaśnia pojawiające się z rzadka słońce, ale dobre i to. Błąkam się ulicami miasta, obserwują ludzi przemykających szybko, z twarzami pochowanymi za maskami. Ludzi jeszcze bardziej anonimowych, zalęknionych, spieszących się do swoich domów. Uciekam nad jezioro, do parku, choć tu też smutek wyziera z ogołoconych drzew, cichych zarośli, z których nie dochodzą krzyki perkozów, cienkiego skrzeczenia łysek : kew, kew, pix, pix. W szuwarach cisza. Jezioro straciło błękit, jest szare, stalowe otulone więdniejącym tatarakiem i smutnymi halabardami trzcin, zwieszającymi z rezygnacją swoje wiechy. Staję i czuję, jak czas przelewa się przez palce. Moje dzieciństwo jest tak odległe, że wszystko cokolwiek pomyślę graniczy z mitem i nawet dzieciństwo moich dzieci majaczy zamazanymi kształtami. A przecież tyle się wydarzyło, tysiące zdarzeń, nieskończona ilość chwil szczęśliwych, radosnych, dla których warto żyć. Podczas wielu spotkań, rozmów pytana o to, czy jestem szczęśliwa, bałam się jednoznacznej odpowiedzi, ale zgodnie z prawdą odpowiadałam, że jestem zadowolona z życia i miewam poczucie szczęścia. I to chyba bardzo dużo! A jednak…
W zasadzie powinnam się cieszyć, bo
jakoś na razie omija mnie zaraza, bo nikogo z moich najbliższych nie dosięgnęła
dotkliwie, bo otacza mnie grono bliskich mi osób, przyjaciół, bo życie jest jakoś znośne, a mimo to nie
potrafię zdusić w sobie niepokoju. Coraz częściej dopadają mnie czarne myśli, w
nocy wybudza mnie lęk, że coś się wydarzy- spektakularnego i nieodwracalnego… A
przecież kiedyś musi się wydarzyć…
Przed nami koniec roku,
kolejny koniec i kolejny początek…
Bardzo chcę, by tak mi się przydarzyło, że za rok będą mogła znów napisać… Choćby
to samo…
Za rok wcale nie musi
być gorzej.
Gośka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz