poniedziałek, 7 czerwca 2021

Jest jak jest i dobrze mi tak

 



 

Nie pamiętam, kiedy zaczęłam żyć świadomie, czyli refleksyjnie. Nie pamiętam, kiedy zaczęłam analizować, przewidywać wyciągać wnioski, planować. Kiedy zrozumiałam, że życie to nie bezwolne dryfowanie, poddawanie się nurtowi, gdzie mnie rzuci to rzuci, co się stanie, to stanie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że przypadek, przypadkiem, ale chyba nie do końca tak jest, że to on konstytuuje nasze życie. Kiedy dostrzegłam, że wiele zależy ode mnie, że owszem, zdarza się, gdy coś wymyka się mojej kontroli, ale rzadziej to się zdarza, kiedy staram się trzymać swoje życie w cuglach.

            Pewnie, że można żyć z dnia na dzień, czekać z założonymi rękami na to, co przyniesie los. Niekiedy, patrząc na co niektórych zdarzyło mi się zazdrościć tego traktowania życia jak wielkiej przygody, tej zgody na jego nieoczekiwaność, która zapewne - zdarzyło się nie raz - okupiona była lękiem, stresem, może rozczarowaniem. Ale pewnie też wyzwalała ową adrenalinę związaną z podejmowanym ryzykiem i czyniła życie kolorowym. Można i tak. Ale ja staram się nadawać mojemu życiu określony, pożądany przeze mnie kształt. Czy mi to wychodzi? Często tak, choć zdarza się, że sprawy wymykają się mojej kontroli,  płyną swoim nurtem i czasem nie mogę odwrócić ich biegu. Bywa, że koniec okazuje się niezły, ale bywa też i kiepsko. Samo życie! - chce się wówczas rzec. - Raz na wozie, raz pod wozem. Nie ukrywam, że zawsze ciężko znosiłam rozczarowania, fakt, że coś zadziało się wbrew moim oczekiwaniom przytłaczał mnie, ale rzadko poddawałam rewizji swoje mniemania o życiu i tkwiłam w stanie permanentnego nieszczęścia, bo nic nie było takie jak chciałam. Unieszczęśliwiałam wszystkich wokół, gubiłam sens.

Swoją drogą z owymi oczekiwaniami też różnie bywało. Zmieniały się i zmieniają. To, że mając lat dwadzieścia oczekiwałam zupełnie czegoś innego niż obecnie. Jest to oczywistość. Niemniej jednak z wiekiem udaje mi się łatwiej pogodzić z tym, że czasem moje życzenia sobie, a życie sobie. A może dzieje się tak dlatego, że mniej chcę. Nie ma we mnie już owej zachłanności. Oczekiwałam szalonej, romantycznej miłości takiej z mydlanych oper, rodziny, która mieściłaby się w umyślonej przeze mnie ramie, pracy dającej satysfakcje, pieniądze i możliwości samorealizacji, grona przyjaciół wspierających mnie w razie potknięć, w żadnym wypadku nie przywidziałam kłód pod nogami… Eh! Głodna byłam wszystkiego! Otrzymywałam namiastki. Zawsze wydawało mi się że coś jest nie tak, nigdy nie było „spektakularnie”.

Tak mi się wtedy wydawało. Wtedy? Właściwie nie potrafię określić kiedy? Bo dzisiaj myślę sobie, że otrzymałam bardzo dużo. Człowieka - Przyjaciela, który idzie ze mną ramię w ramię, choć przecież bywało, że droga pięła się pod górę, meandrowała niebezpiecznie, wiodła na manowce. Ileż razy stawaliśmy na rozdrożu z pytaniem: Dokąd teraz? Razem? Osobno? Niezliczona ilość pytań bez odpowiedzi. Druzgocące poczucie klęski, niespełnienia.  

A jednak wciąż kroczymy obok siebie, ze sobą i choć zdarza się, że coraz częściej widzimy kres tej drogi, to i tak nic nie odbierze nam radości z tej wspólnej wędrówki. Oglądam się wstecz, co miałam wówczas jako dwudziestolatka, co mam teraz. Dzisiaj wiem, że wówczas nie miałam nic. Teraz jestem bogata. Mam fantastycznych synów, którzy wprowadzili do naszego życia swoje kobiety - piękne, dobre i mądre, mam wnuki, mam grono sprawdzonych przyjaciół i poczucie, że mimo wszystko dostałam więcej niż oczekiwałam.

            Lubię swoje uporządkowanie świata. Pewnie, że ktoś może rzec, że to nudne i pozbawione…  Gdybym miała możliwość, powtórzyć to wszystko, z całym dobrodziejstwem, ze wszystkimi wzlotami, upadkami, z całym wachlarzem emocji, z chwilami permanentnego szczęścia i nieszczęścia, z deficytami i superatami - powtórzyłabym. Eh! Powtórzyłabym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz