piątek, 18 lutego 2022

Są książki, o których nigdy się nie zapomni, czyli o Kochałam, gdy odeszła Anny Augustyniak

 













Dzisiaj chcę podzielić się z Wami kilkoma zapewne niedogłębnymi refleksjami, ale płynącymi z serca. Na gorąco, tuż po lekturze. Rzecz dotyczy książki Anny Augustyniak Kochałam, gdy odeszła. Zdarzyło mi się przeczytać wiele książek, dotyczących tak delikatnej materii jaką stanowi strata kogoś bliskiego, kogoś najbliższego, choćby Ingi Iwasiów, „Umarł mi”, Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, Roberta Rienta „Duchy Jeremiego”,  w pewnym stopniu tematu dotyka Ellene Ferrante  w „Obsesyjnej miłości”, sama nawet pokusiłam się o napisanie i mam nieskromne poczucie, że wyszło mi niezłe studium samotności kobiety po stracie męża  - „Czas Lucji”. Ale to co zrobiła Anna Augustniak - to majstersztyk najwyższych lotów, to doszczętna wiwisekcja nie tyle samej śmierci, co umierania. To osobista, intymna obnażająca niemal do cna, do kości, rozkładająca na czynniki pierwsze na atomy, na kwarki opowieść. Opowieść? Nie wiem, czy to jest dobre określenie. Opowieść ma bowiem pewną ustaloną konstrukcję, stałe składowe. Ma nerw ciągnący się od pierwszej do ostatniej strony, jest w niej również pewna zmienność zdarzeń, sytuacji, dążących do określonego finału. Tu nie ma żadnej chronologii. Anna Augustyniak oferuje nam krótkie passusy, czasem sprawiające wrażenie jakby były wyrwane z szerszego kontekstu. Płacze, lamentuje, modli się, złorzeczy, wyśpiewuje peany, nenie, laudy. Rozdziera siebie i czytelnika. To córka bolejąca, rozpamiętująca, złorzecząca. Ucieka się do próśb, gróźb, które kieruje do matki, do Boga, Jezusa Chrystusa, do Jahwe?

Anna Augustyniak oswaja nas ze śmiercią poprzez serwowanie nam czasem drobiazgowych, czasem, nieodartych z fizjologicznych  detali scen, obserwacji. Nie bawi się w subtelności, choć nie można odmówić czułości. „Leje się z ciebie. Z wszystkich otworów się leje, wylewa się fala soków. Leżysz w trumnie, a pod tobą ukrywa się warstwa substancji płynochłonnej Suchutko. Czyściutko”, „Jesteś ciastowatą, bulgoczącą breją…”, „”Żabi brzuch podnosi się coraz wyżej”, „Myszygene, śmiałaś się moja memełe. Wariatka, śmiałaś się, moja mamusiu” Ale czy dzięki temu oswajaniu mniej boli? Absolutnie. Boli jak cholera to współuczestniczenie!

I jeszcze ten język! Pełny patosu, biblijny, szalenie inteligentny i bogaty. Ale jest też i tak, że  kolokwializmy współistnieją na równi z pięknym artystycznym językiem, pełnym metafor, aluzji. Jest i furia. Pretensja, złość Anna Augustyniak nie bawi się w subtelności, kiedy rozpacz sięga zenitu „Zasnęłaś w Panu, Co zapierdolenie”. Ale przecież choć brzmią jak brzmią, to nie obruszamy się. Jest w nich bowiem niewysłowiona rozpacz. „Śnisz mi się ciągle, w różnych proporcjach umierania do choroby jasnej. W różnych rodzajach agonii do kurwy nędzy. I po parę jeszcze opłakiwań siebie przychodzisz. (…). A potrafisz przećwiczyć mnie w ciągu jednej nocy cztery razy, Cztery śmierci, do cholery, cztery różne  sposoby konania. (…) Daj spokój, mamo, daj spokój”. I jeszcze te pytania, które z oczywistych względów pozostaną na wieki retoryczne, pełne dramatyzmu, beznadziei i smutku.

Książka Anny Augustyniak to wielogłos kulturowy, religijny, etyczny. To przemycanie elementów rytu chrześcijańskiego i żydowskiego, to rozliczne odwołania do literatury, malarstwa, to absolutny popis erudycji. To majstersztyk utkany ze słów, tworzących obrazy, które pozostają w człowieku na długo.  To lektura nie do zapomnienia.

Książka rozmiarowo skromna. Można przeczytać za jednym razem. Ale ja nie dałam rady. Musiałam, chciałam rozłożyć ją sobie w czasie. Zabierając się do kolejnej lektury, musiałam odczyścić umysł, by nic nie zaburzyło percepcji

Bo piękna

Bo po kilku stronach emocje szalały

Bo bliskie mojemu doświadczeniu

Bo prawdziwe

Bo mądre

„Mamo, list do ciebie piszę, w nim prośba, jeśli zaistniałaś gdziekolwiek, czekaj tam na mnie, Podkreślę wyraz „czekaj”.

Ps. Dziękuję, Pani Anno! I choć o niczym nie marzę, jak o braku takich doświadczeń, to chylę czoła przed Panią.

A co do poszukiwaniu analogii z inną książką. Jeśli można wymyślić podobną formę dla podobnej treści, jeśli istnieje tak bliźniacze podobieństwo przeżyć i doświadczeń… Cóż…