Dzisiaj chcę podzielić się z Wami kilkoma zapewne niedogłębnymi refleksjami, ale płynącymi z serca. Na gorąco, tuż po lekturze. Rzecz dotyczy książki Anny Augustyniak Kochałam, gdy odeszła. Zdarzyło mi się przeczytać wiele książek, dotyczących tak delikatnej materii jaką stanowi strata kogoś bliskiego, kogoś najbliższego, choćby Ingi Iwasiów, „Umarł mi”, Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, Roberta Rienta „Duchy Jeremiego”, w pewnym stopniu tematu dotyka Ellene Ferrante w „Obsesyjnej miłości”, sama nawet pokusiłam się o napisanie i mam nieskromne poczucie, że wyszło mi niezłe studium samotności kobiety po stracie męża - „Czas Lucji”. Ale to co zrobiła Anna Augustniak - to majstersztyk najwyższych lotów, to doszczętna wiwisekcja nie tyle samej śmierci, co umierania. To osobista, intymna obnażająca niemal do cna, do kości, rozkładająca na czynniki pierwsze na atomy, na kwarki opowieść. Opowieść? Nie wiem, czy to jest dobre określenie. Opowieść ma bowiem pewną ustaloną konstrukcję, stałe składowe. Ma nerw ciągnący się od pierwszej do ostatniej strony, jest w niej również pewna zmienność zdarzeń, sytuacji, dążących do określonego finału. Tu nie ma żadnej chronologii. Anna Augustyniak oferuje nam krótkie passusy, czasem sprawiające wrażenie jakby były wyrwane z szerszego kontekstu. Płacze, lamentuje, modli się, złorzeczy, wyśpiewuje peany, nenie, laudy. Rozdziera siebie i czytelnika. To córka bolejąca, rozpamiętująca, złorzecząca. Ucieka się do próśb, gróźb, które kieruje do matki, do Boga, Jezusa Chrystusa, do Jahwe?
Anna Augustyniak oswaja nas ze śmiercią
poprzez serwowanie nam czasem drobiazgowych, czasem, nieodartych z fizjologicznych
detali scen, obserwacji. Nie bawi się w subtelności,
choć nie można odmówić czułości. „Leje się z ciebie. Z wszystkich otworów się leje,
wylewa się fala soków. Leżysz w trumnie, a pod tobą ukrywa się warstwa
substancji płynochłonnej Suchutko. Czyściutko”, „Jesteś ciastowatą, bulgoczącą
breją…”, „”Żabi brzuch podnosi się coraz wyżej”, „Myszygene, śmiałaś się moja
memełe. Wariatka, śmiałaś się, moja mamusiu” Ale czy dzięki temu oswajaniu
mniej boli? Absolutnie. Boli jak cholera to współuczestniczenie!
I jeszcze ten język! Pełny patosu,
biblijny, szalenie inteligentny i bogaty. Ale jest też i tak, że kolokwializmy współistnieją na równi z pięknym
artystycznym językiem, pełnym metafor, aluzji. Jest i furia. Pretensja, złość Anna
Augustyniak nie bawi się w subtelności, kiedy rozpacz sięga zenitu „Zasnęłaś w
Panu, Co zapierdolenie”. Ale przecież choć brzmią jak brzmią, to nie obruszamy się.
Jest w nich bowiem niewysłowiona rozpacz. „Śnisz mi się ciągle, w różnych
proporcjach umierania do choroby jasnej. W różnych rodzajach agonii do kurwy
nędzy. I po parę jeszcze opłakiwań siebie przychodzisz. (…). A potrafisz przećwiczyć
mnie w ciągu jednej nocy cztery razy, Cztery śmierci, do cholery, cztery różne sposoby konania. (…) Daj spokój, mamo, daj
spokój”. I jeszcze te pytania, które z oczywistych względów pozostaną na wieki retoryczne, pełne dramatyzmu, beznadziei i smutku.
Książka Anny Augustyniak to wielogłos
kulturowy, religijny, etyczny. To przemycanie elementów rytu chrześcijańskiego
i żydowskiego, to rozliczne odwołania do literatury, malarstwa, to absolutny
popis erudycji. To majstersztyk utkany ze słów, tworzących obrazy, które
pozostają w człowieku na długo. To
lektura nie do zapomnienia.
Książka rozmiarowo skromna. Można
przeczytać za jednym razem. Ale ja nie dałam rady. Musiałam, chciałam rozłożyć
ją sobie w czasie. Zabierając się do kolejnej lektury, musiałam odczyścić
umysł, by nic nie zaburzyło percepcji
Bo piękna
Bo po kilku stronach emocje szalały
Bo bliskie mojemu doświadczeniu
Bo prawdziwe
Bo mądre
„Mamo, list do ciebie piszę, w nim prośba, jeśli zaistniałaś
gdziekolwiek, czekaj tam na mnie, Podkreślę wyraz „czekaj”.
Ps. Dziękuję, Pani Anno! I choć o niczym
nie marzę, jak o braku takich doświadczeń, to chylę czoła przed Panią.
A co do poszukiwaniu analogii z inną książką.
Jeśli można wymyślić podobną formę dla podobnej treści, jeśli istnieje tak bliźniacze
podobieństwo przeżyć i doświadczeń… Cóż…