wtorek, 31 stycznia 2012
Zapiski czynione z doskoku: napisałam
Zapiski czynione z doskoku: napisałam: Na dobranoc .... ( nie dla dzieci...) Erotyk o bardzo niejasnej retoryce uciekł mi sen spod powiek! choć zaciskałam je mocno aż mr...
sobota, 28 stycznia 2012
Zachciało mi się chłopskiego mędrkowania
Za
oknem brzydko i zimno. Mróz nie zdołał zakryć brunatnej ziemi, która po
wielodniowych pluchach – najpierw nasączona jak gąbka – była miękka, cuchnąca butwieniem i zwyczajnie
brzydka, a potem zmrożona, twarda i … równie brzydka.
W domu pełno roboty, którą omijałam jak diabeł święconą wodę i wykłamuję się brakiem słońca i zimowym zgnuśnieniem.
Zadzwoniła koleżanka, bym wpadła na kawę, ale sobie pomyślałam:„Zimno, wieje, daleko, a ja mam kawy po uszy”.
No to sobie kombinuję, że może poczytam coś. Ale jak tu czytać, skoro mam pisać. I też ani jednego, ani drugiego.
Pałętam się więc po mieszkaniu, dla przyzwoitości ścieram kurze, odkurzacza nie wyciągam, bo huczy i buczy, i jeszcze bardziej wszystko mnie drażni.
Gdzieś między jednym kątem a drugim wzrok mój trafia na stertę filmów, kiedyś odłożonych na kiedyś. Przeglądam. Wszystkie świetne, ambitne, oscarowe lub nominowane. Tak! Siądę i oglądnę, bo wstyd, by jeszcze nie widzieć. Ale gdzie tam. Sama nie będę wpatrywać się w ekran. Filmy smutne, refleksyjne. Pewnie mnie pogrążą.
„Wszystko jest bez sensu”- dochodzę do wniosku i to wcale nie jest żadna odkrywcza myśl. Kładę się na sofie. Nade mną sufit… i żalę się nad sobą. Ja to dopiero jestem głęboko nieszczęśliwa! Mnie to omija wszystko, co najlepsze! Inni to mają dobrze! Szukam w pamięci tych „szczęśliwców”, „udańców” życiowych. Szukam. Szukam. Cholera! Nawet myśli pozbierać nie mogę! Szukam… Mam Aśka…. Nie… Aśka ma chorą matkę. Wiem! Maria! Maria? Nie! No skąd! Jest sama. Wieczorami odgania samotność, układając wciąż te same bluzki na tych samych półkach. Kaśka! A skąd! Dopiero co ją mąż opuścił. Justyna! Ale wymyśliłam! Toną w długach! Sprzedali dom!
- Jesteś najlepszą mamusią, jaką sobie można wyobrazić – całus Marcela ląduje na moich ustach. Patrzę na niebieskie oczy mojego synka.
"Ja to mam szczęście! – myślę sobie i tarmoszę syna obok siebie. Nie wzbrania się. Przylega do mnie
Cudownie jest tak leżeć. Przysypiam. Mały otula mnie kocem, bym nie zmarzła.
- Wstawaj! Pojedziemy do Gorzowa! Pochodzimy po sklepach, może coś zjemy.
Łosoś na szpinaku jest wyborny! Palce lizać!
W piątek dzwoni Dorota:
- Co robisz? – pyta.
Nie mam pomysłu, ale zanim odpowiadam, rzuca:
- To możemy z Bogdanem i Marią do ciebie wpaść?
- Jasne! Jasne!
Szybko myślę, w co się ubrać. We wszystkim – fatalnie! O! Spódniczka. Z Solara! W róże! Zdziwiona stwierdzam, że weszłam. Uff. Dobrze, że choć to.
Maria – stonowana i subtelna, Dorota- przyglądająca się refleksyjnie i dziwnie zadowolona, Bogdan – ciepły i swojski.
Co za wspaniałe spotkanie….
Miałam
fajny dzień! Nie! Wczoraj też było super… i ten łosoś. I Marcel… od ośmiu lat daje mi tyle radości… Krzysztof… Upss! – jest ok.
W domu pełno roboty, którą omijałam jak diabeł święconą wodę i wykłamuję się brakiem słońca i zimowym zgnuśnieniem.
Zadzwoniła koleżanka, bym wpadła na kawę, ale sobie pomyślałam:„Zimno, wieje, daleko, a ja mam kawy po uszy”.
No to sobie kombinuję, że może poczytam coś. Ale jak tu czytać, skoro mam pisać. I też ani jednego, ani drugiego.
Pałętam się więc po mieszkaniu, dla przyzwoitości ścieram kurze, odkurzacza nie wyciągam, bo huczy i buczy, i jeszcze bardziej wszystko mnie drażni.
Gdzieś między jednym kątem a drugim wzrok mój trafia na stertę filmów, kiedyś odłożonych na kiedyś. Przeglądam. Wszystkie świetne, ambitne, oscarowe lub nominowane. Tak! Siądę i oglądnę, bo wstyd, by jeszcze nie widzieć. Ale gdzie tam. Sama nie będę wpatrywać się w ekran. Filmy smutne, refleksyjne. Pewnie mnie pogrążą.
„Wszystko jest bez sensu”- dochodzę do wniosku i to wcale nie jest żadna odkrywcza myśl. Kładę się na sofie. Nade mną sufit… i żalę się nad sobą. Ja to dopiero jestem głęboko nieszczęśliwa! Mnie to omija wszystko, co najlepsze! Inni to mają dobrze! Szukam w pamięci tych „szczęśliwców”, „udańców” życiowych. Szukam. Szukam. Cholera! Nawet myśli pozbierać nie mogę! Szukam… Mam Aśka…. Nie… Aśka ma chorą matkę. Wiem! Maria! Maria? Nie! No skąd! Jest sama. Wieczorami odgania samotność, układając wciąż te same bluzki na tych samych półkach. Kaśka! A skąd! Dopiero co ją mąż opuścił. Justyna! Ale wymyśliłam! Toną w długach! Sprzedali dom!
- Jesteś najlepszą mamusią, jaką sobie można wyobrazić – całus Marcela ląduje na moich ustach. Patrzę na niebieskie oczy mojego synka.
"Ja to mam szczęście! – myślę sobie i tarmoszę syna obok siebie. Nie wzbrania się. Przylega do mnie
Cudownie jest tak leżeć. Przysypiam. Mały otula mnie kocem, bym nie zmarzła.
- Wstawaj! Pojedziemy do Gorzowa! Pochodzimy po sklepach, może coś zjemy.
Łosoś na szpinaku jest wyborny! Palce lizać!
W piątek dzwoni Dorota:
- Co robisz? – pyta.
Nie mam pomysłu, ale zanim odpowiadam, rzuca:
- To możemy z Bogdanem i Marią do ciebie wpaść?
- Jasne! Jasne!
Szybko myślę, w co się ubrać. We wszystkim – fatalnie! O! Spódniczka. Z Solara! W róże! Zdziwiona stwierdzam, że weszłam. Uff. Dobrze, że choć to.
Maria – stonowana i subtelna, Dorota- przyglądająca się refleksyjnie i dziwnie zadowolona, Bogdan – ciepły i swojski.
Co za wspaniałe spotkanie….
Kurcze
ja to mam udane życie!
Nie
leniwię się na Cape Verde. No nie!
Nie
wygrałam konkursu. No nie!
Nie
jestem Miss Word. No nie!
Nie
kupiłam sobie nowej Chanel. No nie!
Patrzę
przez okno! Mroźna szadź osadziła się na trawnikach, krzewach i drzewach. Ależ
ten świat jest piekny!
piątek, 27 stycznia 2012
Zapiski czynione z doskoku: moja galeria
Zapiski czynione z doskoku: moja galeria: Siekierezada- czekam na piwo i pierogi z bryndzą listopad, spadł śnieg, po zawierusze, a ja... ja idę na Małą Rawkę... dojdę? do...
Banalnie zabrzmi, ale co dobre, szybko się
kończy. W poniedziałek wrócę do pracy (
tej poza domem) do szkoły. Po raz
kolejny odkrywam, że nie jest to dla mnie szczególnie bolesne. Lubię to swoje „posłannictwo”, choć na co
dzień coraz bardziej bywam zmęczona.
Jak
zawsze po wolnym odkryłam, że z
zaplanowanych rzeczy nic mi nie wyszło. Trochę
pogmerałam w książce: poprawiłam kilka literówek, powstawiałam coś, coś
wyrzuciłam, ale na dobrą sprawę nie wchodziłam zupełnie w treść.
Niekiedy zatrzymałam się na dłużej, zdumiona absolutnie, że ja to napisałam.
Wołałam:
-
Chodź, posłuchaj!
Piliśmy
wino i … jak czytałam.
Taaak!
Niezłe to. Rzeczywiście, cholernie dobrze piszę.
I
wówczas zdarzało mi się popadać w samozachwyt.
Na krótko. Na zbyt krótko, bym zdążyła uwierzyć w to, że powinnam to
robić.
Przekleństwem
moim jest fakt, że znam się na języku. Dobrze. Wiele czytam. Zbyt dobrych książek.
To trochę jak ze znajomością języków obcych. Mam
opracowane wszelkie struktury
semantyczne, składniowe, a kiedy przychodzi co do czego- milczę jak zaklęta.
Tu…
może nie milczę, ale każde zdanie okupione jest każdorazowym niemal jego umęczaniem.
Czy tak, czy inaczej, czy w ogóle…
Niekiedy
podziwiam autorów zadowolonych z siebie.
Język nie stanowi dla nich problemu. No! Może dla czytających… Zdarzyło mi się
czytać całe frazy ściągnięte skądś i potraktowane nie jako cytaty, ale własne.
Pal ich sześć! Niechaj im się wiedzie!
Ale
tu marnują się moje powieści, które wciąż są mało dobre, mało poprawne, mało
ciekawe, by trafić na półki księgarskie, a potem w ręce czytelników… Myślę
sobie czasem, że w końcu to się zdarzy...
I
wówczas nie będę już czekać na ferie i wakacje…. A cóż to za fantasmagorie!? Poniosło mnie! Jakbym zapomniała, że z pisania się nie żyje. Pisaniem – o tak! Ale
nic poza tym…. Jasne! Są wyjątki, ale Bóg świadkiem, że nie dane mi znaleźć się
w ich grupie.
Tak
czy siak – piszmy, czytajmy! I jedno, i drugie jest ok.
( Ja tymczasem idę w słońce i mróz, by
„pokontemplować” świat. Właściwie na jaki grzyb mi dokonywanie jakiś
rozrachunków, besztanie siebie znowu za coś . La vita continua! Param param…. )
http://www.youtube.com/watch?v=-lvUwzmXshIZ tym latem - to przesadziłam:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)