sobota, 28 stycznia 2012

Zachciało mi się chłopskiego mędrkowania

Za oknem brzydko i zimno. Mróz nie zdołał zakryć brunatnej ziemi, która po wielodniowych pluchach – najpierw   nasączona jak gąbka – była  miękka, cuchnąca butwieniem i zwyczajnie brzydka, a potem zmrożona, twarda i … równie brzydka. 
W domu pełno roboty, którą omijałam jak diabeł święconą wodę i wykłamuję się brakiem słońca i zimowym zgnuśnieniem.
Zadzwoniła koleżanka, bym wpadła na kawę, ale sobie pomyślałam:„Zimno, wieje, daleko, a ja mam kawy po uszy”.
No to sobie kombinuję, że może poczytam coś. Ale jak tu czytać, skoro mam pisać. I też ani jednego, ani drugiego.
Pałętam się więc po mieszkaniu, dla przyzwoitości ścieram kurze, odkurzacza nie wyciągam, bo huczy i buczy, i jeszcze bardziej wszystko mnie drażni. 
Gdzieś między jednym kątem a drugim wzrok mój trafia na stertę filmów, kiedyś odłożonych na kiedyś. Przeglądam. Wszystkie świetne, ambitne, oscarowe lub nominowane. Tak! Siądę i oglądnę, bo wstyd, by jeszcze nie widzieć.  Ale gdzie tam. Sama nie będę wpatrywać się w ekran. Filmy smutne, refleksyjne. Pewnie mnie pogrążą.
„Wszystko jest bez sensu”-  dochodzę do wniosku i to wcale nie jest żadna odkrywcza myśl. Kładę się na sofie. Nade mną sufit… i żalę się nad sobą. Ja to dopiero jestem głęboko nieszczęśliwa!  Mnie to omija wszystko, co najlepsze! Inni to mają dobrze! Szukam w pamięci tych „szczęśliwców”, „udańców” życiowych. Szukam. Szukam. Cholera! Nawet myśli pozbierać nie mogę! Szukam… Mam Aśka…. Nie… Aśka ma chorą matkę.  Wiem! Maria! Maria? Nie! No skąd! Jest sama. Wieczorami odgania samotność, układając wciąż te same bluzki na tych samych półkach. Kaśka! A skąd! Dopiero co ją mąż opuścił. Justyna! Ale wymyśliłam! Toną w długach! Sprzedali dom!
- Jesteś najlepszą mamusią, jaką sobie można wyobrazić – całus  Marcela ląduje na moich ustach. Patrzę na niebieskie oczy mojego synka.
"Ja to mam szczęście! – myślę sobie i  tarmoszę syna obok siebie. Nie wzbrania się. Przylega do mnie
Cudownie jest tak leżeć. Przysypiam. Mały otula mnie kocem, bym nie zmarzła.
- Wstawaj! Pojedziemy do Gorzowa! Pochodzimy po sklepach, może coś zjemy.
Łosoś na szpinaku jest wyborny! Palce lizać!
W piątek dzwoni Dorota:
- Co robisz? – pyta.
Nie mam pomysłu, ale zanim odpowiadam, rzuca:
- To możemy z Bogdanem i Marią do ciebie wpaść?
- Jasne! Jasne!
Szybko myślę, w co się ubrać.  We wszystkim – fatalnie! O! Spódniczka. Z Solara! W róże! Zdziwiona stwierdzam, że weszłam. Uff. Dobrze, że choć to.
       Maria – stonowana i subtelna, Dorota- przyglądająca się refleksyjnie i dziwnie zadowolona, Bogdan – ciepły i swojski.
Co za wspaniałe spotkanie….

 Miałam fajny dzień! Nie! Wczoraj też było super… i ten łosoś. I Marcel… od  ośmiu lat daje mi tyle radości…  Krzysztof… Upss! – jest ok.

Kurcze ja to mam udane życie!

Nie leniwię się na Cape Verde. No nie!

Nie wygrałam konkursu. No nie!

Nie jestem Miss Word. No nie!

Nie kupiłam sobie nowej Chanel. No nie!



Patrzę przez okno! Mroźna szadź osadziła się na trawnikach, krzewach i drzewach. Ależ ten świat jest piekny!







           




piątek, 27 stycznia 2012

Zapiski czynione z doskoku: moja galeria

Zapiski czynione z doskoku: moja galeria:  Siekierezada- czekam na piwo i pierogi z bryndzą listopad, spadł śnieg, po zawierusze, a ja... ja idę na Małą Rawkę... dojdę? do...



Banalnie zabrzmi, ale co dobre, szybko się kończy.  W poniedziałek wrócę do pracy ( tej poza domem) do szkoły.  Po raz kolejny odkrywam, że nie jest to dla mnie szczególnie bolesne.  Lubię to swoje „posłannictwo”, choć na co dzień coraz bardziej bywam zmęczona.

Jak zawsze  po wolnym odkryłam, że z zaplanowanych rzeczy nic mi nie wyszło. Trochę  pogmerałam w książce: poprawiłam kilka literówek, powstawiałam  coś, coś  wyrzuciłam, ale na dobrą sprawę nie wchodziłam zupełnie w treść. Niekiedy zatrzymałam się na dłużej, zdumiona absolutnie, że ja to napisałam. Wołałam:

- Chodź, posłuchaj!

Piliśmy wino i … jak czytałam.

Taaak! Niezłe to. Rzeczywiście, cholernie dobrze piszę.

I wówczas zdarzało mi się popadać w samozachwyt.  Na krótko. Na zbyt krótko, bym zdążyła uwierzyć w to, że powinnam to robić.

Przekleństwem moim jest fakt, że znam się na języku. Dobrze. Wiele czytam.  Zbyt dobrych książek.

To  trochę jak ze znajomością języków obcych. Mam opracowane  wszelkie struktury semantyczne, składniowe, a kiedy przychodzi co do czego- milczę jak zaklęta.

Tu… może nie milczę, ale każde zdanie okupione jest każdorazowym niemal jego umęczaniem. Czy tak, czy inaczej, czy w ogóle…

Niekiedy podziwiam autorów  zadowolonych z siebie. Język nie stanowi dla nich problemu. No! Może dla czytających… Zdarzyło mi się czytać całe frazy ściągnięte skądś i potraktowane nie jako cytaty, ale własne. Pal ich sześć! Niechaj im się wiedzie!

Ale tu marnują się moje powieści, które wciąż są mało dobre, mało poprawne, mało ciekawe, by trafić na półki księgarskie, a potem w ręce czytelników… Myślę sobie czasem, że w końcu to się zdarzy... 

I wówczas nie będę już czekać na ferie i wakacje….  A cóż to za fantasmagorie!? Poniosło  mnie! Jakbym zapomniała, że  z pisania się nie żyje. Pisaniem – o tak! Ale nic poza tym…. Jasne! Są wyjątki, ale Bóg świadkiem, że nie dane mi znaleźć się w ich grupie.

Tak czy siak – piszmy, czytajmy! I jedno, i drugie jest ok.



( Ja tymczasem idę w słońce i mróz, by „pokontemplować” świat. Właściwie na jaki grzyb mi dokonywanie jakiś rozrachunków, besztanie siebie znowu za coś . La vita continua! Param param…. )
http://www.youtube.com/watch?v=-lvUwzmXshI

Z tym latem - to przesadziłam:)