Przekleństwo pisania
Czy istnieje metodyka pisania? Czy ktoś ma sposób na stworzenie dobrej
powieści? Czy proces twórczy musi być bolesny i pozostawiający odcisk na
umyśle? Czy koncepcja powieści musi być klarowna od zalążka do finału, a tylko
nad „środkiem” należy popracować? Czy od pierwszego słowa należy ustalić
target, czy można liczyć na odbiór uniwersalny?
Tysiące pytań tłoczą się do głowy. A każde
przybliżenie się do odpowiedzi w istocie pcha mnie w głąb, gdzie pytania kłębią
się i wrą jak w oceanicznej kipieli, nie dając spać. Jak morska zdradliwa fala,
co to niby przybija do brzegu, lecz istocie zagarnia swoim spienionym cielskiem
i wiedzie w głąb morza. Na łeb, na szyję. Na zatracenie.
Ileż to razy przeklinam Los, że nie dał mi być tylko
żoną i matką! Wszak można się spełniać w kuchni, lepiąc pierogi z czerwoną soczewicą
i mięsem lub szydełkować misterne koronki na wzór koniakowskich miniaturek.
Można też się wyemancypować. Zdobyć zaszczyty i stopnie naukowe. Ba! Ja sama –
szara prowincjonalna mysz – byłam bliska, nawet bardzo bliska, na wyciągnięcie ręki doktoratu z tzw. językoznawstwa współczesnego, a w szczególności z
onomastyki na Ziemiach Zachodnich. Ale zachciało mi się być kolejny raz matką!
Psia mać! Wybory etyczne! A potem… zweryfikowałam priorytety życiowe. A potem
przerzuciłam swój świat do góry nogami. A potem… rzuciło się na mnie pisanie. Jak
opętanie, jak schizofreniczna obsesja….
Myśli tłoczyły się, pętliły i wiły jak małe żmijki,
zasiedlając wszystkie niezagospodarowane chwile. Jak u Papuszy! Nieświadomej
danego jej daru. Skoro gra w duszy, niechaj gra! Nawet gdyby miały przynieść nieszczęście
i sromotę.
Czort albo anioł skusił mnie do napisania pierwszego zdania mojej
powieści „Tonia”. A potem lęgły się pomysły ( i wciąż lęgną jak samo odradzające
się jaszczurcze ogony). I tak powstawały
kolejne powieści… „Spotkania przy lustrze”, Kobiety z sąsiedztwa”, „Tam, gdzie
twój dom”. W „międzyczasie, którego nie ma” napisałam „W kręgu” oraz „Ona –
Nina, ja – Joanna”. Mało! wciąż kłębią się we mnie historie wymyślonych osób,
kotłują się zdarzenia, których nie ma, miejsca, które przemierzam, a które nie
istnieją de facto. Więc piszę i piszę… „Sobie
śpiewam a muzom gram” albo psu na budę….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz