poniedziałek, 5 maja 2014

Przekleństwo pisania

Przekleństwo pisania


Czy istnieje metodyka pisania? Czy ktoś ma sposób na stworzenie dobrej powieści? Czy proces twórczy musi być bolesny i pozostawiający odcisk na umyśle? Czy koncepcja powieści musi być klarowna od zalążka do finału, a tylko nad „środkiem” należy popracować? Czy od pierwszego słowa należy ustalić target, czy można liczyć na odbiór uniwersalny?
Tysiące pytań tłoczą się do głowy. A każde przybliżenie się do odpowiedzi w istocie pcha mnie w głąb, gdzie pytania kłębią się i wrą jak w oceanicznej kipieli, nie dając spać. Jak morska zdradliwa fala, co to niby przybija do brzegu, lecz istocie zagarnia swoim spienionym cielskiem i wiedzie w głąb morza. Na łeb, na szyję.  Na zatracenie.
Ileż to razy przeklinam Los, że nie dał mi być tylko żoną i matką! Wszak można się spełniać w kuchni, lepiąc pierogi z czerwoną soczewicą i mięsem lub szydełkować misterne koronki na wzór koniakowskich miniaturek. Można też się wyemancypować. Zdobyć zaszczyty i stopnie naukowe. Ba! Ja sama – szara prowincjonalna mysz – byłam bliska, nawet bardzo bliska, na wyciągnięcie ręki doktoratu z tzw. językoznawstwa współczesnego, a w szczególności z onomastyki na Ziemiach Zachodnich. Ale zachciało mi się być kolejny raz matką! Psia mać! Wybory etyczne! A potem… zweryfikowałam priorytety życiowe. A potem przerzuciłam swój świat do góry nogami. A potem… rzuciło się na mnie pisanie. Jak opętanie, jak schizofreniczna obsesja….
Myśli tłoczyły się, pętliły i wiły jak małe żmijki, zasiedlając wszystkie niezagospodarowane chwile. Jak u Papuszy! Nieświadomej danego jej daru. Skoro gra w duszy, niechaj gra! Nawet gdyby miały przynieść nieszczęście i sromotę.
Czort albo anioł skusił mnie do napisania pierwszego zdania mojej powieści „Tonia”. A potem lęgły się pomysły ( i wciąż lęgną jak samo odradzające się jaszczurcze ogony).  I tak powstawały kolejne powieści… „Spotkania przy lustrze”, Kobiety z sąsiedztwa”, „Tam, gdzie twój dom”. W „międzyczasie, którego nie ma” napisałam „W kręgu” oraz „Ona – Nina, ja – Joanna”. Mało! wciąż kłębią się we mnie historie wymyślonych osób, kotłują się zdarzenia, których nie ma, miejsca, które przemierzam, a które nie istnieją de facto.  Więc piszę i piszę… „Sobie śpiewam a muzom gram” albo psu na budę…. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz