Czas Facebooka
-
Wiesz. Chyba zlikwiduję swój profil na FB – powiedziała to bez żalu ani skargi
w głosie. Tak jak się mówi o „przewietrzeniu” szafy. Wyrzuca się zbędne
szmatki, w których nikogo już nie można oczarować, ująć czy zaskoczyć. Wyrzuca
się, choć bywa, że z czasem melancholijnej jesieni albo niżu hormonalnego cechującego
się labilnością emocjonalną, ambiwalentnością uczuć niekiedy żałuje się owego
desperackiego kroku rozprawienia się z jakimś etapem. (Ów etap zdaje się być
równie enigmatyczny co całość niniejszego tekstu.)
-A
po co? – zapytał beznamiętnie, bo mimo iż sam na przekór mniemaniu o konstytutywności
FB jako narzędzia świadczącego niezbicie o faktycznym istnieniu osoby, nie
posiadał tzw. profilu, ale miał świadomość niekwestiowanego wpływu onego na
losy człowieka ( tu czytaj; maluczkiego, wyskocznego sroce spod ogona, pozbawionego
energetyzmu, spadłego w wirtualną w przestrzeń, pojawionego jak grom z jasnego
nieba, niekiedy ku ubawieniu innych, ale też upierdliwie jak wrzód na dupie).
-
A nie wiem… ale siedzę jak durna przy ekranie, oglądam setki głupich filmików, zdjęć
osób, których na żywo raczej nie mam szansy poznać i nawet nie wiem, czy bym chciała. A poza tym
zobacz… Mam tylu znajomych, spośród których jakiś co najmniej tysiąc deklaruje,
„że mnie lubi”, a coraz większa pustka obok mnie.
- Nie przesadzaj! Jest
jesień i robisz się sentymentalna – skonstatował. – Idź na spacer. Jest ciepło
i przyjemnie. Może kogoś spotkasz, a jak
nie to idź do Galerii. Może tam będzie Halinka, to sobie pogadacie. Albo
popatrzysz sobie przez okno restauracji. O tej porze tyle osób się kręci po
ulicach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz