Są miejsca, których nie ma…
… jakkolwiek
absurdalnie by to nie brzmiało, są takie miejsca. Wracam do nich niejednokrotnie. I najzwyczajniej, najczęściej brak mi czasu, by sprawdzić prawdziwość owych miejsc. Ale one są!
Jest rok 92. Zima.
Wracamy do domu. Ja w wysokiej ciąży, mój mąż, moi synowie ( w liczbie – 2)
moja mama i tata. Zima jak zwykle zaskoczyła. Śniegu po kolana. Droga wije się
monotonnie. Za oknem monotonny krajobraz – pobielonych pól, drzew pokrytych
wielkimi czapami śniegu. Jest magicznie i cudnie! Niemniej jednak, wiadomym
jest, że komu jak komu, ale Polakowi zawszeć się musi jakieś nieszczęście
przytrafić dla zrównoważenia stanów emocjonalnego napięcia… Tak i mnie się
przytrafia. Silnik starego golfa nie wytrzymuje załamania pogody i klaps!
Stajemy gdzieś w miejscowości na trasie Maszewo - Stargard. W zielonej, kaszmirowej sukience ( była to gustowna, dobrze odszyta typowa ciążówka) pukam
do drzwi porządnie utrzymanego domostwa.
Otwiera mi kobieta o szczerym spojrzeniu i po kilku zamienionych zdaniach
zaprasza nas wszystkich na herbatę. Pakujemy się zatem: chłopcy przede mną,
mama za mną, tata za mamą, a mój mąż znika za drzwiami garażu, w którym ma dokonać
reanimacji golfa. Szczęściem okazuje się, że usterka niewielka, toteż po zagrzaniu się, wielkich
podziękowaniach znów się pakujemy, tym razem do żółtego golfa. I w zasadzie w tym
miejscu ta opowieść mogłaby się zakończyć. Nie ma w niej nic frapującego. A
jednak…
Niedawno, bo
zaledwie kilka dni temu wracałam z Kołobrzegu. I przypomniało mi się tamto
zdarzenie. Mało, ilekroć tamtędy przejeżdżam, wraca do mnie. Uparcie poszukuję tamtego
domu. Nie ma! Niemożliwe – myślę sobie, nie był to dom, który bodaj w
najmniejszym stopniu mógł być podejrzewany
o wyburzenie. Przebudowa też chyba nie, bo był taki dość nowoczesny. Ale nie
ma! Kamień w wodę. Niekiedy sądziłam, że
to na pewno moje gapiostwo, że przeoczyłam, przejechałam, więc kolejnymi
razami, byłam bardziej uważna, baczniej przyglądałam się mijanym miejscom. Ale
nie ma… Są inne zapamiętane: kościół z drewnianą dzwonnicą, chowające się za
gęstwiną zarośli jeziorka, bocianie gniazda górujące nad domami, a tego domu
nie ma.
I są i inne miejsca, których nie ma. Ulica Wylotowa w Barlinku, na
której stał przyległy do innych dom z wielką drewnianą bramą, wysokim
korytarzem i kręconymi,drewnianymi schodami, które prowadziły wprost do
mieszkania mojej babci, która tak naprawdę nie była moją prawdziwą babcią, ale
to nie ma znaczenia, bo kochałam ją jak najprawdziwszą na świecie. I jeszcze
jest Górka Żydowska, która wprawdzie jest, ale nie taka, jaką pamiętam rozciągająca się od dolnego boiska, na skraju
którego rosły słodkie morwy aż do budynku Liceum Ekonomicznego, które to
dawniej nazywało się Gimnazjum Kupieckie. Tam pośród starodrzewu
można było się natknąć na kamienne macewy, z których sczytywałam
obcobrzmiące, ale cudne imiona. Jedne macewy były prostokątne, inne zaś półkoliste. Na
niektórych były hebrajskie inskrypcje albo jakieś symbole: wieloramienne
świeczniki klepsydry, skrzydła anielskie, czy postaci zwierząt. Świece
znajdowały się na macewach kobiet, bo to one w żydowskim domu miały za zadanie rozniecać domowy ogień (ale o
tym dowiedziałam się później, gdy pisałam Tam,
gdzie twój dom). Często owe szabatowe świece były zgasłe lub połamane.
Z tej górki między gęstwiną krzewów filtrujących promienie słońca
przedzierał się widok na błękitne jezioro,
na zabytkową plażę. Tam też - na małych polankach - zbierałyśmy się w wolne dni i urządzałyśmy
pikniki z kocami, kanapkami. Skakałyśmy z drzewa na wielką piaskową górkę, z
której był świetny widok na tartak, skąd na całą okolicę rozchodził się zapach
drewna – tu na górce zmiksowany z zapachem zieleni
Dzisiaj przez górkę
wiedzie ścieżka rowerowa. Widok pozostał. Ale nie ma morw ani tartaku. Część
macew, które udało się ochronić przed wandalami, przeniesiono na cmentarz. Lubię przystanąć, popatrzeć, z coraz mniej
czytelnych napisów wyrytych na kamieniu wysnuwać opowieść o tym, czego nie ma.
Znikają miejsca, znikają ludzie…
Małgosiu, super trafnie zauważyłaś zjawisko znikania pewnych rzeczy. Ja też mam kilka takich miejsc, skąd zniknęły domy. U nas na Pomorzu. I jest to takie smutne, przejeżdżasz, wyobrażasz sobie, jak tam może teraz być, o tej porze roku, a tu nagle pusto i płasko. Zawsze jest mi szkoda, tego co tam było.
OdpowiedzUsuń