Ni z gruszki, ni z pietruszki…
Czas wakacji. Czasem
myślę sobie, że wakacje mają w sobie coś z przeszłości i przyszłości. I ja na
przekór kalendarzowemu porządkowi bardziej wspominam w sierpniu, a o przyszłości
rozmyślam sobie w lipcu. Nie
ulega jednakże wątpliwości, że jest to dla mnie czas wielkiej szczęśliwości,
kiedy to jest mi w życiu lepiej niż kiedy indziej. I zapewniam, że nie jest to
li tylko związane z „nieczynieniem” pracy.
Ostatnio na
spotkaniu zapytano mnie, czy jestem
szczęśliwa. Pytanie o tyle mnie zaskoczyło, że dotyka dość intymnej sfery
życia. Coś tam powiedziałam, oczywiście nie do końca, dając czytelną odpowiedź. Ale pytanie mnie zafrapowało i zostało we mnie.
Strasznie trudno określić to, czym jest szczęście i nie silę tu się w żadnym
razie na jakąkolwiek oryginalność, by próbować konstruować jakieś prawidło, bo
przecież taką trudną materią głowią się
filozofowie, etycy i myślę sobie wiele, wiele osób, którzy idą przez życie
refleksyjnie, a tak czy siak jednoznacznej definicji nie mogą podać. Jednak ostatnio coraz to pytanie mnie dopada. Czy jestem szczęśliwa? Czy stan
zadowolenia to już przedsionek szczęścia? Czy bywam szczęśliwa? A jeśli - to
czy takie permanentne poczucie szczęścia niezakłócone absolutnie przez nic: za
ciasną sukienką, deszczową pogodą, czy może coś jeszcze zgoła innego, co nie do końca sobie uświadamiam to właśnie szczęście,
czy coś bardziej skomplikowanego. Starożytni mawiali, że
brak nieszczęścia to już szczęście. Ale
czy na pewno? Niechaj więc stanie na tym: fajnie jest żyć! A definiowanie
pozostawiam mędrcom. I parlando!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz