Z doskoku
Od
dawna ( a przynajmniej ja nie pamiętam) zima
nie zaskoczyła. Zjawiła się nieco później, najpierw strasząc mrozem, a w końcu
sypnęło śniegiem. Nikt nie wyklinał, nie było sensacji w telewizji. Służby drogowe
sprężyły się i już w wczesnego ranka odśnieżyły, co trzeba odśnieżyć, posypały
solą, czy piaskiem co tego wymagało. Poprzestawiałam swoje zajęcia, niektóre musiałam sobie odpuścić i poszłam z
moim synkiem na spacer. Mróz szczypał gdzie popadło, śnieg prószył i skrzypiał
pod butami, świat błyszczał w milionach drobin. Ciągnęłam sanki, na których siedział
uszczęśliwiony Marcel i po raz kolejny uzmysłowiłam sobie, że świat naprawdę
jest piękny. Pod śniegiem zostały wszelkie brudy. Mijałam ludzi, którzy uśmiechali
się do mnie i nie dopuściłam myśli, że mogłoby być inaczej i np. śmieją się ze
mnie. Na promenadzie przy jeziorze co chwilę ktoś przystawał, spoglądając na
jezioro tonące w promieniach słońca. Tylko rozkrzyczane kaczki, łyski i
łabędzie nieme pływały w wodzie – niezupełnie niezadowolone z ograniczonej
przestrzeni…
Świat
jakby spowolnił… Chuchając w dłonie – na przemian raz w jedną, raz w drugą,
wróciłam do domu – szczęśliwa, że wszystko wraca do normy, że istnieje ład
ponad przyziemnymi rzeczami – zima jest
zimą, mróz czerwieni policzki, śnieg skrzy się cudnie… , a za chwilę będzie wiosna...
To
był kolejny „dobry dzień”…
Rozgrzałam
się gorącą herbatą i moją ukochaną Cesarią.
Zmarzniętym dedykuję
http://www.youtube.com/watch?v=S70URTg6CDo
No to fajnie. Życie trzeba przeżyć! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń0C