II
Stare meble,
wiejące kiczem obrazy, stargany wypoczynek... oto i moje królestwo. Kwiaty - tylko one mi tu nie przeszkadzają. Spoglądam
na moją hoję, w zielonym koszu z wikliny, w którym przyniosłeś mi kiedyś
cyklameny, wyglądaja ładnie, chociaż pomyślałam, że jest jej tam chyba zbyt
ciasno. Kiedy zaczyna kwitnąć, tym swoim słodkim omdlewającym zapachem,
wypełnia całą przestrzeń. Lepkie krople nektaru wiszą na płatkach, a gdy
spadają na parapet, zawsze czekam na deszcz. Obok stoi też wiklinowa skrzynka,
tuż dalej ususzony bukiet róż- dwudziestu- to były najpiękniejsze róże na
świecie; czerwone, każda z pietyzmem owinięta sizalem, i jeszcze puzderka z
biżuterią, i lusterko od... nie pamiętam od kogo, i ceramiczny niby- kaczor,
bongosy... i cały mój skarbiec, z którym przyjdzie mi się rozstać. Nie
sądziłam, że jestem taka sentymentalna. Dlaczego miałam nie sądzić? Przecież
jestem, jak najbardziej i dlatego wszystko jawi mi się takie skomplikowane.
Rozwidnia się.
Nie śpię. Patrzę na ciebie. Śpisz stargany seksem, życiem. Krzyczysz...chciałabym
cię przytulić, poczuć ciebie w sobie. Ale nie umiem, już nie. Poczułam,
ale....Oboje szliśmy ku nocy spełnienia i z pewnością, nie było w tym żarliwej
miłości, a bardziej trywialne zaspokojenie, które ludziom z takim wspólnym
stażem już przynależy. Wchodziłeś we mnie gwałtownie i milcząco, sapałeś,
jęczałeś, twoje dłonie chaotycznie pełzały po moim ciele. Jedyny szept
wydobyłeś z siebie, kiedy czułeś, że zbliża się erekcja, a ty nie kupiłeś gumek
z siebie:
-Można do
końca?- ale ani twoje oczy, ani twoje ciało....wszystko było odległe...
A ja liczyłam w
myślach...13? 14? ... w sumie dopiero co skończyłam okres. Tak rzadko się
kochamy, twoje stresy, moje zajęcia. Chciałam być dobra, głupie to, ale po
prostu dobra, żeby ci było dobrze, żebyś poczuł tę rozkosz, o której ja chyba
jednak nie bardzo mam wyobrażenie.
-Boję się, ale
chyba można....- rękoma zakrywałam oczy, z których cichutko sunęły łzy, bo znów wiedziałam, że to znów nie to.
Nie chciałam wiedzieć, czy patrzysz na mnie. Wolałam w tej przez siebie
stworzonej mroczni, widzieć siebie gładką, z idealnie wymodelowanym kształtami,
o lśniącej skórze....bez żadnych fałdek, tylko kości miednicy wystające jak u
modelek. codziennie oglądam się w lustrze i z szaloną desperacją wypatruję
kulek na ramionach, żeby tylko były, bo znowu musiałabym walczyć z następna
dietą.
A potem poczułam
ciepło rozlewające się wewnątrz mnie i już było po... .chwilę poleżałam, ręka
zupełnie bezwiednie osunęła się na podbrzusze, jakbym czekała na ciąg dalszy. W
ciemności poszukałam koszulki, a potem poszłam do łazienki. Musiałam wziąć
natrysk. Chłodna woda zalewała mi twarz. Płakałam, znów płakałam .Zimno.
Otuliłam się ręcznikiem, zapaliłam papierosa. „I jak ty wyglądasz? Żałośnie!”.-To
nie ty, choć pewnie miałbyś prawo tak powiedzieć. Z lustra patrzyła na mnie
twarz kobiety. Czy brzydka? Chyba nie, jeszcze nie, ale zbyt opatrzona, bym
mogła obiektywnie to ocenić
Ty już spałeś.
Zaspokojony. Uspokojony. Wsunęłam się pod kołdrę. Coś tam mruknąłeś pod nosem.
Tak bardzo pragnęłam, by obudziło cię moje chlipanie. Żebyś zaczął krzyczeć, że
nie daję ci spać... ale żebyś nie leżał taki spokojny, że sprawdziłeś się po
raz następny.
Nie mogę zasnąć
na mokrej poduszce. Śni mi się winda,
deszcz, góry... collage.
III
-Jędrek!
Wstawaj! Spóźnisz się! Słyszysz!- twoja komórka pika bezlitośnie.
Patrzę w okna.
Piękne słońce. W świeczniku rozproszyło się światło, nadając mu wygląd niemal
magiczny. Widzę stary orzech, o tej porze roku utopiony w zieleni. Chcę tak
leżeć.
To następny
dzień bez ciebie i ta sama bolesna świadomość: Ty nie żyjesz. Czuję ten sam
ból, co przed trzema laty, dziwny, zabierający mi oddech, nie umiem go zlokalizować- czy to serce, czy żołądek, boli, boli tak strasznie, że wciąż nie wiem,
na ile umiem żyć dalej. Nie daję sobie szansy, by przytłumiło się, przygasło. Kiedy przestanę
liczyć tygodnie, dni, godziny? 123, 124 125 tygodni....Zwariuję, zwariuje,
zwariuję.... dlaczego nie pomagają mi powiastki o płaszczaku? Tłumaczyłam mamie
o nieuchronności śmierci. Mówiłam; „To od nas nie zależy. I nieważne czy
wilkakora była zbyt krótko podawana! Późna diagnoza też nie ma tu nic do
rzeczy! Tak miało być! I koniec! Nikt nie miał na to wpływu!” A przecież
sama tak silnie, w głębi siebie wierzyłam że ja dam radę, że kto jak kto, ale
ja BĘDĘ w stanie cię uratować, bo jak by miało wyglądać życie bez ciebie? Jak
ten zakichany świat mógłby się dalej kręcić?!
Siedzę. Płakać?
Nie – to już było i to wcale nie dawno. Chyba powinnam wziąć się za okna.
Okna, podłogi,
meble, obiady, śniadania, lekcje, wywiadówka u Filipa czy to się kiedyś
skończy? Tysiące spraw! I to
niezauważalnych, wydawać by się mogło, nieistotnych. Nie radzę sobie z tym
wszystkim.
Czasami mam
wrażenie, że jestem tu na chwilę, a wszystko przebiega obok i nie bardzo
rozumiem, dlaczego ma mnie dotyczyć. Ludzie, miejsca, wydarzenia... . Analizuję
siebie, komplikuję rzeczy proste, jasne, nad którymi chyba nikt się nie
zastanawia. Sama siebie oceniam i ta
ocena jest zawsze taka niska. Nie sprawdzam się jako matka, jako żona pewnie
też nie, nie jestem mistrzynią kuchni. Ja nawet nie mam „specjalności pani
domu”.
Chyba mam
chandrę. Kora gramoli się do naszego łóżka, spogląda na mnie błagalnym
wzrokiem, jej smutne oczy jeszcze bardziej mnie przygnębiają. Tak nauczyłam
rodzinę, psa też pozwoliłam wsadzić sobie na głowę.
-Zaraz wyjdziemy
psino! Chwilka! – głaszczę jej aksamitną sierść, a ona z tymi smętnymi
ślepiami, z iście psim oddaniem stoi wyprostowana, gotowa znieść każdą niewygodę, byle jak najdłużej targać czule jej kark.
-Lucyna! Lucyna!
Twoja mama dzwoni, odbierz! – wychyliłeś się z łazienki, w ręku trzymasz
maszynkę do golenia, cała twarz pokryta pianą. Zapach czystości, świeżości wylega na cały dom. Tak,
twoja poranna toaleta... Ilekroć prosi ktoś, byś pospieszył się, ty zawsze z
jednakowym uporem twierdzisz, że robisz to szybko. Ale ja kocham tę twoją
higieniczność. Tę pedanterię – skarpetki ciut ciemniejsze od garnituru, krawat
w tonacji, woda toaletowa, letnia zimowa, dzienna, wyjściowa. To chyba jeden z
elementów, dla których albo przez które zakochałam się po uszy. Doskonałość!
-No cześć,
mamusiu!- głos mamy brzmi dziwnie, przeziębiona może czy płacze?
-Lu..sia!
musssisz... przyjść... do mnie... proszę...bardzo... - płacze w słuchawkę.
Słyszę niewyraźny bełkot. Ręce mi się trzęsą, wiem już, co jest grane...
-Mamusiu - mówię
spokojnie. Widzę jej oczy, niegdyś piękne;
szare, z niebieskimi paseczkami, osadzone głęboko, twarz ... i te bruzdy
wokół nosa, które mają szczególną tendencje do
ogromnego pogłębiania się zwłaszcza po jej balowaniu. I to, żeby gdzieś,
z kimś, z okazji, choćby wymyślonej, wymuszonej. Ona to robi sama.
-Nie mogę teraz
lecieć do ciebie, przecież sama wiesz...- staram się nie krzyczeć. Bóg mi
świadkiem, jak bardzo staram się, ale nie mogę. Jeszcze ona mi się zwala,
jeszcze tu jestem do niczego-gówniana ze mnie córka.
-Zrozum,
mamusiu, nie mogę. JA MAM OBOWIĄZKI!
Przyjadę później...- ale ona nie słyszy, wiem, ona płacze i prosi, jej
skacowany głos drażni mnie, czuję taką wściekłość i jednocześnie niemoc.
Mam ochotę bić
ją, tłuc, szarpa ć- byle zrozumiała, że nie robi się tego jedynej córce. Cały
czas mam poczucie, że daję się wykorzystywać. Jestem cholernie subordynowanym
członkiem rodziny. Nie dlatego, że jestem dobra, ale po to, by inni
mówili; „jaka ona dobra, ta Lucynka”.
Szlak mnie trafia. Pójdę tam znowu i zobaczę ją, a potem będę musiałam
wysłuchać jej zapewnień o ogromnej miłości do mnie, o tęsknocie za tobą. I te
przyrzeczenia, że już nigdy więcej... .Ja wiem, jak ona tęskni, jak nie radzi
sobie w życiu.
Kiedy sobie odszedłeś, Tato, obserwowałam ją. Była dziwnie spokojna.
Wszyscy ze zdumieniem patrzyli, jak świetnie sobie radzi. Poniektórzy zarzucali
nawet, że tak szybko pogodziła się z twoim odejściem, że tak się otrząsnęła. A
ona grała! Grała całe życie. Podobnie jak mój, jej świat też został doskonale,
wręcz idealnie obmyślony. Ona – niezbyt mądra, ale piękna, szykowna,
roszczeniowa – co jej przyszło do głowy, to z
marszu musiało się dokonać. Świetna praca, udane dzieci – starszy
chłopiec, młodsza – dziewczynka. Inny scenariusz nie wchodziłby w grę.
Niedziela – rytualnie – cała rodzina do kościoła. Ona i ty, a potem my –
czyściutcy, tacy ładni, tacy biali. I nie daj bóg, by ktoś spróbowałby popsuć
ten wizerunek, wypieszczony, do perfekcji dopracowany. Zawsze robiła wszystko,
jak chciała. Pewnie! - nikt na tym nie cierpiał. Ty godziłeś się na wszystko – taki trochę Dulski. Kochałeś ją
i nas. Nigdy nie wstydziłeś się uczuć. Umiałeś kochać…
-Dobrze,
przyjdę, ale sama nie wiem po co – wiedziałam, że znowu zastanę ją w tym
rozpijaczonym stanie, a ona będzie milion razy zapewniać mnie o swojej miłości.
To już było, już przerabiałam. Żałosna i samotna. A najgorsze jest to, że nie
chce dać sobie pomóc. Wydaje jej się, że nikt nie widzi, kiedy sama w sklepie
obok domu kupuje szczeniaczka, a potem następnego i następnego aż do bólu, do
chandry trwającej tygodnie, w czasie której nie można nic mówić na temat cugu.
Zbolała, zawstydzona i jeszcze bardziej nieszczęśliwa w tej swojej
samotności... I mój lęk, że sobie coś zrobi. Mój Ty Boże czasem myślę, że to
może jakieś rozwiązanie dla niej. Ale co ze mną? Jak ja bym mogła z tym żyć?
Jeszcze z tobą się nie uporałam...
-Jędrek!
Pospiesz się, ja muszę wyjść do mamy – przeglądam się w lustrze, rękoma jednak
zasłaniam twarz, jakbym bała się ujrzeć siebie i swoją nieporadność.
Zakładam na
siebie białą, lnianą suknię, lekko przypudrowuję twarz i wybiegam wprost w
lato, słońce... Dzieci sąsiadki z trzeciego piętra stoją gotowe do wyjścia na
plażę. Jest gorąco, choć to bardzo wcześnie- bo cóż- ósmej jeszcze nie ma.
Trawa już wyschnięta, wystarczyło kilka dni takiej gorączki. Upał. Dobrze, że
samochód na parkingu. Jadę, zupełnie machinalnie przełączam biegi, wrzucam
kierunkowskazy, byle szybciej dojechać i byle szybciej stamtąd wrócić. Już
wiem, że ten dzień też nie będzie tym najwspanialszym. Jakiś baran zaparkował na ukos, zajmując miejsce. Stara
Fornalska jak zawsze siedzi w oknie. Odkąd umarł jej mąż stała się bardziej życzliwa dla ludzi. Już nie wyklina,
kiedy ktoś zatrzyma się pod jej domem. Nieuczesana, w wymiętym, od lat pewnie
niepranym fartuchu.
Pamiętam, jako
dziecko czasem mama wysyłała mnie do niej po mleko. To był ewenement- w środku
niemałego miasta gospodarstwo z kurami, świniami, krowami. Fornalska cedziła świeże
mleko przez starą pieluchę. Jego zapach roznosił się po całym domu. Mleko
parowało. Stałam z kanką i patrzyłam na tę czynność, urzeczona. Dzisiaj nie
wiem, co mnie w tym urzekało, dzisiaj nie kupiłabym mleka od Fornalskiej.
-Dzień dobry, Lucynko,
jaki macie teraz piękny wóz. Powodzi wam się, ano powodzi. i daj wam Boże. A ty
co? Do mamusi? A widziałam ją raniuteńko… ano trzeba dziecko trzeba, bo to
człowiek tera samotny jak ten kołek. Tyle dzieci człowiek urodził, a tera ...
samotny jak ten kołek....
- Dzień dobry,
pani. Jak tam zdrówko?- i choć zupełnie nie miałam ochoty na pogaduszki z
kimkolwiek, to jakoś żal mi się zrobiło tej kobiety. Wiedziałam, że tez ma
problemy, córka zmieniła płeć i gdzieś wyjechała, synowie bodajże w więzieniu,
a ona kiedyś bogaczka- jedyna właścicielka na ulicy, teraz całe dnie spędza w oknie, z którego widok i
tak najczęściej zasłaniają parkujące tam samochody.
Biegłam po
schodach, chciałam czym prędzej znaleźć się w u mamy. Myśli kołatały się , a ja
już czekałam, żeby krzyczeć , żeby wyrzucić jej tę nieporadność, poszukiwanie
nie wiedzieć czego, ten egoizm i to, że nie mogę na nią liczyć, że nie zrobi mi
pączków, nie upiecze drożdżowca, nie chce być babcia taka, jakie pokazują w
telewizji z okazji Dania Babci. Czułam , jak rośnie we mnie żal o wszystko,
nawet brakowało mi pomysłu na wymyślanie tego, czego jeszcze nie robi moja
mama.
Otworzyła mi
drzwi. Uderzył mnie zapach alkoholu, pomieszamy z dymem papierosowym, ale ani w
pokoju, ani w kuchni nie było śladu, nawet butelki wyrzuciła. Patrzyłam, jak
niezdarnie siada na sofę. Kurze powycierane- a jakże! Stolik z popielniczką i
niedopitą herbatą.
-Córcia...
wybacz mi... kocham cię... wybacz mi... nie wiem dlaczego... –podkrążone oczy,
zaczerwieniona twarz.. i ta poza, po której widać , jak bardzo się stara, by
wyglądać na trzeźwą. Przygryza wargi, skubie skórki u paznokci i chwieje się ,
kiedy chce strzepnąć popiół do popielniczki...
-Powiedz mi,
dlaczego ty mi to robisz?- nie mogę siedzieć, nie mogę stać, nie mogę patrzeć
na nią. A przecież tyle we mnie miłości do niej. Ale ta moja miłość zdaje się nie mieć w tej
chwili znaczenia.
Chodziłam po
pokoju, te same ściany, ten sam dywan, meble firany. Pamiętam, jak stałam w
drzwiach. Sanitariusze nerwowo podawali strzykawki, defibrylator, lekarz z
pogotowia, bardzo młody, przejęty reanimował ciebie. Wiedziałam, że już cię nie
ma... Jędrek stał i patrzył .w jego oczach zobaczyłam łzy- to były jedyne łzy,
jakie u niego widziałam. Ty leżałeś – siny, jakiś taki zdziwiony. Nie mogłam nic
... .nikt już niczego nie mógł zrobić. Tylko ten młody lekarz, kiedy patrzył na
mnie, próbował cię ożywić, targał twoim ciałem- pewnie sam nie mógł uwierzyć,
że właśnie jemu , na jednym z pierwszych dyżurów to się przytrafiło. Mama w
pokoju obok gryzła paznokcie. Musiałam iść do niej, musiałam powiedzieć. Boże,
jak bardzo nie chciałam wierzyć w to , co za chwilę miałam jej mówić. A potem
ten młody lekarz wziął cię na ręce- jak dziecko, byłeś malutki jak dziecko i
zaniósł do drugiego pokoju, położył na tapczanie, cos szepnął o formalnościach
i odjechał... .Po dwóch godzinach
przyjechał inny. Spisał, co trzeba, a potem czekałam na tych z zakładu pogrzebowego... .W białym
swetrze, w białej bluzce, które znalazłam u mamy szafie, bo jakoś bolały mnie
te czarne rzeczy , w których przyjechałam po telefonie mamy... .
-Proszę cię,
mamusiu, umyj się, wytrzeźwiej!- tak bardzo chciałam z nią mówić, przywoływałam
wszelkie autorytety, choć niewiele ich było. Nie mogłam jej przytulić. Zbyt
wiele było we mnie złości, żalu, wstydu, wyrzutów sumienia, strach i cholera
wie, czego jeszcze.
-Chcę stąd
wyjechać, zadzwoń do Marka, niech przyjedzie po mnie- jej oczy prosiły, ale
przecież to nie było wyjście- wyjazd do Marka. On pracował, on był daleko od
wszystkich i wszystkiego.Za długo i za daleko, żeby zrozumieć.
-Ubierz się,
pojedziemy do mnie- to było wszystko, co teraz mogłam zrobić, zabrać do siebie,
mimo wstydu przed dziećmi, przed mężem, mimo tej niechęci, jaka teraz dla niej
miałam. Nie zostawię jej tu.
A słońce
świeciło, świeciło jak szalone. Gorąco mieszało się z dymem papierosowym,
alkoholem i smutkiem. Wystarczyłoby tylko rzucić wszystko w jednej sekundzie,
oderwać ten brzemienny od lat bagaż , powiedzieć światu i sobie –KONIEC i wolna
, beztroska położyłabym się na jakiejś spalonej słońcem cichej polance, tak
bezmyślnie, bezkarnie...
Jeszcze
poprawiła ścierkę do naczyń, wytarłaś popielniczkę, zasunęła krzesła i
posłusznie poszła za mną. Wyciągnęłam paczkę , w samochodzie Jędrek nie pozwala
palić.
Nie smakował mi,
byłam przesycona tym zapachem w domu. Szybko pociągnęłam raz , drugi, zachciało
mi się zwracać. Wsiadła do samochodu, kątem oka patrzyłam na nią. Zmęczona,
zniszczona, wychudzona próbowała panować na lecącymi powiekami. Niewielka
strużka potu toczyła swoją drogę wyrytą świeża zmarszczką.
-Lusia… nie
gniewaj się na mnie –jej ręka zaczęła błądzić po moim przedramieniu. Czułam, że
za chwilę zacznie swoją żałobną orację. Nie chciałam słuchać, obiecałam sobie,
że nie dam już nabrać się na nic. Przypomniałam sobie, jak ostatnim razem
uległam jej rozpaczy. Zadzwoniła, jak zwykle łamiącym się po niewielkiej
flaszeczce głosie, błagała, żebym przyszła. Byłam już umyta, czekałam na
wieczór, który od rana kipiał seksem. Ten jeden z nielicznych dni, kiedy to
widywałeś we mnie kobietę. Wszędzie było pełno twoich dłoni.
Ale ona
zadzwoniła. Ty wiedziałeś i ja też, że nasz wieczór umyka. Pojechałam,
uwiedziona jej rozpaczą. Pijany bełkot nie pozwalał na uchwycenie sensu. Szarpała
słowa, coraz wycierając rękawem nos, łzy mieszały się z katarem. I z tego
słowotoku odczytałam, że wzięła od kogoś psa, malutkiego szczeniaczka, który
miał ją zająć. Wymyśliła sobie, że będzie z nim chodzić do ciebie tato, że
będzie trzymała się smyczy. Może wierzyła, że pomoże jej to iść prosto, przytrzyma
się, podeprze. Ale był czarny i garnął się do niej. Pewnie też szukał u niej
ciepła, pewnie oderwany od suki, czuł się tak po psiemu samotny. W tym widzie
pijackim zdał jej się diabłem, szatanem. Mój ty, Boże! Jak może się coś tak
absurdalnego ulegnąć w głowie! I wyrzuciła go przez okno. Z drugiego piętra.
Tego szatana, który skamlał u jej nóg.
- Mamo, nie
teraz. Prowadzę, jest gorąco, jestem zmęczona. Porozmawiamy wieczorem.
Ona nie
popuszczała. Nagle zbudzona, ożywiona przypuściła atak żalu, wyrzutów,
oskarżeń.
-Pewnie. Już
widzę jaka jesteś zła. Znowu musiałaś zostawić swoje gniazdko. Dla niego nie
robiłabyś problemu. Córunia tatusia. Zawsze tylko jak czegoś chcę…
-Przestań
proszę. Zaraz będziemy w domu. Wyśpisz się, wypoczniesz…- chciałam się uspokoić.
Spoglądałam, jak szpera w schowkach, wytrzepuje torebkę…
-Nie pal w
samochodzie! Wiesz, że Jędrek tego nie lubi, będzie zły.
Skąd mi przyszło
do głowy, że posłucha. Odwróciłam głowę, żeby zabrać jej papierosa.
Jak mogłam nie
zauważyć tego samochodu? To był tir? W środku małego miasta? Jechał z lewej
strony.
***
Jestem tu.
Biała, lniana sukienka luźno opada po moim ciele. Ciele? I jest tylko spokój.
Czy jeszcze coś? Nie wiem. Tego mi najbardziej potrzeba.
Koniec?
co z tym zrobić? zostawić tak? rozpisaćw powieść? wyrzucić?
Czekam na opinie
Koniec?
co z tym zrobić? zostawić tak? rozpisaćw powieść? wyrzucić?
Czekam na opinie
Jak Ty to robisz, że człowiek (czyli ja)- czytając - utożsamia się niemal całkowicie z bohaterką?
OdpowiedzUsuńMaria! Jesteś dla mnie nader łaskawa... Bo to chyba komplement... To dawna rzecz i ... dość intymna... może nawet bardzo( choć wdarło się pewnych przekłamań)
UsuńGosiu pewnie słyszałaś to już milion razy, ale mimo to powtórzę - to co piszesz, jak piszesz... niesamowite... czyta się po prostu z otwartymi ustami... a to tylko niewielki kawałek Twojego talentu... Jeśli już znajdę trochę czasu i odrobinę samotności to z pewnością "wezmę się" za >Tonię<...
OdpowiedzUsuńDziękuję za to opowiadanie...
w takim razie zapraszam do lektury
OdpowiedzUsuń