Poznałam wczoraj Człowieka
W zasadzie
napisałam taki tytuł, ponieważ wydał mi się w pewnym sensie prowokujący. Bo tak
naprawdę to… dopiero zamierzam go poznać onego Człowieka. Zanim opowiem o tym, nie mogę nie pozwolić sobie na pewną dygresję.
Otóż niedawno na FB napisałam coś w stylu, że świat jest piękny nie tylko sam w
sobie, ale również przez to albo i przede wszystkim poprzez ludzi, którzy
są… Nie zamierzam mędrkować, ale to, z czym się zderzyłam wczoraj, to, co zaprzątało
niemal każdą wolną myśl, dzisiaj musiało znaleźć swoje miejsce tutaj.
(opowieść zdaje się poddawać chronologii…)
Któregoś
dnia bardzo już kwietniowego otrzymuję na maila zaproszenie od pani D. Z. z
WiMBP w Gorzowie na spotkanie promujące
książkę Wincentego Zdzitowieckiego „Pisane światłem”. Moment zajmuje mi to, skąd adres i w ogóle
pomysł, by mnie zapraszać. Nieważne! Czasy takie, że na wszelkie imprezy
kulturalne trzeba poszukiwać uczestników, by sala nie świeciła pustką,
odkrywając beżowo- nijaką lamperię
ścian.
Coś mnie poniekąd metafizycznie pcha i muli w
głowie, w trzewiach, nie daje spać, kusi i nęci, bym pojechała na to
spotkanie. Decyduję się. To pociąga za
sobą cały szereg działań logistycznych – dziecko, jego zajęcia, moje zajęcia,
Krzysztofa zajęcia. W tak zwanym międzyczasie wrzucam w Google nazwisko
Zdzitowiecki. Wyskakują mi jacyś prawnicy, lekarze… tu i tam… W niskiej liczbie
wyświetleń jest Wincenty. Nic konkretu! Pal licho! Wracam do mailowej poczty.
Sprawdzam. Coś mi się mgli… Żadne
wielkie COŚ. Ot! takie nieznaczące. Może niewidomy! ( bo o świetle)… I tym bardziej decyduję się, bo litość, bo
solidarność, bo Bóg wie co..,
Sala
pięknej biblioteki w Gorzowie.
Ludzie nieznani mi zupełnie. No! Może poza dwoma
osobami: panem Krzysztofem SZ. (
szarmanckim i w rzeczy samej wyglądającym na Poetę) – samym Prezesem ZLP w Gorzowie
Wlkp. oraz panią – pisarką A.S, która
jednakowoż traktuje mnie nieco protekcjonalnie, acz bardzo serdecznie. Cóż! Ja
pozycji żadnej nie posiadam – jestem tu, bo poczułam owe dziwne metafizyczne
fluidy. Jest jeszcze jedna rzecz. W drugim rzędzie siedzi kobieta. Obrazy
przelatują niczym stado wron przegonionych skądkolwiek( ale poczyniły ruch).
Basia! Tak … Basia jest matką i wdową…
Znamy się. Dziwne to życiowe meandry – niewiadomo gdzie zakręt i kogo za
nim spotkamy.
Zaczyna
się… Krzysztof zakupił już ową książkę – podmiot tego spotkania.
Jest żona Onego! I pani Moderator A. M – absolutnie
i perfekcyjnie przygotowana( bez żadnych dygresji i sarkazmów).
Powoli, powoli odkrywam, brodzę w zakupionym woluminie.
Ostrożnie. Bez emocji tak jak wtedy, gdy przeglądałam przed wejściem jakąś
gazetę z nieruchomościami
Co jakiś czas prawi żona Onego – pani E.( brak
charyzmy wytłumaczalny nadmiarem wrażeń), niejaka pani A. czyta opowiadania,
potem wiersze… Trochę bez wczucia i beznamiętnie. Na koniec gra kapela.
Wschodnie nutki. Ckliwe. Zachodzące w major, co kilka taktów o pół tonu wyższe
– zawodzące, nostalgiczne, rozpoznawalne tylko nielicznym. Prawa strona – ta pokiereszowana fizycznie, z laskami,
przygarbiona, zdeformowana chorobą – kolebie się w te i wewte. Lewa – na moje
oko – intelektualna – siedzi z nogą na
nogę założoną.
Trafiam na przypadkowe słowa: „Wziął się na tym
obłym świecie z równie kulistego wnętrza; z jednej z wielu dążących do celu
główek zakończonych nićmi nerwów: z ruchu. To wybrzuszyły się i zderzyły dwa
ciała niebieskie, dwa pewnie zakochane lub pewnie zauroczone sobą i tym
zauroczeniem podniecone do działanie wszechświaty”[1].
Przerzucam wzrok dalej na przypadkowe wersy, zaglądam na drugą stronę. Wracam.
Wtapiam się w „obłą” historię dojrzewania młodego Olka. Może to sam autor, a
może i na pewno. Wiedzie nas po okresie swojego dzieciństwa i młodości, nieraz
penetrując te sfery życia, które stanowią tabu. Zdradza swoje fascynacje –
kobietami ich obłością, która dotąd nasuwała mi tylko pejoratywne skojarzenia.
Dzięki niemu dostrzegłam w obłości urok. Nasz bohater pisze o sobie „(…) ciąg dalszy (…) życia to jakby ocieranie się o
różne elipsy i esy- floresy”[2].
A ja już powoli, acz jeszcze ostrożnie wchłaniam się. Narracja się toczy, fascynacja moja
potężnieje. Do finału, który ma się tak: „Tak opowiedziałem ja – jego alter
ego, bliski przyjaciel i zastępca. A opowiedziałem nie okrągłymi słowami –
raczej wskazywałem na macanie Ziemi pod sobą, przeczuwanie jej obłości i
niedopukłości grobów. Krawiec naprzeciwko losu.”[3]
Spotkanie
się zakończyło. Zdążyłam wymienić kilka kurtuazyjnych zdań z tą „intelektualną”
częścią publiki ( niechaj się nie obruszają ani jedni ani drudzy – nie jest to
bowiem przytyk ani do jednych, ani do drugich).
Wracam do domu. Na zewnątrz zmierzcha się, droga
prowadzi przez las. Nie sposób czytać. Trzymam książkę w ręku, gładzę ją dłonią
z niecierpliwością kochanka, by dobrać się do niej.
Spędzam noc na czytaniu. Wniebowstąpienie! Takich
afektów nie doświadczałam od bardzo dawna…
Oto był Człowiek! W moim zasięgu. Być może
otarliśmy się o siebie, bowiem on - jak pisał- był bywalcem Empiku „(…) „Stolik
numer jeden” w gorzowskim empiku stał przy oknie jako pierwszy od bufetu (…).
Przeistaczał się on, w zależności od potrzeb w ławę szyderców albo
gawędziarstwa o wszystkim, czyli o kulturze, sztuce, literaturze i polityce(…)”[4].
Ja też tam bywałam jako licealistka. Siadałam z Magdą, Basią albo inną
koleżanką przy niskim stoliku, kreując się na intelektualistki brałyśmy długie,
ciężkie wieszaki z przypiętymi nań metalowymi klamrami czasopismami, (chciało
się Filipinki,
czy Na
przełaj, ale brało się Perspektywy, Szpilki czy
Przekrój, a niekiedy, jak fantazja poniosła niemieckojęzyczne, choćby Fur
dich. Wszak to nie była jakaś podrzędna knajpa, ale EMPIK- enklawa artystycznej
bohemy, elity intelektualnej miasta. Musiał i on tam być. Nieraz
spoglądałyśmy zazdrośnie w stronę tamtego stolika, przy którym w oparach dymu
toczyły się dyskusje…
Czytałam.
Zaintrygował mnie. Teraz i natychmiast chciałam wiedzieć o nim wszystko!
Trzymając w rękach książkę zasiadam ponownie, by za pomocą wszechmogącego
Internetu inwigilować Człowieka. Lecz Internet milczał jakby sprzysiężony ze
światem, migający się od odpowiedzialności, tłumaczący się: „A któż to taki?
Cóż to za persona, którą trzeba by było zajmować cybernetyczną przestrzeń?!”
Wróciłam do książki. Ileś zdań, ileś słów i tropy
wiodące do wciąż i wciąż mikrej wiedzy o Człowieku. Między wierszami…
Czytam
„Szklane oko opatrzności” … Ona i on – jak w zwykłym życiu. Jest para- jest
opowieść! „Poznali się w klubie słabizn mięśniowych. Ich ciała i umysły dostrzegły się, dowąchały (feromony!)
i porozumiały ponad zbiorowiskiem innych wózków, wypełnionych, jak oni,
niemocą i spolegliwością. Oprócz gorących spojrzeń zaczęli słać do siebie e-
maile i wyobrażenia. Komputerom było wszystko jedno, kto je obsługuje, dotyka,
błogosławi. Świat stał się wirtualny na przestrzał. Objął ich swoim wiotkim
ramieniem kabli i fal radiowych, rozkołysał marzeniami, wchłonął realnością
zdarzeń”[5]
. Rewelacja. Opowiadanie wchodzi w mój
krwiobieg, nie daje zasnąć. Czytam jeszcze raz i jeszcze! „Kimże ty jesteś
Wincencie Zdzitowiecki!” – wołam w kosmoprzestrzeń. Ale chyba bardziej pytam
siebie: Kimże ja jestem! W kontekście jego i innych? Kimże jestem ja, która ośmielą
się pisać? I jakież szanse mam, jeśli są tacy jak ten ?
***
życie jest ciągłym umieraniem
z ziarna dojrzałości
odradza się w każdym pączku
-jest przyjemność siania
- ból wyłaniania z niebytu
-młodość i radość istnienia
- wszystko
świat przez pewien czas to łaskawca
- to atomy rozbłysków ze zderzeń
świty i zmierzchy-południa i północe
całe noce z gwiazdą na czole
oczko w rosole i orgazm zachodzenia
życie jest ciągłym umieraniem
narodzinami duszy
drganiem[6]
A
na koniec jeszcze przed Wspomnieniami o
Witku są jeszcze fantastyczne jesiennice, dystrofii, amorałki i chwilozofijki
oraz sanatoryjni i powiedzonka….
Kurczę! Myslę sobie! Jak wypracować w sobie taki
dystans? Do siebie, do świata? Jak nauczyć się takiej akceptacji? Przyjąć
predestynację Boską lub jakąś inną, czy chwytać życie w swoje ręce… Czy
pozostać, jak napisał: „ (…) Niedojrzałymi (mężczyznami lub kobietami[7]),kłębiącymi
się w marzeniach. Ograniczającymi się do obmacywania świata, a nie brania go za
rogi i o ziemię bęc, prast, szast!”
Skąd się biorą jesienne dzieci? – (jesiennica) – rubaszna poniekąd
Odlatują bociany- w polu ścięto kapustę
zające sobie kicają na zajęczyce tłuste
Z cyklu dystrofiki
Im głębiej w nas
Tym mniej nas
Z cyklu amorałki
Etyka i
etykieta
Napomykam jej o ślubie ,
by z nią robić to co lubię.
I na koniec – moja ulubiona. Prowokująca do samo
refleksji i Chwiozofijka
O poezji
Poezjo! Twórczość – to czasem taka męka,
że nawet czytelnik stęka
Namiastka! Zawarłam wstydliwie
małą namiastkę!
[1] Wincenty
Zdzitowiecki: Fastrygowane na obło. W: Pisane światłem, WiMBP, Gorzów Wlkp.2012,
str.72
[2] tamże.
str.75
[3] tamże.
str.76
[4] tamże.
Wokół Gordona i Kowalaskiego, str.80
[5]
tamże Szklane oko oparzności, str. 67
[6]
Tamże, ***życie jest ciągłym umieraniem…
str. 123
[7] Przypis
autorki
Witam! Ogromnie mnie cieszy - że mój sąsiad Witek - tak się spodobał :) Sporo pracy nad książka przyniosło jednak efekty. Cała w zachwycie...
OdpowiedzUsuńBeata (ta od bibliografii w książce) :)
Pani Beato Patrycjo! dziękuję i nawet bez owej wzmianki "ta od bibilografii", wiedziałam (za sprawą "sąsiada Witka"). I byłam też na spotkaniu, i widziałam, i słyszałam:. Pani też się przyglądam. Muszę zdobyć tomiki, bo tymczasem robię to "wirtualnie", a muszę czuć w rękach...Pozdrawiam pani Beato- Patrycjo
Usuń