Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj…
Maj rozbuchał się na dobre. Pąki
kasztanowców na mojej alejce eksplodowały. Zieleń zagarnęła świat absolutnie,
bez żadnych kompromisów dla innych kolorów – wszelkich żółci, bieli i fioletów, które stanowią barwne,
krzyczące plamy na owej zielonej płaszczyźnie. Cokolwiek staje przed moimi
oczami nasuwa wszelkie synestezje: krzyczy zieleń, smakuje biel, ogrzewa żółć.
Słońce jako owe pierwotne źródło światła, owo źródło życia i energii
ostatecznie przegania moją długą depresję. Jest ciepło i lubo. To jest ta
wiosna, którą wszyscy kochają. Ta pachnąca słodkim zapachem fiołków, bzu i rzepaku
ścielącego się wielkimi kobiercami na
przepastnych przestrzeniach, co to z zieloną oziminą, podrosłą już i szumiącą nieśmiało,
a jeszcze z ledwie co zaoranymi połaciami brązowiejącymi trywialnie – tworzą przecudną
szachownicę, a niekiedy czarowny patchwork.
Czas na majówkę, na
majówkę czas!
Idę z przyjaciółką na spacer. Ona i
ja. Nazbierało nam się niewymówionych słów, naulewało się ciszy.
Idziemy. Dawnym torowiskiem,
po którym pozostały najczęściej resztki tłucznia poprzerastającego chwastami i
drzewo – krzakami rysującymi gołe łydki.
Między monofonię mojego gadania od czasu
do czasu wkradają się dźwięki natury: poszumy zieleniących się
młodych listków – jeszcze wątle zwisających z gałęzi, jeszcze nierozwiniętych
okazale, ale już poszumujących nieśmiało.
Gdzieniegdzie zaskrzeczy, zachrobocze sucha gałąź, niekiedy zaświegoce wykluty
tą wiosną ptak…
Idziemy. Stopy potykają się o wżarte w ziemię
odcinki żelaznych szyn nagrzanych słońcem, że nie sposób na nich przysiąść, by
choćby na moment dać odpocząć zdrożonym nogom. Ciężko jest, bo – chciał nie
chciał – i lata robią swoje. Ale i lekko
mi jest, że śpiewać się chce!
Oto oszukuję czas,
przechytrzam go. Nie czuję ciężaru życia, powagi zdarzeń wokół, nie stawiam na
szali spraw ważnych i… ważnych…, nie dbam o konwenanse i wizytówki.
Idziemy. Ja i ona. Drogą,
którą jako dziecko pełczyckiej matki pokonywałam z przylepioną do szyby
osmalonego wagonu buzią, wielokrotnie. Nigdy też nie zastanawiając się ani nad jej długością, ani urokiem. Ot! Tkwiłam
beznamiętnie niczym bezmózgi glonojad w akwarium. Teraz smakuję metr po metrze, naznaczam sobą,
swoim śladem stóp.
Na jakimś odcinku
drogi, przystajemy. Pobocze torowiska porasta ciemno-zielona trawa.
Przystajemy.
- To sitowie? – pyta mnie
ona( znaczy Przyjaciółka Moja)
Pojęcia nie mam. I nie dlatego, że też nigdy nie interesował mnie
ów systematyczny świat roślin, ale dlatego, że dla mnie nieważne było sitowie -
niesitowie, ptak - nieptak, piekące łydki, żar lejący się z nieba i czort wie,
co jeszcze… Ale ta wiosna… i ta „Ona” i ja sama – oderwana od wszelkich spraw…
I ten maj w głowie… I owo poczucie zastania w czasie. Poza wszystkim i wszystkimi...
PS.
(k'woli wyjaśnienia:
rzecz miała miejsce w ostatnich dniach kwietnia…. W głowie ciągle maj…)
Ps
2.
Nie było sobotniej play listy… Ale choćby i to
http://www.youtube.com/watch?v=sCHkfQM-XCc
Maj zapanował na świecie i nic nie powstrzyma jego rozkwitu. Krzaki bzów ciężkie od kiści pachnących cudnie , konwalie w lesie odurzające zapachem, a sady! To dopiero uczta dla oczu!
OdpowiedzUsuńTwój spacer wiosenny był innym szlakiem, też ciekawym i odkrywanym na nowo.
Piękny spacer!