Meduzy i miłość ( do świata i wszelka inna)
Nadchodzi wiosna,
a wszak wszystkim wiadomo, że to czas zakochiwania, czas miłości. Świat pięknieje,
w człowieku pięknieje i coraz bardziej chce się żyć. Jakoś lżej się przyjmuje
problemy…
Idę aleją kasztanową, brzemienne pączki pękają raz po raz, pozwalając wyglądać
słabowitym listkom. W ogródkach nieśmiało
przycupnęły kolorowe hiacynty, ale i skromne pierwiosnki, i przylaszczki i mnóstwo innych,
których nazw nigdy nie udało mi się przyswoić. Na jednej z posesji niebieścieje jakby niebo
opadło na ziemię. Powietrze jeszcze chłodne, jeszcze zawiewa na otwartej
przestrzeni, ale jest cudnie i cudnie jest! Miedzy posesjami srebrzy się jezioro,
które wygląda zgoła inaczej niż miesiąc temu. Odbijają się w nim leniwe obłoki i
wysokie drzewa zazieleniałe już bardziej niż skromnie.Co mi tam kiepsko przespana noc! Co mi wczorajszy wieczór, kiedy jałowo przesiedziałam przy komputerze, nie wykrzesawszy z siebie bodaj jednego zdania. Moja książka gnuśnieje w folderze i coraz muszę poczytywać od początku, bo tracę wątek. Co mi tam brak odpowiedzi z wydawnictwa!
Zaraz przed zakrętem porośniętym kwitnącymi krzewami skręcam na ścieżkę, która wiedzie mnie wprost do moich meduz.
Leżą na ławkach, zamotane w kaptury, rozciągnięte na całej szerokości. Żadna nie poświęciła mi choćby momentu uwagi. W ostatniej ławce siedzi on i ona. Ich ręce wędrują po swoich ciałach odważnie i jednoznacznie. Żadnych subtelności. Uciekam wzrokiem, by się ( tak nie ich, ale się!) nie krępować. Ale w końcu zdobywam się na odwagę i proszę:
- Zajmijcie się lekcją!
Ona patrzy w moja stronę, jednocześnie obejmując jego za szyję i mówi:
- A co żal pani? A to ku…a wiosna! Co nie?! To mój chłopak!
I cmok go w policzek, a on ją klaps w pośladek.
Na chwilę zatrzymuję na nich wzrok… Młodzi…
Przypomina mi się piosenka Brzydka ona, brzydki on i miłość ładna nierealna wręcz… Ale nie tu!
On mówi do niej, gdy klei się do jego wytatuowanego bicepsu:
- Weź spierdalaj!
Ona do niego:
- Odjebało ci!
I wcale nie zamierza rezygnować… sięga ręką poniżej… On uśmiecha się, ale zaraz przywołuje ja do porządku:
- Weź ku…a nie teraz!
Szukam żaru w ich oczach, znaków miłości, owego wiosennego zakochania… Nie ma. Brzydka ona, brzydki on i taka brzydka miłość…
Minął tydzień… wiosna jakby trochę odpuściła sobie. Na dworze znów zimno! Szybko przemykam ulicami, by znaleźć się wewnątrz. Przez uchylone do klasy drzwi widzę jego. Jej nie ma, ale jest inna. Tuli się do niego, wciskając się w niego… jak tamta. Widać musiałam mieć wielki znak zapytania w oczach, bo on śmieje się i pyta:
- A co pani tak zdziwiona?
Wzruszam ramionami, uśmiechając się nieco ironicznie…
- A… wy… jesteście parą… – pytam z niejakim zażenowaniem.
- A co ku…a nie widać! Wiosna, panią, co nie!
Za oknem zacina deszcz. Już trochę zazieleniałymi , ale jeszcze gołymi wiciami wierzby rosnącej na wprost klasy targa wiatr.
- No tak… – zaczynam i nie wiem, jak zapytać, gdzie tamta. Szybko zorientowali się, o co chodzi….
- Pani nawet o niej nie wspomina… - wzdrygają się z niechęcią oboje i tu pada stek inwektyw, których moja klawiatura nie chce absolutnie wystukać…
Zapisuję temat na tablicy: „Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość… z nich zaś największa jest miłość” - funkcjonowanie motywu w różnych epokach literackich.
Temat jak temat….
I robi mi się smutno… Cóż to za wiosna, i cóż to za
miłość? http://www.youtube.com/watch?v=Wph7ROcnpCE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz