Właściwie
od wczoraj zamierzałam sobie pofolgować na blogu o rodzinie, o relacjach, o
weselach i zewie krwi… I nawet coś tam zaczęłam sobie pisać, ale mnie wzięło na
poezję, więc co mam na to poradzić… ? Pewnie jestem zmęczona nieco potokiem
słów, który wylewa się ze mnie, wylewa się zewsząd albo najzwyczajniej w
świecie tracę sens moich „prozatorskich” zapędów, a może potrzebna mi cisza…
Ta we mnie… Proza jest fantastyczna,
daje możliwość wygadania, daje możliwość odtrucia… Zdaje się człowiekowi, że
słowa puszczone w przestrzeń, rozmywają problemy, które nazywają… Wypowiedziane
– traci ciężar właściwy, traci rangę, może nawet staje się… banalne i błahe…
Poezja jest inna… Poezja pozwala mówić o
nienazwanym, dywagować, pozwala mniemać, podejrzewać, sugerować, dotykać albo
tylko mówić, ze się dotyka. Jest prawdą i nieprawdą…
Niektóre z wierszy są już tu, ale
to co! Zamieściłam je, bo… nie wiem… bo są
Na mojej komodzie
stoi zastęp aniołów
Na mojej komodzie stoi
zastęp aniołów
Jedne z połamanymi przez Marcela skrzydłami
-bo czynił ruch
nie zważając na ich świętość
Inne wyblakłe
od nasączonej związkami powierzchniowo czynnymi
szmatki
którą ich smagam
wprawną ręką
wyuczonym od dawna gestem
gospodyni domowej
bez żadnej głębszej myśli
czy atencji
albo jeszcze innej formy
oddania im czci
choćby w postaci
wody czystej
bez octu
dla oczyszczenia
Jeden
spowity celofanową
peleryną
uśmiecha się
tajemniczo
a może to
ironia
ukryta w błysku
folii
A niektóre unoszą
wymalowane na odczepnego brwi
jakby chciały mnie zapytać
co tu robię
Chciałam zignorować ich obecność
i nie były wiarygodne
a w zagłębieniach rys
niedających się wypełnić
niczym
osiadł kurz
To po co miałabym się
wygłupiać
składając przed nimi ręce na „amen”?
lecz zdjął mnie strach
gdy zatrzepotały połamanymi skrzydłami
a oczy były pełne wyrazu
Strzepując zakurzoną szmatkę
by przepędzić związki powierzchniowo czynneszeptałam
na wszelki wypadek
Ty zawsze przy mnie stój
teraz
i na wieki
wieków
amen
Erotyk o bardzo
niejasnej retoryce
uciekł mi sen
spod powiek!
choć zaciskałam je mocno
aż mroczki tańczyły pod nimi
niczym złośliwe chochliki
chciałam go zatrzymać
wewnątrz siebie
końcówki obrazów
wymykały się
spłoszone muzyką mistrzów
ograną w tandetnych dzwonkach
monofonii
dalekiej od gregoriańskich chorałów
szukając rąbka śliskiej kołdry
walczyłam, by zatrzymać ciepło twoich rąk
wyślizgnąłeś się
ukradkiem
zapach nocy rozcieńczył się
w filiżance kawy
w fusach zakręcił się
twój obrazporwany przez spijanego przeze mnie
ślimaka
cały dzień czułam na ustach
smak nocy
Na tyłach kościoła
Objuczony troskami
nie wiem czy śpisz
czy tylko myślisz
z zamkniętymi na amen oczami
na tyłach kościoła
schowany przed ludźmi i ich
pokręconymi losami
skulony i mały
wobec
wszystkich trosk świata
oparłeś głowę na rękach
i udajesz, że zbyt jesteśzmęczony
by przerywać sobie drzemkę
na okoliczność mojej wizyty
a może
ta ludzka część Ciebie
poddała się
przecząc dogmatom o
Twojej równości z Najwyższym
W narożniku ogrodu
niemal oliwnego
biała Matka Boska
rozkłada swoje ramiona
ale ja ufam mężczyznom
Ogrzewa Cię
rozbuchany przeze mnie ogarek
który stał się
wielkim płomieniem
Drga brązowa powieka
prawego oka
Cisza
Tylko stuk startych obcasów
drepczący po betonowej ścieżce
podrywa Ciebie z zamyślenia
Unosisz wyrzeźbione brwi
Jakbyś igrał ze mną
Ścieram kurz z korony cierniowej
jeden cierń zostaje mi w dłoni
rzucam go w trawę
na której w grudniu kwitną białe stokrotki
bo staje się
cud
Zdumiona Matka Boska
wzrusza białymi ramionami
Wracam do swojego świata
lekkim krokiem
oderwany z twojej korony cierń
zmieszał się z przypalonymi główkami zapałekwtórując moim krokom
niczym portorykańskie marakasy
szelesty obudziły we mnie sens
Zostałeś za plecami
który rozpaliłam Tobie
na tyłach kościoła
***
Mogłeś mnie Panie
Uczynić ślepą
Nie widziałabym wtenczas
Psich odchodów na białej płaszczyźnie zimy
Mogłeś
Mogłeś mnie
zrobić i głuchą
Byłaby spokojniejsza,
Kiedy za drzwiami
Huczy świat
Polifonią
Mogłeś
Mogłeś pozbawić mnie
mowy
I tyle słów zostałoby niewybrzmiałych
Darując wielu ludziom
Na ten przykład
przykrości,
prawdy
lub …
złości
Mogłeś
Mogłeś dać serce
kalekie
któremu zbędna
miłość
i nienawiść
Mogłeś
I rozumu mogłeś pozbawić
bo często w życiu zawadza
ale Ty
dałeś mi wszystko
Prócz sił
Co to udźwignąć pozwolą
I oczy zamknąć spokojnie,
Gdy noc dopomina się snu
I ustom zamilknąć nakażą
Gdy gniew dopomina się słów
I sercu – by bić zaprzestało,
Gdy rytmu ucichnie ton
kim jest tak kobieta co stoi przy lustrze
z bezczelnie wydętymi ustami siekącymi
niemym krzykiem przestrzeń bystrym okiem
spowitym mgłą obojętności naznaczonej na piersi
przyczepionym agrafką czerwonym sercem
kim jest ta kobieta w chuście okrywającej niczym
turyński całun z odbitym na nim
wizerunkiem
pięknej Salome budzącej
zachwyt lubieżnych mężów
bawiąc się żądzą ich spojrzeń odwróconych od oczu Jana
zdumionego obrazem
fantazmatu wyłamującego się z wszelkich reguł
Kim ona jest? nierzeczywistym bytem tkwiąc w kamiennym
bezruchu
pozostaje zespoleniem mistyczno- religijnym pląsa wśród męskich obaw i lęków
dając im rozkosz i okrucieństwo wieczną tęsknotę i radość
opłacając
obłędem aż po horyzont życia…
***
zaplątałam się we własne myśli
szukając tej
która wczoraj nie dała mi żyć
tocząc mnie
milimetr
po milimetrze
zamotałam się we własnych słowach
z których żadne
nie przebiło powietrza
pozostając niewybrzmiałe
ością w gardle stanęło
przełknęłam
dławiąc się goryczą
z trudem łapiąc
oddech
wymsknęłam się z twoich rąk
kalekich chłodem
i sztywnością palców zaciśniętych na powierzchni
drugiej dłoń
swojej
świadomość końca ruszyła z posad
nasze życie
pukładane
niczym mozaika z Pafos
na której majestatyczny Aion
strzeże Wiecznego Czasu
obojętni
zasypiamy
zapominając topografie swoich ciał
oddaleni
ledwie na odległość
oddechu
sami sobie
tryb warunkowy
niekonieczny
gdybym nie umiała mówić
tkwiąc w jakiejś dziwnej formie mutyzmu
niczym biały łabędź
pewnie mógłbyś mnie kochać
dumnie przyglądając się
jak sunę dostojnie przez życie
przebijam przestrzenie
bez cienia protestu
w niemym zachwycie
nad światem
który dałeś
mógłbyś mnie pokochać
po raz wtóry
gdyby udało ci się zaznać
samounicestwienia
na szczycie spełnień
gdybym nie umiała mówić
tkwiąc w jakiejś dziwnej formie mutyzmu
niczym kamień
bez obawy
że pokaleczysz dłonie
o kanty mojego ciała
opornego na dotyk
może nawet mógłbyś mnie pieścić
gdyby udało ci się zaznać
spełnienia na jego
obojętnej na dotyk
strukturze
gdybym nie umiała mówić
tkwiąc w jakiejś dziwnej formie mutyzmu
niczym ryba
mógłbyś mnie omotać siecią
żądając trzech życzeń
młodości
bogactwa
wieczności
lecz zaiste
powiadam ci
gdybym nie umiała mówić
tkwiąc nadal w owej niemocie
nie wiedziałbyś
jak zapalić słońca
jak przetrwać do jutra
jak żyć
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz