niedziela, 30 września 2012
Zapiski czynione z doskoku: W kręgu
Zapiski czynione z doskoku: W kręgu: Iwona Żytkowiak W kręgu (1-7) Siedzimy w kole, właściwie to się „krąg” nazywa. Twój ojciec s...
sobota, 29 września 2012
Pisanie.
Pisać każdy może…. (parafrazując
słowa znanej piosenki w mistrzowskim wykonaniu Jerzego Stuhra ), ja również się ośmielam. I jest to skądinąd desperacja i wielka odwaga.
Bo pisać może każdy… lepiej lub gorzej… ale nie o to chodzi , jak to komu
wychodzi….
Czytam. Czytam
wiele, wiele… ( więcej, Bogu dzięki, niż
piszę). I konkluzja jest bardzo przyziemna – co niektórzy/-re powinni zaprzestać owego procederu pisania,
by nie psuć gustów publiki, nie naddawać treści i ideologii tam, gdzie
najnormalniej jej nie ma, by nie toczyć opowieści banalnych i … głupich…, by
nie powielać tematów już tak wyeksploatowanych, że … powodują nieprzyjemne
odczucia przepełnienia porównywalnego do sytości „po czubek nosa”. Cały ten, poniekąd bardzo enigmatyczny, wstęp ma służyć swoistemu zamiarowi „publikowania” na blogu (
de facto mojej osobistej przestrzeni eksploatacyjnej) moich literackich dokonań.
Na ostatnim
spotkaniu autorskim pewna pani – młoda intelektualistka( nota bene; nie znam, ale
dziękuję) – uzmysłowiła mi, że w
powieści „Spotkania przy lustrze”, może nawet niechcący poruszyłam dość istoty problem
społeczny. A mianowicie problem wyalienowania jednostki, problem zmagania się ze swoim nieszczęściem, problem samotności
wśród ludzi, problem podporządkowania się prawom życia bez możliwości protestu,
czy chęci ingerowania we własny los, problem poświadczenia prawdy, że życie
jest tylko pewną, wygodną formą konfabulacji , a w rzeczy samej jest takie,
jakie jest… zupełnie poza naszymi wyobrażeniami…
Pomijając wszakże kwestie pseudofilozoficznych i – socjologicznych rozważań….
Postanowiłam wyjść z „ szuflady”, bo… jako jednostka( absolutnie powszechna),
jako matka ( absolutnie idealna), jako nauczycielka (absolutnie zorientowana),
jako pisząca widząca absolutnie lepiej i
absolutnie więcej)… Mam prawo!
Stąd pomysł….
Zapraszam jutro!
Od jutra będę we framgmentach prezentować moją powieść "W kręgu". To kolejna niełatwa powieść... Wszystkim odwiedzającym dziękuję i zapraszam.
A to krótka zapowiedź:
Po nieudanym
małżeństwie i samotnym dzieciństwie Magda ponownie wychodzi za mąż. Drugi mąż,
były szef zapewnia jej wszystko. Małżeństwo stanowi dla obojga spokojną
przystań – bez zbytniej namiętności. Po
prostu życie.
Kiedy pojawia się Marta - córka, bohaterka
nieświadomie, a zarazem trochę pod dyktando męża wycofuje się z życia. Żyje z
dnia na dzień. Czasami pojawia się tęsknota do wielkiej miłości, szaleństwa,
ale łatwo radzi sobie z emocjami. Gdzieś w podświadomości tkwi w niej piekło,
przeżyte za sprawą pierwszego męża i smutek dzieciństwa.
Któregoś dnia okazuje się, że córka jest
narkomanką.
Narkomania córki ożywia Magdę na nowo,
otwiera jej oczy. Nałóg córki staje się
pretekstem do opowieści o sobie, sygnałem wybudzenia. Zmaganie z nim prowadzi
do prostej, a może i nawet nieco brutalnej konkluzji – że oto Marta ma tu niewiele do zrobienia, że nie
może przeżyć za córkę życia, ale za siebie – owszem i sięga
głęboko w podświadomość po ukryte tęsknoty i próbuje żyć na nowo. Nie tłumi w
sobie uczuć, zaczyna wpływać na bieg zdarzeń. Zaczyna walkę zarówno o córkę,
jak i siebie. Przewartościowuje swoje małżeństwo. Każdy dzień od chwili
ujawnienia nałogu jest jednocześnie odkrywaniem siebie na nowo. Mąż Marty
zajęty firmą i budową domu - zdaje się być zupełnie nieprzygotowany na
wydarzenia, których staje się czynnym uczestnikiem.
Dom, który niejako z definicji miał budować, stanowić o
jedności rodziny, staje się poniekąd przyczyną jej rozpadu. W konsekwencji
pozostaje pustą przestrzenią, w której
mąż bohaterki zostaje sam.
Jest to powieść o miłości, o bardzo trudnych
relacjach między matką, córką i ojcem – w
różnych konfiguracjach, o narkomanii,
gdzieś w tle – cichej i mało
widocznej bez przesytu makabrycznych scen, chociaż zdarzają się, ale nie po to, by budzić
sensacje, ale bardziej po to, by pokazać tragizm sytuacji, w którą uwikłane są
wszystkie osoby z kręgu. Książka o poszukiwaniu siebie, odkrywaniu
własnej kobiecości, z przynależnymi jej atrybutami: macierzyństwem, marzeniami
i spełnieniem. Problem niedogadywania się międzypokoleniowego jest zawsze
aktualny, aczkolwiek zmienia się oferta tego, czym można zastąpić braki
komunikacji, emocjonalną pustkę.
środa, 26 września 2012
Kiedy tylko zbliża się jesień, czyli...uwielbiam jesienne popołudniowe drzemki
Kiedy tylko zbliża się jesień, czyli...uwielbiam jesienne popołudniowe drzemki
Jeszcze na dworze grzeje dość
mocno, jeszcze w korytarzu nie kłębią się kurty, szale i czapki. I światło
zwłaszcza w pełni dnia nie zdradza nadchodzących mroków, ja już wyczuwam… owo
usypianie, spowolnienie, misiowe rozleniwienie. Wczesne popołudnie przynosi
ogromną potrzebę zwinięcia się w kłębek, otulenia miękkim kocem i zapadam… Na
minut piętnaście, na godzinę….
Zapadam w sen i śnię…
I tak miałam dzisiaj piękny sen…
Oto jestem wciąż piękna i młoda. Na
nieznanym lądzie tańczę na białym piasku Dominikany. Śpiewa mi Cesaria swoje „Embracacao”,
czyli że nie tylko jest cierpienie na świecie, ale można uwierzyć w szczęście… .
Gdzieś daleko, daleko, w oddali słychać dźwięki bachaty wyśpiewywanej wprost do
zachodzącego słońca. Wokół wszyscy wolni od przyziemnych spraw typu: banki,
zobowiązania i logistyka związana z dzieckiem realizującym rodziców plan o
iście renesansowym wychowaniu, czyli śpiewam,
tańczę, recytuję… Wokół mnie w tanecznym pląsie pojawiają się obce twarze. Gorące
promienie smagają skąpo odziane ciała, wiatr owiewa ogorzałe od skwaru twarze,
biały piasek parzy stopy. Ze wzrokiem wbitym wprost w mój wzrok szepcą w nieznanym
języku: szamańskie zaklęcia, pogańskie modlitwy, a może skargi i złorzeczenia… Podnoszę głowę.
Oślepiają mnie promienia słońca, gorący piasek parzy w gołe uda, woda ma słony smak… Obce miesca…
Nie takie były moje marzenia. Nie takie…
Budzi
mnie całus Marcela, który oznajmia z dumą, że dzisiaj nauczył się grać „Ody do
radości” . Wstaję cokolwiek wypoczęta i z radością stwierdzam: Dobrze, że
jestem tu, gdzie jestem
***
ona tańczy na dzikiej plaży Samana
bachatęszalona Isadora
z nieobecnym partnerem
który zniknął
już dawno nie zostawiwszy serca
i adresu
morska bryza studzi ogień jej
ciała
spowitego w księżycowe pareopod którym falują swobodnie
opuszczone wyspy piersi
włosy oddane wiatrowi
plączą się między palcami
zjawiskowego kochanka
szumi czarne morze
nadaje rytmprzyspiesza bicie serca
rozkręca sztywne biodra tancerki
muzyka
w niej
tańczy ciało
i krew w żyłach
takt w takt
samotny spektakl nie ma końcaprzeszłość zaklęta w kropli łzy
wypuszczonej na wolność
przy bezwolnie puszczonej pamięci
budzi zdumienie
odkrywaniem faktów
wyssanych z codziennoś
bez skargi
ciśnie się do głowy
tworząc łańcuch przyczyn i skutków
z konsekwencjami na całe życie
fantasmagoria!
wszak wiem
nie można życia pędzić
tańcząc na tafli
nieznanego morza
ni brodzić po dywanach utkanych
z mgielnych chmur
więc
miękką stopą wtapiam się
w twardy grunt
i trwam
niedziela, 23 września 2012
Jesienne zawirowanie, czyli jesienne refleksje, jesienna play lista, jesienne wierszydła…albo inaczej – wszystkiego po trochę…
Jesienne
zawirowanie, czyli jesienne refleksje, jesienna play lista, jesienne wierszydła…albo
inaczej – wszystkiego po trochę…
No
to mamy! Przyszła! Wcale nie nagle i znienacka! Wcale nie dopadła, podstępnie i
chytrze! Ani nie sponiewierała deszczem, szarugą i pluchą! Nie przypuściła
zmasowanego ataku! Nie przegoniła kolorów, zapachów i dźwięków! Łagodnie i spokojnie, dyskretnie chowając się
w cieniu pozłacanych drzew, lekkim wiatrem szepcząc do ucha wspomnienia odchodzącego lata.
Alejki
parkowe były pełne. Leniwie i ospale sunęli po nich ludzie, którym niedziela
pozwoliła na niejakie spowolnienie tempa życia. Obrazek jak w zatrzymanym kadrze…
-
Zobacz! Nawet się nie spostrzegłam, jak minęło lato – powiedziałam do niego. –
Zaraz będzie, zima- święta, Nowy Rok… zaraz maj… i tak wkoło, aż …Kurczę!
Przecież to życie leci, że nawet się nie obejrzę, a będzie po mnie!
Nie
odpowiedział.
Ściskałam
mocno rękaw jego płaszcza (cokolwiek jesiennego), bo nagle wyobraziłam sobie,
jak to będzie, gdy któregoś z nas zabraknie.
Pod nogi poturlał się kasztan.
Gładki, śliski onieśmielony tym nagłym
obnażeniem, wpół okryty jeszcze uzbrojoną w igły skorupką. Ale cóż to
była za ochrona!? Pomarszczona skorupka i miękkie kolce!
Zaraz
tez Marcel zabrał się i całymi garściami
znosił do domu kasztany- każdy owoc trzymał w rączkach, okręcał, dotykał do
twarzy, nie wychodząc z zachwytu nad jego urokiem. A potem zastępy kasztanowych
ludków, stworków i potworków zagęściły przestrzeń na komodzie, regałach i
szafkach.
-
Zobacz! Jaki on jest cudowny – powiedziałam do niego, patrząc, jak Marcel z
pietyzmem konstruuje kolejne kasztanowe postaci, jak świetnie sobie z tym radzi. Cóż
w końcu chłop ponad osiem lat! Pamiętam, jak się urodził… Kiedy już akt
poczęcia przestawał dziwić ( wszak dziewięć miesięcy to niemało czasu, by
zrozumieć), to akt pojawienia się jego na świecie nie przestawał zadziwiać i do
dzisiaj tak jest. Wciąż zdumiewa mnie fakt jego obecności. I nadziwić się nie
mogę! I nacieszyć się nie zdołam.
-
Kolejna jesień – odpowiedział, zamykając w dłoniach aksamitny owoc.
Staliśmy na balkonie w ciepłym
słońcu i blasku promieni odbijających się od rzeczki, która meandrowała tuż
przy naszym domu. Latem często niosło od niej nieprzyjemną woń, zwłaszcza, gdy
ciepło i nurt toczył wolny bieg. Wówczas chmary jętek chmurą stawały nad rzeczką, a
co bardziej ciekawe świata udawały się na eksplorację terenu, czyli
wlatywały do naszego domu, by po chwili oblężyć cały sufit. Z początku
broniliśmy się, ale kiedy okazało się, że rano wszystkie leżały martwe- na
komodach, regałach i parapetach, żal mi się zrobiło jętek! Jakże
wzruszający jest ich los! Larwy żyją
nawet kilka lat! A taka dorosła… ledwie jeden dzień! Cóż można przeżyć w tak
krótkim czasie! Ile narodzin i śmierci? Ile rozstań i powrotów? Ile miłości i
rozczarowań! Doprawdy wzrusza mnie los jętek! Dobrze, że choć mnie dane jest żyć
dłużej.
-Zobacz!
– powiedziałam do niego. – Staliśmy na
tym balkonie, kiedy on leżał w sypialni. Malutki i śliczny. I tamtego września,
kiedy dowiedziałam się, że on ma raka. I wtedy, gdy umarła jego mama. Zdumieni
tym faktem, chociaż przecież nie powinniśmy się dziwić. I staliśmy też wtedy,
kiedy nasz syn się ożenił , a my potem, kiedy było po wszystkim i już
wiedzieliśmy, że się udało, w końcu mogliśmy cieszyć się i wzruszać…. I wtedy,
gdy los spłatał nam kolejnego figla… I teraz… tej jesieni…. Stoimy… Razem. Od
tylu lat!~
Jesień
toczy refleksję… I tak jest! Bo to już człowieka nie gna, bo już nie pędzi, bo
robi się nostalgicznie i leniwie… Bo w końcu kiedyś trzeba spowolnić…
-
Dobrze że już jesień
***
obleczona
w ażurowe koronki pajęczyn
przyszła
jesień
sypiąc
złotem z rękawów
rozpostartych
na wietrze niczym
wielkie
żagiel
w
rudy warkocz wplotła
szelest
liści
w
miedź kasztanów
zaklęła
ciepło lata
napuszyła
się szarą płachtą nieba
płosząc
pary ukryte w listowiu
sznurem
żurawi przecięła
błękit
nieba
ogniem
buków
zapaliła
zbocza gór
wrzosowiskom
odbiera
pieszczoty
bezdomnych miłości
błądzących po szlakach
szukających
szczęścia
w
przydrożnych ogniskach
ogrzewających
wychłodzone
serca
w
strugach deszczu
toną
tęsknoty
niespełnienia
i
rozczarowania
pożegnalne
adieu
szepcze
w sitowiu wiatr
***
muśnięty
mgłą
spowity
babim latem
ranek
śpiewem
ptaków
obudził
uśpione tęsknoty
gasnące
w mdłym słońcu zielenie
zaklęte
w koronach drzew
skarżą
się na koniec lata
złotym
ogień trzcin
czerwienią
jarzębin
zapłonął
dzień
smutnie
chylą się słoneczniki
za
drewnianym parkanem
w
czuprynach wierzb
schronienie
znalazły łzy dziewczyny
która
latem oddała swą
niewinność
dojrzały
kasztan pękł
wydając
na świat
owoc
toczy
się po ziemi
nie
znając swojego losu
lato
odeszło
szumem
tataraku
szelestem
liści w szuwarach nad rzeką
zagłuszyłam
twój
krzyk
pełen
skargi
pajęczą
siecią
oplotłam
twoje
smutki
Rozpoczynam!
1.Magda
Umer „ Koncert na dwa świerszcze”! Cudo! Cudeńko!
2.
Rewelacja! Hanna Banaszak Jesienny Pan!
3.
Może troche wiejące patyną i anachroniczne… ale jaka klasyka i perfekcja …?
4.
Dziwne… ale … w temacie
5
A oto uwspółcześniona wersja mojego ulubionego utworu Łucji Prus
6.A
teraz! Legenda! Krzysztof Klenczon!
7.
i z tej samej bajki
8.
Oczywiście nie może zabraknąć jego- Czesława Niemena
9.
Albo to…
10
Na koniec…
http://www.youtube.com/watch?v=eLtboofUVJE
Cóż!
Jeszcze raz powtórzę: dobrze, że jesień….
środa, 12 września 2012
Po co mi blog? – czyli kilka zdań na okoliczność (prawie)10000 wyświetleń
Po co mi blog? – czyli kilka
zdań na okoliczność (prawie)10000 wyświetleń
Dużo?
Mało? Nie wiem. Na początku jeszcze nie bardzo wiedziałam, po co mi blog. „Musisz
założyć blog” – radzili jedni, drudzy. I
wszystko to miało ponoć związek z wydanymi książkami. Że to niby forma reklam, promocji –
tych wszystkich okoliczności, które miałyby jakoby wpłynąć na to, że nagle „świat
się o mnie dowie, moje książki będą rozchwytywane
jak świeże bułeczki, a o mnie wydawcy będą się zabijać”. I wobec takiej perspektywy świetlanej przyszłości weź i nie załóż bloga! Założyłam. I cóż?
Teraz czekam na 10000 wyświetlenie. I naprawdę czekam…
Nie bardzo wiedziałam, co mam pisać ( co nie znaczy, że
sytuacja na tyle się wyklarowała, że teraz wiem na pewno). Jednak byłam pewna,
że nie chcę radzić, mądrować, śmieszyć, ośmieszać…. Miałam też świadomość, że i
o sobie powiem tyle, ile zechcę, choć zapewne, jeśli już takowe osobiste „wycieczki”
się przytrafiły, nie ma w nich kłamstwa. Nie usiłowałam też recenzować, omawiać,
opisywać, sugerować, bo nie czuję się uprawniona do jakiegokolwiek dokonywania
ocen. Zatem po kiego mi blog? Może po to, by trochę się pokazać, trochę
pokokietować, trochę pouchylać tych rąbków tajemnic, wszak człowiek ma w sobie coś z
ekshibicjonisty. A poza tym, co okazuje się interesujące - pisanie daje mi możliwość
z perspektywy popatrzeć na sprawy, które w chwili owego "aktu twórczego" mnie frapowały.
Spotykałam się z różnym odbiorem, tego, co tu zamieściłam,
choć na ogół – było miło i przyjemnie, ale bywało, że komuś się coś nie podoba,
że widzi rzeczy zgoła inaczej niż mnie się one przedstawiają. I tym nie
odmawiałam głosu… Owszem! Zdarzało się, że nie puściłam komentarza, bo i dlaczego mam pozwalać, by
ktoś obrażał mnie, kłamał, szydził, bądź
w inny sposób ranił. Mój blog, mój
dom! To nie publiczne forum, na które każdy może wejść anonimowo i wylewać brzydki szlam! Zapraszam wszystkich, ale podobnie jak z
domem, nie chcę otwierać drzwi wrogom, a i oni przecież nie muszą pukać do
moich drzwi. Z czasem pisanie stało się
dość istotnym elementem. Lubię pisać, a (prawie) 10000! wyświetleń świadczy o
tym, że może i warto.
Wszystkim
odwiedzającym, członkom!
Dziękuję!
Gośka
A teraz … do 10000!!!
Proszę o uwagi,
sugestie.
czwartek, 6 września 2012
Grunt to pozytywne nastawienie do świata, czyli jak ważne jest przyjąć oczywistości bez dyskusji, uznać, że zawsze mogłoby być gorzej, a nade wszystko szukać dobrego, gdzie się tylko da…
Grunt to pozytywne nastawienie do świata, czyli jak ważne jest przyjąć oczywistości bez dyskusji, uznać, że zawsze mogłoby być gorzej, a nade wszystko szukać dobrego, gdzie się tylko da…
Ranek budził mnie
agresywnym wtargnięciem słońca przez niedosunięte żaluzje. Wstałam rześka i
wyspana (wszak dwa miesiące przepędziłam na zbijaniu bąków, podróżach i błogim
lenistwie). Mój dom spał, tylko Michała pies -Majka poderwała się ze snu i
merdając ogonem, dawała mi do zrozumienia,
że, owszem, ona jest też wyspana i tak
naprawdę może pozwolić mi wyjść z nią na
spacer.
Poszłyśmy… I jedna, i druga szczęśliwa… Bo ranek był piękny. Lekki wiaterek podrywał do piruetów pojedyncze
liście, które jeszcze nieśmiało, niby ot! tak spadały z drzew ( co wskazywało na to, że
już dyskretnie zbliża się jesień) i
tańczyły, wirowały w zapaleńczym tempie fokstrota(a może to inny taniec)…
Kasztanowce przy moim domu nabrały kształtów, wysunęły z coraz bardziej zielonego mięsistego pancerza coraz bardziej
zuchwałe kolce. Od czasu do czasu spadał jakiś kłujak na ziemię, chowając na
zawsze połyskujący brązem owoc.
Majka wybiegła jak oszalała, chwytając w nozdrza zapachy, które w jej
pism umyśle gdzieś tam tkwiły i wystarczył niewielki bodziec, by pognała przed
siebie, a potem kic na górę i na nasyp kolejowy. Stąd, jak okiem sięgnąć rozciągał się widok
najpierw na mokradła i jakieś szuwary, a dalej na miasto… Cisza i spokój…. Taak!
To miejsce, gdzie można kontemplować świat. Poszłyśmy wzdłuż torów kolejowych,
mając pod sobą drogę, na której pojawiały się pojedyncze samochody, w oddali
zabudowania, a nad nami niebo. Prawie bezchmurne w kolorze rozmytego błękitu. Czyste
i jasne. Za tunelem zeszłyśmy i obydwie, poskakując w owym dziwnym poczuciu
błogości, dotarłyśmy do rzeczki. Udało
nam się, bo tym razem specyficzny zapach butwienia nie drażnił nieprzyjemnie,
jak to się często zdarzało. Rzeczka jakby na potwierdzenie całego uroku ospale
toczyła nurt niosący kolebiące się kaczki, które totalnie ignorowały
szczekającą na nie Majkę. Chwilę przystanęłyśmy. Ja – by rozejrzeć się dokoła,
bo tak na co dzień nie mam czasu przystanąć, zachwycić się. A tu tyle ładnego,
które ginie w ferworze zwykłych szarych spraw. Majka, by wyturlać się w trawie
z taką pasją, że prawie pozazdrościłam jej, bo w tym momencie leżenie w
wysokiej trawie, brzęczenie pszczół, świegot ptaków ponad głową i wchłanianie w
siebie ciepła promieni słonecznych było
tak wielkim pragnieniem, że tylko mój trzeźwy
umysł, pragmatyzm i bliskość głównej ulicy miasta powstrzymały mnie przed tym.
Na szczęście! Bo dopiero byłoby, jeśli ktokolwiek by mnie zobaczył. Zrobiłoby
się wielkie używanie. O! Patrzcie Państwo! Tej to się całkiem w głowie
poprzestawiało! Artystka! Psia mać! Literatka z bożej łaski! Przeszedłszy główną ulicę miasta, skierowałam
się do parku. Tu dopiero ogarnęło mnie wszechmocne poczucie szczęścia. Owe rozwichrzone, wybujałe czupryny wierzb
stojących w rzędzie – wykwitłe, dojrzale i rozrosłe. Za nimi błękitniało jezioro. O tej porze dnia park też był pusty. Rzeczka szemrała z cicha. Wszystko to
dopełniało owego poczucia spełnienia… Muzyka ranka złożona z dźwięków natury
koiła wszelkie zadziory, które rwały serce i nie dawały wytchnienia. Majka z
nosem unurzanym w trawie parskała niczym młody źrebak i rwała do przodu
niepomna wszelkich zasadzek i niebezpieczeństw. Czuła wolność i takie samo
szczęście jak ja. Przypomniały mi się słowa
mojego Ryśka:
-Wiesz córcia, jak ja kocham życie! Życie jest takie piękne…
Wtedy nie rozumiałam jego. Wciąż zafrapowana, wciąż goniąca, utyskująca
na wszystko…
Miasto jeszcze z
lekka uśpione, leniwie podnosiło się ze snu, a ja zbudowana pozytywnie wracałam do domu.
Gdzieś na wysokości
banku spotkałam Ankę
- Co do pracy już do pracy! - W głosie
wyczułam sarkazm z zabarwieniem źle
skrytej złośliwości. – Co nie chce się,
nie chce… Uśmiechnęłam się do niej ( bo przecież nie po to zaprogramowałam się
pozytywnie, żeby ktokolwiek mi to popsuł)
W
domu panował półmrok… Wszyscy spali. Niech śpią… nieświadomi, że właśnie z
wiatrem we włosach, z psem na smyczy na progu stanęła całkiem inna Gośka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)