Wakacyjny luz, czyli o tym, że istnieje piękny świat. I, choć nie ma w sobie owej wieczności jak świat, w którym żyjemy, ale jest cool i ok., i super, i ekstra… i w ogóle…..
Nadmorski kurort. Od pewnego czasu,
a tak mniej więcej zaraz po trudnym okresie transformacji, niewielka wioska
rybacka przeobraziła się w niemal
wielkoświatowy kurort. Wraz z upływem czasu z krajobrazu znikały odrapane
ściany budynków FWP, z pożółkłymi firanami,
z wąskimi tapczanikami typu „miś”, z umywalkami i kolorowymi
plastikowymi czerwonymi miskami na
taboretach stojących tuż przy umywalce. Ale i tak owe „standardowe” budynki
ośrodków, domków kampingowych pomalowanych zieloną olejnicą z szeregiem
natrysków niekiedy kilkadziesiąt metrów usytuowanych od domku były często –
gęsto powodem westchnień, za którymi czaiło się zazdrosne kłucie w sercu. Widok
rodzin wysiadujących na gankach, dzieci bawiących się w piaskownicach
pomalowanych na kolorowo (każdy drewniany bok kwadratowy na inny kolor) czaił
wieczorami się pod powiekami, wypierając codzienne obrazki. Wieczory na takich wyjazdówkach były wesołe!
Oj Były! Bo co jak co – bywało w różnych okresach, że brakowało w sklepach
wszystkiego – ale jakimś dziwnym
zrządzeniem losu, połączonym z wykształconym przez wieki polskim sprytem i szaloną zdolnością operatywności zawsze
znalazło się jakiś trunek rozwiązujący język, uszlachetniający serca, którym
nagle zachciewało się bić szybciej w rytm śpiewów przy wtórze gitar albo przy
dźwiękach knajpianej kapeli wygrywającej modne szlagiery. I nie tak jak
dzisiaj - każdy ma swój grill, swoje ognisko, swoją gitarę lub słuchawki na
uszach. Do każdych uszu, przez indywidualne słuchawki sączy się inna muzyka, co
przejawia się między innym tym, że każdy sobie podryguje w różnym rytmie.
W połowie września wioska zapadała w jesienno-
zimowo- wiosenny letarg, by z końcem czerwca odżyć na nowo w przewietrzonych
pokojach, odnowionych machnięciem pędzlem po zastrupianych ścianach, wypraniem
ułożonych na łóżkach kraciastych kocach, jednakowych we wszystkich pokojach
ośrodków FWP. W kątach, zakamarkach w szafach
pałętał się zapach wilgoci
pomieszany z butwieniem i wieloletnim
zużyciem.
Ale (ja) wtedy nie szukałam pięknych
światów. Chyba było we mnie coś
nieuświadomionego wówczas, co można by
było dzisiaj określić jako przeświadczenie jakobym żyła NA NAJLEPSZYM ZE
ŚWIATÓW.
Człowiek
jednak jest jaki jest i jak mu jest dobrze, to z czasem okazuje się, że jest
niedobrze i szuka. Szuka. Kombinuje, próbuje poprawiać, ulepszać, ubarwiać…. I po
wielkich wysiłkach psu na budę wszystkie starania, bo jest tak jak jest, la
vita continua… Barujemy się z codziennością, szamoczemy z problemami, targamy
się za kudły z życiem, które nie odpuszcza. Nocami zasypiamy swoje
rozczarowania w wywołanych snach, które reżyserujemy zanim zapadniemy w
rzeczony sen. I tam bywa, że znajdujemy piękne światy, które nie wyglądają
nijak jak nasz – ten, który znamy albo taplamy się w jakiś nieczytelnych zdarzeniach,
nie próbując ich przywołać rano, albo wręcz odwrotnie- rzucamy się w wir życa, by
zapomnieć o wyśnionych snach… .
Piękny świat spadł na mnie jak grom
z jasnego nieba, czyli nieoczekiwanie i bez żadnego mojego przygotowania. Spadł
na mnie z całym impetem, rzucając mi się na oczy, na uszy, na inne zmysły i
najmocniej uderzył w moją niematerialną część – w moje emocje.
Idę więc sobie podświetloną,
architektonicznie obmyślaną, wieczorem podświetlaną promenadą nadmorskiego
kurortu. Niebo gwiaździste nade mną, prawa moralne….. czort z nim! Gwar,
tumult, polifonia w najlepszym wydaniu! Z pubów, tawern, restauracji, co to
niegdyś były nadmorskimi knajpkami, w których pan Bogdan lub jakiś inny pan
śpiewał robiąc się na Młynarskiego: „Jesteśmy na wczasach” albo na Gąsowskiego
„Zielone wzgórza nad Soliną” ( choć po prawdzie to stamtąd na Solinę to ho,
ho!)… no właśnie - to stamtąd dobiegają tony: „nossa, nossa, Assim voce me mata…” lub zupełnie
egzotyczne „Tche, tche tcherere…”. Parkiety ekskluzywnych lokali świecą pustką,
ale co tam! Piękny jest świat!
Oto idzie para – mąż i żona. Ona
podbarwiona po całodziennym pławieniu się w słońcu balsamem brązującym z
drobinkami szczerego złota, on zaś zaprawiony przed wyjazdem ćwiczeniami z Male
Men'a. I
ten mąż, który, w tamtym świecie jest jakiś taki nijaki, w tym świecie nagle zdaje się być przystojniejszy i cokolwiek
przypomina znanego aktora Cloney'a, albo innego Pitta… i ta żona, co to w
świetle nadmorskiego słońca też jakaś inna – bardziej wygładzona, bez śladów
cellulitu, objawów starzenia w postaci bruzd i kurzych łapek w okolicach oczu…
I dzieci ( jeśli są – a są, bo w pięknym świecie świat dziećmi stoi) zdają
się być jakieś grzeczniejsze i mniej upierdliwie…Tak! To jest piękny świat!
Świat, który się śni! Świat umyślony w przeszłości! Zdjęty z kolorowych
folderów, plakatów… Świat imaginacji i fikcji…
Wszyscy się obejmują, tworząc takie
swoiste łańcuchy szczęścia o wielkich, błyszczących ogniwach, z wygrawerowanymi
nazwami światowych marek, pobrzękującymi bransoletami, łańcuchami ze złota
słusznej próby 585. Na szyjach, prócz tych wielkich niczym wielkie oczyska (a
nie oczka) łańcuchach (biedny Marley od Dickensa uginałby się jeszcze bardziej)
dyndają aparaty fotograficzne z obiektywami o średnicy większej niż największa
czara puzonu. Pięknie jest! Ulice,
uliczki i tłumne deptaki epatują miłością, seksem, spełnieniem… Piękny świat!
Szczęścia dopełniają „lampiony
szczęścia” lecące w niebo z pobożnym życzeniem wypełnienia braków, które
zostały w świecie poza tym… Hotelowe, pensjonatowe, kwaterniane pokoje jęczą
seksem… . Pięknie jest! Poza oknami, za którymi faluje i szumi zimne morze
pozostaje ŻYCIE…Piękny świat wart jest ceny!!!
Ranek wstaje… Sen pryska…. Coś, co ma swój początek, musi
mieć i koniec…. Kończy się PIĘKNY ŚWIAT! I tylko ten, który jest trwa. Bo…
wieczny jest….Ot! To!
A człowiek, choćby … taka ja… cały rok ma na to, by
tęsknić do PIĘKNEGO ŚWIATA….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz