sobota, 11 sierpnia 2012

Sentymentalna idiotka o porcelanowych oczach… czyli, o co mi właściwie chodzi, że szukam dziury w całym, czepiam się jak rzep psiego ogona wszystkiego, do czego można się przyczepić


Sentymentalna idiotka o porcelanowych oczach… czyli,  o co mi właściwie chodzi, że szukam dziury w całym, czepiam się jak rzep psiego ogona wszystkiego,  do czego można się przyczepić



                Kiedyś, kiedy żył mój tata  i obserwował  ludzi, którym się dobrze powodzi – mieli dobre domy, ładne żony, udane dzieci, a mimo to zwis wargi widniał na ich twarzach – nie mógł powstrzymać się od komentarza: W głowach im się poprzewracało! ( tak naprawdę w jego wersji nie było głowy tylko zgoła inna część ciała. Bo on umiał się cieszyć wszystkim. Kochał świat, kochał ludzi… Wzruszał się szybko, oczy mu się moczyły z byle powodu. A bo to maj, bo ciepło, bo dziecko się uśmiechnęło, bo słowik zaterlił… Często siadał sobie przy oknie i śpiewał…. Sąsiadki wyłączały telewizor i słuchały… Szły pod niebo rosyjskie ballady i dancingowe szlagiery…

                A ja? Wychowana w tej atmosferze spokoju,  szczęścia i względnego dostatku wyrosłam na smutaskę. Wciąż mi czegoś brak, o coś mam pretensję do świata.  Gonię własny cień i ciągle mi źle. Zatopiona w jakimś wyimaginowanym świecie, potykam się o nieistniejące przeszkody. Niezadowolona, zgorzkniała, kapryśna….  Szukam życia wyczytanego z książek, romantyczności z lirycznych wersów(choć przecież wiem, że romantyzm z romantycznością niewiele ma wspólnego)i nawet pozwoliłam sobie na poszukiwanie szczęścia w teorii (kilka pojęć nawet znalazłam, bo okazało się, że to nie tylko mój problem, ale rzecz ciągnie się od zarania dziejów). Przykładałam moje życie do obranego, ustalonego wzoru i … I nic! Nijak szczęścia nie doznałam.  Smutaska! Psiakrew!

                Ludzie patrzą na mnie z boku i kiwają z zazdrością głowami: piękna ona, piękny on, dzieci piękne  i taka piękna miłość….

                A mnie trafi gorączka niespełnień, kompleksów i  mniemań o życiu wyjętym rodem z amerykańskich produkcji firmy MGM, takich american dream, w których wszelkie mrzonki mają szansę na realizacje de facto. 

                Patrzę w lustro – ogląd zdaje się kiepski… Dzieci, lata, trudy życia – zrobiły swoje… Cóż, że niekiedy słyszę: „Pani!? Pani ma synów ponad dwudziestoośmioletnich?! A w życiu! Ja bym pani samej tyle nie dał!”   

A ja… wszak swój rozum mam, a i lusterko stanowi niezłe źródło wszelkiej weryfikacji… Niemniej jednak kiwam głową w podzięce, bo co jak co, ale wiem, że za komplement należy się trochę serdeczności. Potem idę, odruchowo szukam jakiegoś odbicia – w witrynach sklepowych, w przypadkowych lustrach samochodów parkujących tuż przy chodniku… Majaczy mi kontur jakby mój, ale nieco odległy i zamazany…

 I tu nasuwają mi się pewne reminiscencje z młodości, może i nawet nie a'propos.

                W podlotowych latach jako bywalczyni obozów, kolonii, a na domiar osoba bardzo zakompleksiona poszukująca akceptacji zasłyszałam gdzieś piosenkę kolonijną… Temat banalny, by nie rzec trywialny. Pozwolę sobie zacytować fragment:

Mówią o mnie dookoła szeptem i na głos

Jaka brzydka z niej dziewczyna nie do wiary wpros

Każda z moich koleżanek jakiś talent ma

A ja nie potrafię śpiewać, tańczyć  ani grać.

Ref.

Lecz chociaż jestem brzydka, zapewnić mogę was

Że chłopcy o mnie myślą i dzwonią cały czas

Spotkania wyznaczają przychodzą pod mój dom

A mnie dziewczęta czarownica zwą



 … a potem było najważniejsze:

(…)Moje piękne koleżanki nie zazdroszczę wam

I dlatego może właśnie szczęście w życiu mam.

                Śpiewałyśmy tę piosenkę, każda z osobna, bo przecież każda chciała mieć tę swoją solówkę, po to, by usłyszeć spadający deszcz komplementów, zaprzeczeń… „Nie! No co ty! Ty jesteś tak ładna! To nie o tobie. Ale ładnie śpiewasz, tańczy, recytujesz…. Itd.”  Żadnej też, Boże broń, nie interesował ów zawarty na końcu „przekaz moralny”. Chodziło wszak o to, by usłyszeć te wszystkie komplementy i zapewnienia. To była najlepsza terapia! Człowiek czuł się szczęśliwy, życie stawało się znośne, uśmiech jak tralala gościł na twarzy.

                Ale jak długo można śpiewać jedną piosenkę?! Ograła się, znudziła, zginęli ci chłopcy, powychodziły za mąż tamte dziewczyny…. Czas czynił swoje.  I nie wiem, czy ten uciekający czas, czy ten bieg zdarzeń powodowały, że smutniałam, smutniałam i stałam się taka smutaska. Piszę smętne, wiersze, powieści, śpiewam smętne piosenki i nawet na pianinie wygrywam smętne  rosyjskie ballady lub francuskie smętne hymny miłości Edith Piaff….

Dzisiaj powiedziałam sobie: Koniec! Koniec kropka! Staję przed lustrem i patrzę uparcie. Zmieniam okulary, by kształty wyostrzyć. Żadnych przekłamań!

Jestem piękna! Zgrabna! Zdolna! Inteligentna! Skromna!( bowiem skromność skarb dziewczęcia) I jeszcze pięknie śpiewam, gram, tańczę…. I …. Jestem z Paryża!(ups! ciut! poniosło)

 I to się nazywa samoterapia!! Precz syndromie starzejących się kobiet!! A kysz! A kysz!



A na koniec niechaj zaśpiewa Edyta: „Uparcie i skrycie! Och życie kocham cię, kocham cię nad życie!




A dla mojego taty:

Ojciec



Ojciec nie nosił

czarnej teczki

nie potrząsał garścią kluczy



Nie marszczył złowrogo czoła

nie unosił zdumionych powiek

kiedy mu oznajmiłam

że zostanie dziadkiem.



Wieczorami nie snuł opowieści

o honorze, bitwie, poświęceniu

ale

śpiewał rosyjskie ballady

zapomniane przez system i ludzi

nikt ich nie słuchał



czasami z kieliszkiem wódki

kłócił się o miejsce w życiu

albo płakał,

bo serce miał za małe na świat



był mimozowy



ze spojrzeniem filmowego amanta

i sylwetka młokosa

w wieku pokwitania

wyglądał cudownie tandetnie



wstawał ze słońcem

kładł się z kurami

zasypiając wszelkie niepokoje dnia



i zawsze miał czas powiedzieć:

„życie jest piękne”



Któregoś dnia posmutniał

spotkał swój czas

zrozumiał,

że tylko świat wieczny jest.



Płakał parkowi i słońcu i ptakom

A życie było takie piękne…



Zostały dźwięki Batumi

i harmonista mi gra

w wiśniowym sadzie

kiedy spotykam się z ojcem

po kryjomu

czasami przelatuje mi ptakiem

zapachnie bryzą

albo wyrywa z nocy uśpionej

krzyczy z fotografii:

„życie jest piękne”








4 komentarze:

  1. Pani Iwono pięknie pani opisuje życie - pod koniec czytania postu łezka zakręciła mi się w oku.........gdy znajdę troszkę czasu przejże niejeden jeszcze wpis - pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję i zapraszam serdecznie! Pozdrawiam (kimkolwiek mój miły anonimowy gość jest)

      Usuń
  2. Anonimowy20:58

    Pani Iwonko! trafilam na Pani wpis zupelnym przypadkiem.Tez mam taka dusze z problemami.Tez czesto szukam dziury w calym.Szybko sie zalamuje,byle niepowodzenie to juz kleska ,ale ja juz mam duzo lat 73 i moge sobie na to pozwolic.Ale Pani ? zycie jest zbyt piekne zeby sie ciagle zamartwiac.Ja mam syna ktory ma 53 lata.Wczoraj mi powiedzial- co to za roznica 53 a 73.Glupi jakis czy co? Przeciez to dopiero dobry wiek,bo sie juz dosc duzo umie i ma sie doswiadczenie.Ale mysle ,ze to tak jest dopiero na koniec zycia widzimy ,ze to zamartwianie sie funta klakow nie jest warte.Moj blog -na Onecie Moj swiat-zycie codzienne Halina40013

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Halinko1 witam i jest mi bardzo przyjemnie. Zaraz zajrzę do Pani i już się cieszę, bo na pewno znów się czegoś nauczę, zobaczę świat z innej perspektywy... Zapraszam nieustannie.
    POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń