Zbliża się koniec roku i siłą rzeczy początek kolejnego. Czas bilansów, rozrachunków, życzeń, oczekiwań, czas analiz, podsumowań, planów, zamierzeń…Co wyszło, co nie wyszło...Porażki i sukcesy. Te pierwsze zostawiam, a o drugich sobie porozmyślałam…Sukces! Splendor! Sława!
Zazwyczaj,
myśląc o sukcesie mamy na myśli zwrot wydarzeń w naszym życiu, taki który pociągnie za sobą sławę, blichtr i
najczęściej też pieniądze. Mam kilka pytań, na które poszukiwania odpowiedzi
zbliży nas do uświadamiania sobie pewnych prawd. Z oczywistych względów nie będę
tu odpowiadać, bo odpowiedzi niech sobie
każdy sam udzieli.
Po pierwsze
Czym jest sukces? I po co nam sukces?
Czy na pewno jest tym, czego pragniemy w życiu?
Po drugie.
Czy istotnie znajduje się na najwyższym
szczeblu drabiny określającej naszą
indywidualną hierarchę wartości, i czy nasze życie jest podporządkowane
konsekwentnemu realizowaniu założonych celów?
Po trzecie.
Sukces ma to to do siebie, że czasem
spada na człowieka jak grom z jasnego nieba. Czy tego chcemy? Wywrócenia
naszego życia do góry nogami?
Po czwarte
Czy jesteśmy w stanie poradzić sobie z ciężarem
sukcesu? Bo przecież musi za sobą pociągnąć zmiany. Sukces nie jest tylko naszą
indywidualną sprawą. Zwłaszcza, jeśli
nie jesteśmy sami. Obarczamy nim najbliższych.
Jest
coś, co można ująć we frazę „Przytłoczenie sukcesem...” Czasem człowiek jest na
to nieprzygotowany, weźmy wielkie gwiazdy… Freddy Mercury, Amy Winehouse, Janis
Joplin…
*
Czy
w taki razie to znaczy, że sukces jest niepotrzebny, niesie są sobą destrukcję.
W żadnym razie nie chciałabym kogokolwiek zrazić do tego, by dążył do
osiągnięcia sukcesu. Absolutnie nie. Wręcz odwrotnie. Zakładając sukces,
podejmujemy się pewnych działać zaplanowanych. Mamy cel, który pociąga za sobą
poczucie sensu w życiu. Ale myśl o nim nie może determinować naszego życia. Zacznijmy
patrzeć w inny sposób, dokonajmy
redefinicji pojęcia. Nie wszyscy możemy wznosić się na niebotyczne szczyty
spektakularnych sukcesów jak np. Olga Tokarczuk, czy Amelia Earhart, Maria Curie – Skłodowska, Ada Lovelace, czy Margaret Thatcher. Czy nawet na
mniej niebotyczne, ( pomijam tu z wiadomych względów sukcesy celebryckie, bo
przecież nie to chodzi być znanym z tego że jest się znanym), ale chodzi o
pewne działania, które wymaga od nas
jakiegoś intelektualnego, fizycznej, emocjonalnego wysiłku.
*
Sukces potrzebny jest nam jak najbardziej potrzebny, byśmy
mieli poczucie że jesteśmy potrzebni i ważni. Dla siebie dla homeostazy, świadomości równowagi, otrzymujemy tyle samo, ile dajemy. I taki,
bilans stan daje możliwość utrzymania owej
homeostazy…Nie czujemy dyskomfortu wynikającego z faktu istnienia niesprawiedliwości.
I doprawdy wcale nie musi być to sukces, w który wpisany jest splendor,
blichtr, wielkie litery nagłówków w czasopismach, na portalach, a może być owo
wewnętrzne poczucie tryumfu. Że coś mi się udało, że coś co obrałem sobie za
cel, właśnie się dzieje, staje, jest. Sukces jest nam potrzebny, żebyśmy
uświadamiali sobie, czego w życiu oczekujemy, i gdy nasze oczekiwania się
spełnią- to możemy odtrąbić sukces.
*
Jak
osiągnąć sukces? Na pewno nie możemy żyć zdeterminowani na sukces, bo takie
życie siłą rzeczy musi nieść za sobą frustrację i ciągły niepokój. W
konsekwencji musi narobić więcej szkody niż pożytku. I na końcu pojawi się
gorzka konkluzja „ Gra była niewarta świeczki” Musimy sobie poukładać życie.
Podzielić na sfery, które równo przez nas traktowane zapewnią względną harmonię
w naszym życiu. Jakie to sfery? Ano te najistotniejsze, które konstytuują nasze
życie: rodzina, praca, pasja. Kolejność przypadkowa. Jeżeli ustanowimy, że
nasze życie to 100 %, to każda z tych sfer, musi zająć przestrzeń, 33, 33%. Jeżeli przechylimy szalę na korzyść
którejkolwiek dwie pozostałe będą szwankować. Czy to jest recepta na szczęście?
Na pewno nie! Gdybym taką wymyśliła, zapewne byłabym zupełnie w innym miejscu w
życiu. Ale to daje mi poczucie zadowolenia. Poczucie spełnienia na tych
najistotniejszych płaszczyznach. I to jest mój sukces. Tak go pojmuję. A
szczęście? Prosta odpowiedź: jestem zadowolona w życiu, a bywam szczęśliwa, bo
– prosta konstatacja: Wszystkiego mieć nie można.
*
I
jeszcze jedna rzecz. Często słyszymy, jak inni mówią: „ciesz się tym, co masz,
inni tego nie mają, mają gorzej!” Sorry! Pocieszenie, że inni mają gorzej nie jest żadnym
pocieszeniem. Ba! niehumanitarnie jest doszukiwać się tu jakiegokolwiek
pocieszenia. To trochę jak w ogranym dowcipie, o złotej rybce, kiedy to rybak
nie chce pięknej i dorodnej krowy jaką ma sąsiad, ale chce, by tamtemu ta krowa
zdechła. Ja chcę mieć dobrze dla siebie bez kontekstu Czy ktoś ma lepiej czy
gorzej. To że ktoś ma gorzej nie może być dla nas źródłem szczęścia. Tak samo
jak to że ktoś ma lepiej od nas nie może być dla nas źródłem frustracji
*
Musimy sami sobie ustawić
hierarchię wartości to co dla nas jest ważne to co nam się podoba to że
koleżanka ma zieloną sukienkę i pięknie w niej wygląda wcale nie świat nie
znaczy że będziemy równie pięknie wyglądać w takiej zielonej sukience, bo może
się okazać że całkiem dobrze czujemy się na przykład w spodniach albo w
spódnicy, a ta zielona sukienka, to psu na budę, a nie nam, bo nijak się ma do
naszego wyglądu, stylu, czy ogólnie do naszej kompleksji.
A czasem sukces to tylko
krótkotrwały boom, który zamiast pozostawić po sobie coś pożytecznego i
konstruktywnego, przynosi rozgoryczenie. I już całe życie tęsknimy do
minionego, co już nigdy się nie wydarzy? Też tak może być…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz