Druga rozmowa z Marcelem
Maj rozbisurmanił się na dobre. Wybujał milionem kolorów, zatrząsł zielonością – nawet pożółkłe
trzciny smutnie stręczące od jesieni zielenią się wśród odgłosów gęgających
kaczek, perkozów i łysek czyniących niesamowity rwetes i zamieszanie jakby też
nie wiedziały, co z tą wiosną zrobić. Zza
płotów mizdrzą się wiosenne kwiaty, pachną do szaleństwa bzy i konwalie i świat
zdaje się być jak nie z tego świata – cudny, pachnący, że chciałoby się śpiewać.
Idę sobie z Marcelem... Ręka w ręce… idziemy powoli, bo nie spieszy nam się, a
poza tym fajnie tak sobie iść. Idziemy
skrótami na majowe ( wszak to biały
tydzień). On mówi… Opowiada o szkole i o tym, jak rozkwasił sobie brodę i o
Witku, o Michale… i tym, że lubi lody waniliowe i chciałby pojechać na wakacje
do Torunia, bo Toruń jest piękny a najpiękniejszy był hotelowy pokój przy
Starówce. Broda czerwieni się jak zachód albo wschód słońca… Wokół pachnie! Pachnie bzami, fiołkami,
pachnie tulipanami i miętą, i nie wiem, czym jeszcze… Tak pachnie wiosna,
zieleń i maj.
-Od kiedy rzuciłem palenie, poczułem zapach wiosny – powiedział
któregoś razu ojciec Marcela. I musiał to powiedzieć, żebym odczuła. Tak!
Poczułam zapach wiosny….
Idziemy. Marcel
gada, gada i gada, buzia mu się nie zamyka. Tematy mnożą się i zmieniają co
rusz. Ja wdycham wiosnę
- Ale pachnie! – wzdycham głośno
- A pamiętasz mamusiu! – mówi Marcel. – To dzięki mnie nie palicie i
tatuś poczuł wiosnę!
- Oczywiście – potwierdzam lakonicznie. Ale zaraz dochodzi do mnie,
że w rzeczy samej, to dzięki niemu ten maj jest taki piękny, wonny i kolorowy.
Kiedy urodziłam Marcela, zrozumiałam, że chociaż pewnie los mój
zapisany gdzieś, ale może warto losowi pomóc, może warto nie prowokować go…
- Pamiętasz mamusiu! Kochasz dzieci, nie pal śmieci…
Mądrala
mały, kiedyś się dowie, że wyuczone w przedszkolu formułki…. pomogły mi i mojemu mężowi… i jemu….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz