( dla niezorientowanych: jest to poniekąd kontynuwacja cyklu "Zapiski szkolne" - o Meduzach na tymże blogu... sic! )
Wcale nie zamierzam napisać
filozoficznej rozprawy, czy też rozwodzić się nad mądrością tego – skądinąd bardzo
banalnego – stwierdzenia. Ale przecież skoro już przysiadłam do klawiatury, a
myśl ta zaświtała mi w głowie, to teraz nijak rozstać się z nią nie mogę. Szukam więc owych „końców”, które zmusiłyby
mnie do głębszych refleksji…
Tak
więc kończy się wiosna. Ale jest ona
tak naturalnie wpisana w cykl zmian wszelkich, że nie ma potrzeby skupiać się
na tym, że się kończy. Bowiem począwszy
od tych banalnych zmian, namacalnych dla wszystkich – porannego świegotu
ptaków, pęczniejących pączków, z których wyrastają wszelkiego rodzaju kwiaty,
kwiatuszki, kwiateczki roztaczające wszędy woń, omamiając, powalając, wodząc na
pokuszenie, budząc wspomnienia, skojarzenia…, skończywszy zaś na bardzo
przyjemnej konkluzji, że zaraz nastąpi lato, niosące woń pól, mięty i
macierzanki, lato – pełne niezapomnianych wspomnień z młodości – tej
wcześniejszej, kilkudziesięcioletniej, ale i tej mnie odległej – sprzed kilku
lat- owe zmiany nijak się mają do innych, które człowiekowi się przydarzają.
Zmian, które toczą refleksję, prowokują analizy, zapuszczają się gdzieś w
odległe zakamarki naszego umysłu. I choć niby nastąpił koniec czegoś, ale jednak
coś tam zostaje w człowieku! Na zaś.
Nierzadko,
coś co się skończyło powoduje w nas metamorfozę.
I to chyba dobrze, że gdy coś co mija, kończy
się w naturalny sposób pozostawia w
nas wspomnienia, ciepło pod sercem, trochę
tęsknoty, chęci powrotu, powody do wprowadzania zmian..
Gorzej, jeśli coś mija bez echa.
Gorzej, jeśli brak refleksji! Gorzej, jest
człowiek chce zapomnieć, że się zdarzyło! Gorzej… jeśli nie nastąpiła w
człowieku żadna zmiana... , a już najgorzej – jeśli zmiana nastąpiła… ale taka,
której nie chcemy, bo odebrała nam coś, obnażyła wstydliwe miejsce…
***
Przypływy i odpływy… Morze było
spokojne… tak bardzo, że horyzont zdawał się być absolutnie nieuchwytny.
Jednakowy lazur. Idealne połączenie nieba i wody… Taki piękny świat!
Meduzy
zwabione owym bezruchem, trwaniem w zastygłym czasie, niewymagającym od nich
absolutnie niczego, wypełzły na brzeg. Te, które miały zaginąć w odmętnych
głębinach, które miały zostać pożarte przez inne morskie stwory, wypadły z
obiegu, pozostawiając więcej przestrzeni zdrowym osobnikom… Niektóre
porozkładały na powierzchni morza swoje parasole i podryfowały tam, gdzie
zawiódł je morski prąd – na inne morza i oceany, by tam czynić zło, bo jak to
powiadał stary Santiago meduzy były złe
i poza rekinami, których Stary nienawidził z oczywistych względów,
gardził meduzami ((…)opalizujące banieczki
były piękne. Ale były też najzdradliwszą rzeczą w morzu i stary lubił
patrzeć, jak pożerają jej duże żółwie
morskie.(…) i lubił też deptać meduzy na plaży po sztormie, i słuchać, jak
pękają (…)).
Te, które niegdyś pływały się w
błękitnych wodach morza i któregoś dnia
zostały wyrzucone na brzeg, leżały
skuszone słońcem, pławiąc się w jego cieple, nieświadome, że czeka na nie
niechybna śmierć. Ej! nierozsądne Meduzy nieświadome swego losu! Żadnej refleksji! Żadnej pokory! W twarzach niepokalanych
inteligencją, w pustych spojrzeniach czaiły się złośliwe błyski. Coraz bardziej
wyciągały swoje macki, coraz bardziej uruchamiały swoje parzydełka,
pozostawiając bolesne, jątrzejące rany. Nawet wtedy, gdy człowiek chciał
ratować je przed zgubą. Głupie Meduzy! Nie kąsa się reki, która karmi, nie
odcina się sznura, który ktoś trzyma nad przepaścią!
…
Chciałam być jako ów mędrzec, co to
– ryzykując własnym zdrowiem,
życiem, co nie zważając na toksyny
zawarte w ich jadzie, które to powodują ogromne cierpienia, ból nie do
przetrzymania a niekiedy do omdlenia – wytrwa
w swojej misji czynienia zmiany świata, czynienia dobra… Ale nie udało
się. Okazałam się bezsilna wobec rozmiaru i liczebności tych stworzeń…wobec
owego tajemniczego zjawiska Skazy, które bywa utrapieniem dla rybaków, dla
turystów, dla spacerujących brzegiem, którzy to zamiast bursztynów, znajdowali
Meduzy.
Skończyło się! I nie ma do czego wracać. Może czasem spojrzę w
tamtym kierunku, pojadę kiedyś rowerem. Ale… bez sentymentów. Smutno mi, że tak
muszę myśleć, że nie umiem inaczej, smutno mi, że nie znajduje w sobie zmiany,
jakieś nauki… Kiedyś myślałam, że napiszę o tym książkę… Lecz, na miłość Boga,
o czym miałabym pisać….
:)
OdpowiedzUsuńPoczułam zapach morza.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że przez tyle czasu nie ja nie umiałam go poczuć:).Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń