poniedziałek, 29 maja 2017

Trochę o mnie w wywiadach- odsłona ona 3


http://ono24.info/iwona-zytkowiak-sama-wciaz-sie-zadziwiam-swiatem-i-wciaz-mi-go-malo,a1721

Iwona Żytkowiak: Sama wciąż się zadziwiam światem i wciąż mi go mało...



Oficjalnie używa imienia Iwona, ale woli, kiedy mówią do niej Małgorzato i z tym imieniem się utożsamia. Właśnie na półkach w księgarniach pojawiła się jej kolejna książka. Powieść „Świat Ruty” autorstwa Iwony Żytkowiak, pisarki z Barlinka, zbiera dobre recenzje. My rozmawiamy z autorką książki o jej codzienności, pasji i marzeniach.

Małgorzato, gdybyś stanęła dzisiaj przed potencjalnymi czytelnikami i musiała się przedstawić, to co byś o sobie powiedziała?
- Autoprezentacja to trudna rzecz... w zależności od ról, jakie się pełni i od tego, która z nich w danym czasie jest najważniejsza.

Pewnie masz rację, ale ktoś, kto Cię nie zna, patrzy na Ciebie i zastanawia się, jaką pracę wykonujesz na co dzień, ile masz lat, jaką jesteś kobietą…
- Jestem bardzo "prorodzinna", więc zapewne powiedziałabym przede wszystkim, że jestem matką, żoną, babcią... może najpierw żoną... To ważna rola w moim życiu. Poza tym jestem silnie „umocowana” w zawodzie, który wykonuję... Jestem belferką! Jestem cholernie ciekawą świata kobietą, lubię zgłębiać świat, ludzi... lubię obserwować codzienność - tę nielukrowaną, niedramatyczną, niewysublimowaną. Ot... takie trwanie od poniedziałku do piątku.

Jakiego przedmiotu uczysz, polskiego?
- Owszem, ale skończyłam też filozofię. W szkołach jednak jej nie ma. Zresztą studia filozoficzne zaczęłam nie kontekście zawodu, który wykonuję, ale były one próbą poszukiwania odpowiedzi na fundamentalne pytania. O cel, sens, o życie, śmierć…

W Barlinku jesteś też znana z twórczości literackiej.
- Na tym etapie twórczości już tak...

Ale o tym nie wspominasz przedstawiając siebie.
- Pisanie to wielka możliwość, jaka została mi podarowana przez Los, Boga... zależy od tego, jak pojmujemy swoje życie tu i teraz. Mam to szczęście, że udało mi się i pisać, i być wydawaną przez niezłe wydawnictwa.

Niektórzy w Barlinku znają Ciebie jako pisarkę, inni jako nauczycielkę...
- Barlinek to tak małe miasto, a mieszkam tu od urodzenia, że niewiele da się ukryć, nie ma też możliwości rozdzielania pewnych rzeczy. Ludzie wiedzą wiele o sobie, taka małomiasteczkowa specyfika. Fakt mojego pisania spotyka się z uznaniem, zdarza się, że ktoś mówi, iż jest dumny, że mnie zna... że mieszkam tu... że jestem... że piszę... że słuchał o mnie w radio lub czytał o mnie gdzieś... Barlinek jest też miejscem, które jako pisarka uwielbiam eksplorować. Umieszczać tu akcję, przemykać się uliczkami, zaułkami, zatrzymywać się, zadumać nad tym, nad owym... Wciąż mnie zachwyca i wciąż ma mi wiele do zaoferowania. Lubię, jak barlineccy czytelnicy odnajdują w moich powieściach barlineckie tropy.

Nie przeszkadza Ci to? Fakt, że ktoś zagląda w Twoje życie, nie jest komfortem.
- Nie przeszkadza mi to. A co do zaglądania... umiem chronić swoją prywatność. Z drugiej strony nie jest też znów tak, że jestem jakąś celebrytką. Nie ma większej potrzeby chronienia swojego życia niż to mają inni mieszkańcy. 

Jak się zaczęła Twoja przygoda z pisaniem?
- Często o tym mówię, bo to historia .... powieściowa. Otóż swego czasu byłam na długim zwolnieniu, po prostu połamałam dwie ręce. Niemoc z tym związana, ograniczenia, doprowadzały mnie do frustracji i wówczas przyszedł mi do głowy pomysł, by pisać, zająć się czymś, co odciągnie mnie od tego mojego wówczas dramatu.... I zaczęłam pisać Tonię. Wysłałam draft do jednego z wydawnictw i wówczas redaktorka naczelna odpisała mi, bym pisała, pisała, pisała, bo mam talent... Pisałam więc... Ale musiało upłynąć wiele czasu, musiało się wiele zadziać, bym znalazła się z tym moim pisaniem w tym, miejscu, w którym teraz jestem.

To prawda, że początek pierwszej książki zawsze pisze się dwa razy? Po tym, jak się dochodzi do wprawy, po prostu te pierwsze akapity się autorowi nie podobają?
- W moim przypadku to nie dotyczy tylko pierwszej książki. Teraz piszę dziewiątą, czy dziesiątą i problem wciąż jest aktualny. Często też odczytując już gotowe książki, czy słuchając, ponieważ dwie były czytane w radio, byłam zdumiona tym, że to ja napisałam. 

Skąd czerpiesz inspirację do fabuły?
- To jest właśnie ten dar, o który wspominałam wcześniej. Wymyślam. Ale jest też tak, że jakiś urywek czyjejś historii – zasłyszany, podpatrzony jest swoistym, zapłonem, konceptem. Czasem bywa, że jest to albo postać, albo imię. Właśnie imię – ono najczęściej kołacze mi się w głowie, tak długo dopóki nie znajdę dla niego życia: genealogii, zdarzeń.

Twoje postaci nie mają pierwowzorów w prawdziwym życiu?
- Raczej nie... bywa, że mają swoistą cielesność albo epizod jest „podkradziony”, ale to zaledwie niuans, dalej „przędę” autorską opowieść. 
Owszem. Teraz piszę rzecz, która nie jest tylko moim wymysłem. Jest to fabularyzowana biografia mojej przyjaciółki, wielkiej artystki Romany Kaszczyc. Rzecz ładna i jestem w tej pracy dość zaawansowana, ale nie wiem jaki będzie ciąg dalszy, ponieważ… Roma mi umarła.

Nierzadko autorzy powieści chcą coś przekazać światu... też czujesz taką potrzebę?
- Nie mam w sobie misyjności, ale niewątpliwie wielką moją ciekawość, która po części znajduje ujście w moich powieściach, budzi jednostka, pojedynczy, mały człowiek na tle owej wielkiej historii świata. Zwłaszcza tu, na naszych terenach, problem współistnienia ludzi, którym dane jest tworzyć konglomerat, monolit i którzy siłą rzeczy muszą tworzyć pewną społeczność, zawiązki wspólnej tradycji, zwyczajów, wyodrębnić się tak jak to mają mieszkańcy tych obszarów Polski, na których zamieszkuje ludność z dziada, pradziada. To nie jest łatwe w przypadku naszych ziem, zamieszkałych przez ludzi niemal z całego świata. Często o bardzo różnych korzeniach, często o bardzo różnych poglądach, przynoszący ze sobą własną kulturę, obyczajowość itd. Ponadto chcę ukazywać kobiety. One są przysłowiową i niewyczerpaną studnią tematów. Są szalenie bogate, chętne do opowiadania, A poza wszystkim, uważam, że każdy ma swoją opowieść. I wcale nie musi to być jakaś szalenie udramatyzowana, czy fascynująca opowieść. Ale to wszystko, co powiedziałam nie stanowi jakiegoś mojego „programu” pisarskiego. 

Co w ludziach lubisz najbardziej?
- Ja ogólnie kocham ludzi i szanuję... Uważam, że człowiek w swojej istocie jest wielki, wartościowy. Najbardziej chyba cenię sobie mądrość i dobroć. Lubię jeszcze u ludzi ciekawość świata. Sama wciąż się zadziwiam światem i wciąż mi go mało...

Wszystkie Twoje postaci są dobre?
- No nie! To by było straszne... taki piękny świat? Staram się, by światy, które proponuję czytelnikowi były jeśli nie prawdziwe, to prawdopodobne, by czytelnik nie czuł się oszukany albo by nie rzucił książką i nie krzyknął, że to jakaś wierutna bzdura. Uważam, że tylko wtedy można wejść w świat przedstawiony, poddać się biegowi zdarzeń zaproponowanemu przez pisarza, jeśli ów świat ma możliwość urzeczywistnić lub choćby uprawdopodobnić się w czytelniku. I kiedy ów Czytelnik, który na czas czytania tak głęboko wejdzie weń - w ten świat, że odezwą się w nim prawdziwe emocje, że poczuje się częścią tego świata, że będzie żył życiem bohaterów, odczuwał jak oni, to wówczas można uznać, że książka miała sens. 

Jak myślisz, świat w książce bez złych ludzi jest realny?
- Nie ma takiego świata... chyba nawet w bajkach... Zresztą dobro istnieje tylko w kontekście zła i odwrotnie... Jakoś życia zależy od proporcji jednego i drugiego. Nie chodzi mi też o to, by jakoś szczególnie w moich powieściach epatować owym złem, ale tak po prostu jest. Poniekąd powiedziałam to wcześniej, ale powtórzę – literatura powinna opisywać życie, może naśladować, może napominać, może przekształcać, odkształcać, ale nie powinna dawać pola obłudzie.

Pracujesz z dziećmi. Nie myślałaś, by tworzyć dla nich?
- Żeby tworzyć dla dzieci, trzeba mieć dziecko w sobie... a ja już dawno jestem bardzo dorosła, niestety. I nie chodzi o wiek biologiczny. Kiedyś umarło we mnie dziecko i już tylko doroślałam.

Nie masz pokusy,by uczyć ich pisarstwa? Dzieciom można kazać czytać lektury, można zachęcać do czytania innych rzeczy, można zaszczepić chęć tworzenia.
- Staram się w pisarstwie uciekać od szkoły, w szkole od pisarskiego tonu.... Ale... pokazuję uczniom co jest ważne w pisaniu, jak zaczynać. Praktykujemy. Pokazuję im, jak piękny jest język, jak wiele można, jak bardzo pomaga zrozumieć świat, jak otwiera oczy i serca. Lubię uczyć... i chyba nieźle mi się to udaje, ale nie mam kompetencji, by stworzyć „szkołę pisania”.

Masz ulubionego pisarza?
- Znana jestem z tego, że czytam bardzo dużo... Pisarze ; Axellson, Myśliwski, Cabre, Shalev, Flanagan. Herbert - odwiecznie! To mój mentor. Teraz jestem po lekturze Bronki. O! Czytanie dla mnie jest jak jedzenie. Niezbędne, by żyć.

Czasami zapominasz o kolacji tonąc w książkach?
- Nie! Jestem paskudnie zorganizowana. Jak u Koheleta, „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem”.

Masz jakieś pisarskie marzenie?
- No przecież jeśli powiem, że nie, nie uwierzysz. Chciałabym Nobla...

Nie będzie łatwo. Konkurencja spora, a patrząc na tegorocznego laureata, śmiem twierdzić, że niebawem o Nobla będą walczyć nawet blogerzy.
- Chyba jestem w mniejszości, ale jestem za. A tak na serio co do marzenia... chciałabym, by nikt nigdy nie powiedział, że to co piszę, jest trywialnie mówiąc, głupie czy banalne. A potem chciałabym być doceniona... Mam przeświadczenie, nieskromne może, że piszę nieźle...

A marzenie niepisarskie, to... ?
- Podróże, podróże, podróże... Capo Verde, Rzym - kolejny raz... a nade wszystko spokojne życie... bez fajerwerków i bez dramatów... takie od poniedziałku do piątku.

A w weekendy?
- Muzyka, wino i .... mąż.... Żadne tam grande bellezza ani dolce vita. Lubię swój dom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz