Trafiła się leniwa sobota, czyli
wpis ni z gruszki, ni z pietruszki…
chociaż może jednak?
Wakacje. Kolejne wakacje w moim
życiu. Na tyle spowszedniały, że nie wiem, czy mam się nimi fascynować, czy
nie. No bo przecież. Jeżeli coś wpisuje się w pewną cykliczność… nie stanowi
już jakiejś oryginalności. Wpisane jest w nasz czas. I kwita! Tak więc żyję
sobie wakacyjnie, trawiąc czas na określonych zadaniach, przez się samą ustalonych.
Zatem – rano chodzę z kijkami, jeżdżę na rowerze, piszę, w ostatecznej ostateczności
gotuję obiady i piorę…., potem realizuję program powszechny matki – polki,
potem siusiu paciorek i spać. Niekiedy w pewnych antraktach dopadają mnie
tęsknoty za NIEZNANYM, ale zaraz biorę się karby i tkwię w mojej realności. Pokornie i cierpliwie. Od poniedziałku
po niedzielę i etc. ,wypełniam utarte
schematy. W wieku pięćdziesięciu lat człowiek już wyparł z wyobraźni nieoczekiwane historie bez możliwości
zrealizowania się. Już wie, że ziemia jest twarda, upadek bolesny, a skrzydła ikariańskie
nie zawiodą za daleko… A jeśli nawet przekradnie się do świadomości jakaś myśl
niesforna, to ją kadzidłem! i a kysz! przegonić zda się. Bo rozum podpowiada,
że tak należy i tak trzeba. Więc ja - zdeklarowana realistka z kikutem skrzydeł
odciętych dużo wcześniej przez okrutny i bezwzględny los nauczyłam się stąpać
po twardej ziemi, raz po raz wyrzucać z buta uwierający kamyk. Za cel i sens
upatrując realizację zadań zadanych mi przez życie. I nijak do głowy by mi nie przyszło, bym mogła
się temu sprzeciwić, albo z onym życiem moim się kłócić. Wszak wiadomo, że z
koniem się nie kopie. A tu! Masz ci babo placek! Jak kurze ziarno, trafiła mi się
leniwa sobota. I w perzynę obróciły się wszystkie moje plany, zadania, przedsięwzięcia,
odgórne dyrektywy, narzucone przez samą się imperatywy. Poszło! Rozbiło się jak
mydlana bańka. I zamiast wypełniać przeznaczone i opracowane schematy siedzę sobie
i bredzę. A co?! Nie wolno mi!? Zjadłam sobie pomidorową, polatałam po mieście,
polegiwałam sobie na wypoczynku w stołowym, nawet kawę wypiłam w łóżku.
Panisko! Co się zowie! I nie zamierzam sprzątać, prać, piec placki drożdżowe! A
niech mi tam! Ale poleniuchuję, a potem zaś! Spakuję swoje i dzieciaka mojego
najmilszego rzeczy i ...Hajda! Wiśta! Wio! Na Warszawę! Zamykam oczy I już ci pod
powiekami jawią mi się wielkie światy stoliczne! I szum! I rwetes! I wielka
niewiadoma! I pal sześć! plany,
zamierzenia i ambicje! Leniwa sobota! A potem Warszawa, a potem Bieszczady… a
potem… potem trzeba będzie wziąć się do pracy! A teraz ! Hulaj dusza, piekła
nie ma! Na Warszawę! Hurra!
http://www.youtube.com/watch?v=EK8oWDluu18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz