Słyszę, jak człapie pesymizm....
Jest początek roku. Powinnam być pełna
sił, wiary w lepsze, powinnam z werwą wszcząć realizację wszelkich planów i
zamierzeń, a tu klapa! Słyszę, jak człapie pesymizm. Gdzieś podziało się moje hedonistyczne
podejście do świata, ludzi, zdarzeń, a
nade wszystko do siebie, gdzieś uleciał mój optymizm, którym chełpiłam się na prawo i
lewo… Z coraz większą niechęcią, a może i swego rodzaju histerią patrzę na rok
2013. Nie umiem wyzbyć się myśli, że oto nadszedł rok, kiedy to będzie mi dane
( jeśli będzie dane) przeżywać półwiecze… Toż już lata zamieniają się w wieki! Kiedy moja przyjaciółka cierpiała
ogromną chandrę, gdy ją pięćdziesiątka dopadła, dziwiłam się szczerze i nie
bardzo wierzyłam, by ot! jakaś liczba, nagle miałaby się stać magiczna albo też
by ją – daleką od wszelkich afektacji, egzaltacji i innych
przesadni – miała doprowadzić do takiego stanu. A tu masz! Trafiło we mnie! I to
już teraz!
Nagle wszystko,
co było kolorowe, zszarzało, zsiniało, stało się nijakie. Toteż uciekam na moją
sofę i tam, zagrzebując się pod koce, pledy, włączam TV i szukam kolorów. Baśniowe
widoki Wysp Zielonego Przylądka miast koić moje rozkołysane nerwy i myśli,
przywodzą na myśl niezealizowane
marzenia. Moje Cape Verde oddala się ode mnie, pozostawiając tylko nostalgiczny
głos Cesarii, której też już nie ma.
Na domiar
telefon nie dzwoni, umowa nie nadeszła… Za oknem… szkoda gadać… szaro, buro,
siąpi, wieje… Ani śladu po zimie z białymi bałwanami i ażurowymi koronkami
mrozu na szybach. Pianino zaprasza, ale spod palców wychodzą tylko kolejne rosyjskie,
tęskne ballady o przemijaniu, o braku, o tęsknocie… I nawet zabawa na
klawiaturze z małymi rączkami mojego Marcela, nie bawi, a może i nawet nieco
drażni.
I książki
piętrzą się na szafce… niechciane, porzucone. Tylko niekiedy wracam do mojego
Herberta, ale i on nie umie mnie porwać… Egzystencjalna pustka,
wszechogarniająca aporia… Moje niedorosłe skrzydła obkurczają się i tracą zdolność szybowania w obłokach. Moi uczniowie powiedzieliby: „masakra”. A ja…? Ja
sobie myślę, że coś trzeba z tym zrobić. Przecież nie mogę się przyznać, że
wierzę w „13” i „ w czarnego kota”, „buty
na stole” czy „czterolistna koniczynę”( chociaż z tą koniczyną, to dlaczego
nie), więc ostatkiem sił wołam: a kysz złe mysli!, a kysz! pesymizmie! A kysz!
a kysz! a kysz! Ażeby odczynić uroki,
posłucham sobie Majewskiej… http://www.youtube.com/watch?v=-lvUwzmXshI
taki pesymizm bardzo optymistyczny, dobrze napisany i uskrzydlony dobrymi chęciami zaprasza do czegoś pozytywnego .. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńinaczej być nie może... Pozdrawiam
Usuń