Czasem Marcel, kiedy nie mam czasu, bo właśnie coś muszę,
żartuje sobie, usiłując mnie odwieść od owego przymusu:
- Nic nie musisz, - powiada – wszystko możesz.
I Super! W ten sposób syn mój półżartem, półserio mówi mi o tym, że jestem
wolnym człowiekiem i zwalnia mnie z obowiązków. Prawie uwierzyłam w te swoją wolność.
I zaczęłam świadomiej przyglądać się sobie.
Owszem. Czas wszelkich zobowiązań mam już dawno za sobą. A przyznam był to czas szalenie intensywny, kiedy
miałam zobowiązania wobec dzieci, męża, uczniów, nadwładnych, podwładnych. Ciężar
tych zobowiązań był zaiste niebagatelny. Czułam go samą sobą, w sercu, na
barkach, w głowie, wytrącał mnie ze snu, budził rano, nie pozwalał zasnąć
wieczorem. Był treścią moich myśli, konstytuantą mojego życia. Sprostanie owym
zobowiązaniom było absolutnie nieodzowne, priorytetowe i imperatywne. Nic więc
dziwnego, że w rzadkich chwilach odetchnienia, potrafiłam myśleć – po pierwsze
co dalej, po drugie że jestem zmęczona i marzę o nicnierobieniu. Często
wywoływało to we mnie uczucie litości, użalania się nad sobą, nad pędem życia.
Eh, jakaż byłam biedna i zaganiana! Bywało, że zobowiązanie więziło mnie,
sprawiało, że czułam się niekomfortowo i musiałam się jakoś wyplątać. Na
przykład z wydawniczej współpracy. Kładłam na szalę zyski i straty,
kombinowałam, walczyłam z sobą, bowiem szala nie potrafiła się przechylić w
żadną stronę. Istniało ryzyko, że wycofanie się z takiego zobowiązania może
zatrząsnąć moim życiem, zabrać możliwości. Więc znów gdybanie i wewnętrzna
walka. I decyzja. Albo zacznę wypełniać zobowiązania wobec kogoś za cenę utraty
cząstki siebie, odebrania sobie prawa do wolności, albo wyplączę się z układu,
licząc się z tym, że moja tzw. kariera stanie pod wielkim znakiem zapytania.
Zaryzykowałam. Jestem wolna od tamtych zobowiązań. Nie było trzęsienia, ani tsunami,
choć owa kariera spowolniła, pomeandrowała bocznymi ścieżkami, ale odzyskałam spokój, przynajmniej jego cząstkę. Co nie
znaczy, że wówczas uwolniłam się od zobowiązań w ogóle. O nie. Wciąż byłam
obwarowana powinnościami wobec kogoś, czegoś, siebie.
Dziś myślę, że mimo
tego ciężaru, w gruncie rzeczy dzięki nim – owym zobowiązaniom, stałam się
osobą dość mocno zdyscyplinowaną, uporządkowaną. Miałam plan, cel i wypracowywałam
sposoby jego osiągnięcia. To też sprawiało, że w moim życiu nie było miejsca na
nudę.
Dziś myślę też, że niektóre ze zobowiązań sprawiły, że
stałam się inną osobą. Zmieniła mi się optyka, w hierarchii wartości nastąpiło
istotne przetasowanie. Myślę tu choćby o zobowiązaniu wobec Romy, które
uczłowieczyło mnie, otworzyło mi oczy na sprawy ważne. Ona dała mi swą
opowieść, dała możliwość wniknięcia w jej życie, dała sposobność uczestniczenia
w najbardziej intymnej chwili, kiedy to przenikamy do innej sfery. Dała mi trudną acz piękną lekcję człowieczeństwa, a ja
zobowiązałam się stworzyć opowieść o niej, co z czasem stało się mniej istotne,
niż to, że dałam jej swój czas. Zobowiązałam się być z nią codziennie po godz.
11, zobowiązałam się uczestniczyć w jej
odchodzeniu, zobowiązałam się wraz z nią czekać na ostateczność. I to nic, że wszytko
inne musiałam odstawić na jakiś inny, może nawet boczny tor, z którego już
nigdy się nie wydostałam. Pamiętasz, Romo? Barlinecka Romo, Złota Rybo ze snu
swojego ojca – miałyśmy wobec siebie zobowiązania.
Teraz nie ma Romy, dzieci dorosły, każde żyje swoje
życie. A ja… Wciąż mam zobowiązania.
Najważniejsze, najtrudniejsze i przepełniające mnie smutkiem
– to wobec Mamy. Jestem z Nią, by mogła wierzyć, że cały jej trud, całe poświecenie
nie poszły na marne. I choć Ona uważa, że nie jesteśmy Jej nic winni, to ja mam
w sobie to zobowiązanie, by zrobić wszystko, żeby była szczęśliwa. Mamo! Czasem
jest mi ciężko, czasem brakuje mi cierpliwości, ale chcę jak najdłużej wypełniać
wobec Ciebie zobowiązania. Cóż mi po wolności, po multum wolnego czasu, skoro
nie będę mogła czuć się potrzebna, cóż mi po wszystkim , skoro ciebie
zabraknie. Bądź!
Zobowiązania czynią nas potrzebnymi, ważnymi. Można się wyzbyć ich, zrezygnować,
wytłumaczyć sobie na milion sposobów, że nie muszę, ale… czy wówczas życie będzie
jeszcze miało sens?