"Epizody
z życia mojej mamy" - to najbardziej osobista moja powieść. Jest w
niej mnóstwo sytuacji, z którymi spotkałam się osobiście albo które
zaobserwowałam, albo które sama zainicjowałam. Ale tak naprawdę poza mną nikt
nie wie, gdzie kończy się prawda , a gdzie już wkracza fabulacja. To również
powieść o współczesnej rodzinie, o relacjach jakie zawiązane są w jej obrębie.
Lubię tę powieść, choć jest niewielkich rozmiarów i być może okładka nie
przyciąga. Cóż! Okładki już chyba zawsze pozostaną tym najsłabszym ogniwem. Jak
więc mam przekonać Czytelnika? Powieść zdobyła uznanie Czytelników na portalu
Granice. pl., ale czy to jej jakoś szczególnie pomogło? Nie wiem. z pewnością
nie zaszkodziło. Poniżej wklejam wywiad, którego udzieliłam portalowi Granice.pl przy okazji ukazania
się tej powieści.
Nie ma lepszego pomysłu na powieść niż życie. Wywiad z
Iwoną Żytkowiak
Data: 2020-11-02 15:39:25Autor: Patryk Obarski
– Życie
zawsze jest inspiracją. Obserwuję ludzi, domyślam się ich historii, podpatruję,
podsłuchuję, przepuszczam przez własny filtr, dopowiadam. Nie znam żadnej
książki, która nie traktowałaby o życiu. Nawet jeśli historia jest najbardziej
niewiarygodna, fantastyczna, to i tak odnosimy się do niej w kontekście tego,
co prawdziwe i żywe – mówi Iwona Żytkowiak,
autorka książki Epizody z życia
mojej mamy.
Nasze
życie składa się z wielu krótkich, pozornie mało znaczących epizodów?
Myślę, że
życie to jednak proces liniowy, ale to też taka fabuła, na którą składają się
wszystkie elementy, więc w oczywisty sposób jest tu pole dla epizodów. Epizody
czasem mają to do siebie, że można się ich pozbyć bez szkody dla całości,
zapewne rzadko wpływają na długość życia (chociaż w przypadku Mamy z mojej
powieści dzieje się inaczej – nie chcę jednak zdradzać zbyt dużo), ale na pewno
nadają życiu kolorytu. To one sprawiają, że życie nie jest monotonne, choć to
wcale nie znaczy, że lepsze, czy gorsze.
Może to
wina naszej pamięci? Nie pamiętamy całej historii, wszystkich wydarzeń, całego
ciągu przyczynowo-skutkowego, pozostają w pamięci tylko najbardziej emocjonalne
momenty?
To wszystko
zależy, jak pojemna jest pamięć i jakie wyznaczamy w niej miejsce naszej
dla naszej przeszłości
Czasem pamięć
stanowi pułapkę, w której utyka coś, na przykład wspomnienie czegoś przykrego,
co nam się przytrafiło i w żaden sposób nie da się go wytrzebić z pamięci.
Fajnie by było, gdybyśmy hodowali w sobie tylko dobre, bo to nas buduje, pomaga
w chwilach, kiedy szaro, buro albo jeszcze gorzej.
Pamięć bywa
krnąbrna, niekiedy natrętnie podsuwa nam coś, o czym chcemy zapomnieć. Ale jest
też tak, że udaje nam się zapomnieć o tym, co złe, a pamiętać tylko dobre
rzeczy. Mamy tendencje do idealizowania przeszłości, zwłaszcza, gdy nie łączy
się ona z czymś nieprzyjemnym. Zapomnieć złe to chyba błogosławieństwo.
Obserwuję, że
wielu ludzi jednak dobrowolnie rozdrapuje rany, pławi się w samoumęczeniu.
Myślę, że taki stan rzeczy zakorzeniony jest w naszej historii i kulturze
chrześcijańskiej. Zarówno jedna, jak i druga – takie mam wrażenie – żąda od nas
jeżeli nie nieustannej martyrologii, to na pewno oczekuje wiecznej pamięci.
Proszę zwrócić uwagę na fakt, jak wielki mamy wysyp literatury
wojenno-obozowej. Auschwitz pojawia się w połączeniu z tyloma rzeczownikami, że
nawet nie wiem, kogo z Auschwitz mam się teraz spodziewać. Lubimy epatować
takimi uczuciami. I, proszę mnie źle nie zrozumieć, to nie jest cynizm czy
ignorancja z mojej strony. Szanuję historię i wiem, że jeśli ją zingrorujemy,
zakłamiemy, pominiemy, to ona się na nas zemści. Ale czy to oznacza, że wciąż
musimy rozdrapywać ledwie zabliźnione rany. Kiedyś na warsztatach literackich
jedna z pań, zapytana o to, co ostatnio czytała i jakie emocje wywołała w niej
lektura, podała tytuł jednej z tego typu powieści i dodała, że ileś nocy nie
mogła spać, że książka sponiewierała jej uczucia. Zapytałam, dlaczego nie
odłożyła jej na półkę. Nie wiedziała. A ja myślę, że to jest trochę tak, że my
lubimy się bać, lubimy czytać o różnych okropieństwach, bo to pozwala na taką
konstatację: inni mieli gorzej, a ponadto czujemy się na swój sposób
szlachetniejsi poprzez takie syntoniczne postrzeganie dramatów. Może jednak
czas już pozwolić ranom na zabliźnienie? Przecież blizna i tak zostaje na całe
życie.
I jeszcze
jest religia, która upowszechnia myślenie – tu też takie mam wrażenie, że tylko
ten, kto jest biedny, nieszczęśliwy i cierpiący godny jest, by dostąpić
zbawienia.
A jeśli
chodzi o o to, co w naszej głowie zakotwiło? Po co pamiętać wszystko? Szkoda
zaprzątać sobie myśli – zwłaszcza, że żyjemy raz i raczej nie mamy szans na
naprawę błędów
Życie
to coś więcej niż tylko piękne chwile… Mówią o tym Epizody z życia
mojej mamy.
Jasne! I ja
nie wiem, czy to nie jest dobre. Nie wiem, czy dałabym radę żyć w stanie
permanentnego szczęścia. Czy aby na pewno wówczas miałabym świadomość tego, że
właśnie doznaję tego stanu. Czy nie jest tak, że dobro istnieje tylko w
kontekście zła, że jest szczęście, bo jest nieszczęście, a piękno – bo są też
rzeczy niepiękne. Myślę, że na tym polega codzienność, zwyczajność życie, że
mamy możliwość doświadczać różnorodności stanów. Nieustanne bycie na górnym „c”
musi być bardzo eksploatujące, a poza tym musi otrzeć się o monotonię i nudę. Moja
bohaterka celebruje piękne chwile, napawa się nimi. Dla niej taka retrospekcja
jest swego rodzaju remedium na gorsze dni, ale też bodźcem, który popycha do
prowokowania, uczestniczenia w kolejnych „epizodach”.
Epizody
z życia mojej mamy to słodko-gorzka opowieść. Życie
matki nie jest usłane różami, jak niektórzy usiłują nam wmówić?
No pewnie!
Tak jak życie ojca, życie dziecka i – mogłabym mnożyć… W pewnym stopniu
wyraziłam się już na ten temat. Życie w ogóle jest bardzo trudne, jeśli
oczywiście podchodzimy do niego refleksyjnie. Trudno pogodzić własne priorytety
z potrzebami i oczekiwaniami innych. Mogę się zżymać na fakt, że wciąż muszę
mieć na oku innych, nosić w sercu troskę o nich. Ale przecież Ameryki nie
odkryję, jeśli powiem, że człowiek nie jest samotną wyspą, że zawsze jest w konsytuacji
z innymi. Owszem, można podejść do życia, poddając się bezwolnie, temu, co nam
przyniesie, można dryfować na oślep, ale wtedy musimy liczyć się z tym, że
możemy znaleźć się w punkcie najmniej dla nas pożądanym. Życie trzeba brać w
swoje ręce. Na tyle, na ile jest to możliwe, a to zawsze jest jakaś walka, w
której trudno o róże.
A
stereotyp Matki-Polki? Wyssany jest z palca?
Zaobserwowany!
Mimo wielu głosów, ruchów feministycznych, walk o parytety, wciąż jesteśmy
osadzone w tradycji przedorzeszkowej. Zresztą taki stereotyp utrwalają
teksty kultury. Proszę zwrócić uwagę jak wciąż żywy jest przekaz kobiety
walczącej o swoje prawa, zwłaszcza dzisiaj, zwłaszcza w Polsce. Ileż głosów z
trybun sejmowych z ust polityków pada, w których słyszy się nawoływania: do
garów, do dzieci! Mamy XXI wiek, a polskie kobiety wciąż walczą o prawo do
samostanowienia o sobie. A może jesteśmy w takim punkcie historii, w którym
dokonuje się przełamanie stereotypów?
Główna
bohaterka opowieści z biegiem lat uświadamia sobie, czego jej brakuje. Nie da
się zaplanować życia z wyprzedzeniem ?
Z tym
planowaniem to trochę jak powiedzeniem Człowiek strzela, pan bóg kule
nosi (śmiech). Nie chodzi mi tu o konkretnego boga, ale o
swoistą formę fatalizmu, czy – jak kto woli – przeznaczenia, opatrzności. Moja
bohaterka planuje sobie życie, wytycza cele, chociaż podświadomie wierzy, że co
ma być, to będzie.
Marzenia
należy realizować za wszelką cenę?
Czy za
wszelką? Nie stać by mnie było na szczęście, jeśli miałoby ono się stać kosztem
czyjegoś dyskomfortu. Słabe to byłoby poczucie spełnienia. Ale trzeba
wypracowywać kompromisy. Nie wyobrażam sobie jednak, czym byłoby moje życie bez
marzeń. Wciąż mam nowe marzenia i coraz większy apetyt na życie.
„Ważne,
że wszyscy są zdrowi” – to utarty slogan, słowa, które często powtarzamy. Może
jest w nich trochę prawdy? Czy, goniąc za swymi ambicjami, nie zapominamy
czasem o dobru, które otacza nas na co dzień?
Trochę boję
się takich sformułowań: najważniejsze, że zdrowi.
To jest jakby oczywiste i – jak mawiał Jan z Czarnolasu – doceniamy je wtedy,
gdy się zepsuje. Ale, na litość! Nie chcę upatrywać szczęścia tylko w tym, że
jestem zdrowa. Chcę być kochana, szczęśliwa, chcę być piękna i umiarkowanym
bogactwem też nie pogardzę, chcę poznawać ludzi i świat, przeżywać tysiące
epizodów, które ubarwią moje życie. Nie chcę upychać pieniędzy w pończosze, by
były na czarną godzinę. Na lekarstwa, na lekarza. Jak każdy boję się choroby i
cierpienia, ale nie chcę, by myśl o tym, strach, że tak się stanie,
konstytuował moje życie. Staram się dbać o zdrowie, żyć zdrowo, nie szarżuję,
unikam głupiego ryzyka.
Mama
Ksawerego swoją niemoc przelewała na papier w notesach, które trafiły do
kartonu po butach. Pisanie może dać nam siłę? Pomóc nam przetrwać?
Nie musi to
być pisanie, ale wszystko, co odetnie nas od codziennych spraw, co pomoże nam
na regenerację, na nabranie dystansu. Kondensowanie w sobie wszystkiego bez
możliwości uruchomienia jakiegokolwiek wentyla bezpieczeństwa w postaci choćby
rzeczonego pisania jest ryzykowne. Podejmowanie takich prób ucieczki od
realności w jakiś sposób gwarantuje, że nie eksplodujemy, nie zejdziemy na
zawał albo nie wyskoczymy przez okno. Poza tym czasem zwerbalizowanie problemów
wymalowanie, wytańczenie, wyćwiczenie pomaga w konfrontacji, po której okazuje
się, że nie taki diabeł straszny
Każda
matka powinna wyznaczyć granice, by nie dać sobie wejść na głowę?
Każdy – nie
tylko matka, bo każda osoba, która ceni sobie autonomię – musi wyznaczać
granice, ustalać własną strefę komfortu, nie może pozwalać nikomu i pod
absolutnie żadnym pretekstem na przekraczanie tych granic. Bycie dobrą matką to
nie oddawanie siebie bez reszty, nie pozostawiając niczego dla siebie. To nie
ma nic wspólnego z miłością. Bycie dobrą matką nie może być za cenę cierpienia,
znoszenia upokorzeń, tolerowania aktów niesubordynacji, nie może wiązać się z
uczuciem bycia wykorzystywaną.
Historię
swojej matki w Pani książce spisuje jej syn. Myśli Pani, że jego opowieść jest
pełna? Że jest coś, czego nie powiedział – lub nie napisał – a co ważne mogło
być dla jego mamy?
Od początku
założyłam, że narrator nie wie wszystkiego, nie widzi wszystkiego, stąd
tytułowe Epizody. Poza tym czytelnicy, którzy już przeczytali
moją powieść, musieli się zorientować, że poprowadziłam z nimi pewną grę.
Oddałam prawo głosu synowi, który pisze o matce ze swojej perspektywy, ale tak
naprawdę nie określiłam jego wieku. Raz ma szesnaście lat, raz – dwadzieścia,
innym razem filtr, jaki stosuje, to filtr dzieciaka, którego postrzeganie
świata, a nim i matki, siłą rzeczy jest niepełne, czasem infantylne.
Epizody
z życia mojej mamy to więc opowieść nie tylko o
tytułowej matce.
To też
opowieść o rodzinie. Wzajemnych relacjach, cieniach i blaskach.
Opowieść
z życia wzięta?
Życie zawsze
jest inspiracją. Obserwuję ludzi, domyślam się ich historii, podpatruję,
podsłuchuję, przepuszczam przez własny filtr, dopowiadam. Nie ma lepszego
pomysłu na powieść niż życie. Zresztą nie znam żadnej, która nie traktowałaby o
życiu. Nawet jeśli historia jest jak najbardziej niewiarygodna, fantastyczna,
to i tak odnosimy się do niej w kontekście tego, co prawdziwe i żywe.
O czym
powinny pamiętać wszystkie matki, zmagające się z prozą życia?
By nie dać
się przytłoczyć codziennością, nie pozwolić nikomu, by strącił nas z
piedestału. Jesteśmy najważniejsze. Dla siebie nade wszystko, a dla innych też
musimy plasować się na wysokich pozycjach. Poza tym, nie możemy dać sobie
wmówić, że mąż i dzieci są absolutną esencją naszego życia. To my jesteśmy jego
treścią. Dzieci i mąż są dodatkiem. Bardzo ważnym i dodającym barw, dobrze, by
był to dodatek ekskluzywny, który ubogaci nasze życie, a nie przytłoczy.
Każda
kobieta, każda matka zasługuje na swoją historię?
Absolutnie!
Potrzeba tylko sprawnego języka.
Książkę Epizody
z życia mojej mamy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: