wtorek, 2 sierpnia 2022

Coś ze mną jest nie tak

 


Nie wiem, czy dotknął mnie Covid19, czy też dopadła mnie jakaś inna dolegliwość, ale coraz częściej mam takie mniemanie, że coś ze mną nie tak. Chyba popsuło mi się wyczucie smaku, poczucie humoru i inne odczucia… Nie śmieszy mnie, to co śmieszy wielu, co najwyżej zadziwia lub zdumiewa. Może najzwyczajniej w świecie staję się zwykłą nudziarą.

            Mam nieodparte wrażenie, że coś się z tym naszym światem stało. Pomijam kwestie wojen, jakie się toczą. Jedna - brutalna i niesprawiedliwa za naszą wschodnią granicą, inne nieco dalej. Ponad dwadzieścia krajów mierzy się z konfliktami o średniej lub wysokiej intensywności.   Świat jest coraz bardziej zdestabilizowany. Ukraina, Etiopia, Afganistan, Jemen, Izrael, Palestyna, Birma, Syria - to zaledwie kilka ognisk konfliktów zbrojnym, w których ofiarami są cywile, dzieci, kobiety… . Świat drży w posadach. Ale ja nie o tym… , choć zdaję sobie sprawę, że w hierarchii zagrożeń wszelkich, wojny zajmują niechlubne najwyższe bodaj miejsca.

            Mnie mierżą rzeczy na pozór mniej ważne, nie tak determinujące ludzkość,  może nawet dla wielu banalne lub zupełnie nieistotne. Bylejakość, prostactwo, miałkość, nijakość, wszelkie akty i przejawy antykultury.

            I tak na przykład. Kiedyś zostałam wyśmiana, zrugana i okrzyknięta osobą bez poczucia humoru, ponieważ nie rozśmieszyło mnie zdjęcie artysty w toalecie, na sedesie ( i cóż że pięknym ), innym razem ktoś zarzuca mi tenże sam brak poczucia humoru, ponieważ nie rozśmieszyła mnie stand -uperka, bawiąca się stereotypem geja, ukazując go owszem jako fajniutkiego i takiego słodziutkiego, a przy tym w tej swojej pożal się boże imitacji wyśmiewającej, stygmatyzującej i najzwyczajniej prostackiej godzącej w ludzi LGBT.       

            Tym zaś razem dałam się ponieść fali fascynacji, przejawiającej się w wysokich ocenach jednego z poczytniejszych polskich autorów i zakupiłam jego najnowszą książkę. (żal, naprawdę mi żal wydanych pieniedzy). Wcześniej miałam już spotkanie z jego twórczością i choć nie moja bajka, ale potrafiłam zrozumieć, że język jest sposobem kreowania świata takiego jaki autor chciał pokazać. I dość łatwo było przejść mi nad pojawiającymi się wulgaryzmami, czy też innymi kolokwializmami do porządku dziennego, wiedząc i żywiąc przekonanie, że to wszystko w imię uprawdopodobnienia narracji, w imię podania Czytelnikowi jak najlepiej skonstruowanej fabuły, zbudowania bohatera itd., itd.  Bo przecież rozumiem, że jeżeli pisze się o środowisku spatologizowanym, to przecież trudno wykwintnymi metaforami i epitetami. No przecież rozumiem! Ba! Ja nawet rozumiem, że ktoś musi sobie kurwnąć w życiu codziennym. Bo musi! Bo go rozsadzają emocje, bo mu się krew burzy w żyłach, bo nie znajduje nazwania dla pewnych sytuacji zachowań, a przecież szkoda rzucać talerzami o ścianę, czy nie daj boże poświęcać głowę i bić nią bez pamięci. I wtedy myślę, sobie: „Cóż, jestem tylko człowiekiem”. ( A może „aż”?)

            Ale…. No właśnie ale na boga żywego nie potrafię zrozumieć dla kogo,  w jakim celu i dlaczego ktoś, kogo „wielbią tłumy”, pretendent do wielu nagród i zdobywca wielu, syn malarza, wykształcony na prestiżowym uniwersytecie, po filozofii pisze powieść takim językiem! TAKIM JĘZYKIEM! Bo żeby bohater to był człowiek z melin i nizin, bo żeby pozbawiony wzorów, bo żeby ocierający się o margines społeczny, bo żeby jakiś skończony półgłówek ! A tu nie! Matka - dentystka, dziadkowie o dość stabilnym kręgosłupie moralnym i żona nie nie wiadomo skąd, ale żaden prymityw. I oto serwuje mi takie kwiatki… , a kwiatków jest cała rozległa łąka…

            Pozwolę sobie, żeby nie być gołosłowną i zacytuję kilka przypadków wybranych, ale reprezentatywnych dla całości.

 Bolały mnie plecy, łydki, nie mogłem się wysrać, napić  ani zapalić, a w pionie, prócz miłości do żony i resztek kindersztuby, trzymała mnie ta nadzieja; otworzę własną knajpę”. „Pamiętam rysunki w szklanym kiblu jak sram pod siebie albo liżę krowie dupę”. „ (…) Szczano mi do  tornistra”, „Peruki i ortaliony latały jak kondomy na festiwalu chorób wenerycznych”, (…) jakby mu jaja pilnikiem rżnęli”. „Szczeniak wyskoczył spod ojcowskiej kurtki i natychmiast oszczał szafkę na buty”, „prawie spierdoliłem się na ziemię”, „Matka zapytała go, czy przypadkiem  walnął sięmkolbą w łeb, niech sobie sam patroszy tego olbrzyma cuchnącego krwią i gównem, dom nie kostnica  (… ) no i faktycznie został sam, chuj jeden, w tym garażu”.  „Bijemy brawo jak pojebani”.

A tu takie peany! Język barwny i potoczysty. No, no!

„Szpiegowski romans, książka zawiera w sobie wszystkie najważniejsze, najciekawsze wątki które tworzą genialną całość, A to dlatego, że „Chodź ze mną” to powieść genialna w jednym wymiarze: niesienia rozrywki. Bardzo dużo w tym szalonego romansu, trochę sensacji, trochę politycznego thrillera, trochę szpiegowskich rozgrywek, trochę – cóż za szaleństwo – fantastyki naukowej, choć lepiej pasowałoby tu chyba anglosaskie określenie mystery, bo tajemnicze nadnaturalne zdarzenia czają się gdzieś na granicy głównego toku narracji.” Świetny styl, kolorowi i ciekawi bohaterowie, wciągająca historia życia kobiety opowiedziana przez jej syna. W skrócie można by powiedzieć, że to po prostu powieść o miłości. To byłoby jednak zbytnie uproszczenie.

„Nie mogłem oderwać się od czytania. Panie Łukaszu, czapki z głów”

            Proszę mi łaskawie powiedzieć, dla jakiego czytelnika pan Łukasz napisał swą powieść, bo że nie dla mnie to już wiem… Na pewno szemrane towarzystwo spod budki z piwem, przyjęłoby z aplauzem, ale niefart- bo oni raczej nie czytają. A może dla wykształciuchów, żeby zniżyli się do mas, a może dla twardych facetów, którym kobieca narracja jest daleka i obca…, może dla wysubtelniałych kobietek, żeby zobaczyły, że życie to nie je bajka…Ale niech tam. Pan Pisarz ma swoich akolitów i krytyków, dla których ta powieść to sztos!

            Ja dziękuję, postoję. O nie! Albo niech mnie ktoś przekona, że jest ok. , że się nie znam, że nie  mam poczucia humoru, że jestem stara

Ps.

Chodzi mi  o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa… ( a tak sobie ad hoc!


1 komentarz:

  1. Czyli ja też jestem za stara i do tego zbyt głupia, by pojąć język pana "Pisarza". Dziwią zachwyty, ale widocznie do takich osób byłą skierowana książka. Ukłony więc, że autor tak świetnie trafił do swoich czytelników. Ja jednak jestem staromodna i wolę mniej "soczysty", a bardziej kwiecisty język. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń