Co było, nie wróci….ale jest cudnie
Co było, nie wróci i szaty
rozdzierać by próżno-śpiewał Bułat Okudżawa. I nie wróci, choćby nie wiem
co. Jestem z tym nawet jakoś pogodzona
i może dlatego zwracając się ku przeszłemu, coraz rzadziej popadam w melancholię,
złorzeczę na prący do przodu świat. Coraz łagodniej reaguję na zmiany – te na
zewnątrz i te wewnątrz mnie. I nawet czasami siebie lubię. Na przykład za cowakacyjne
wymyślanie cyklów dnia. Co roku coś innego.
W tym roku ustaliłam sobie „stałe punkty”. Rano spacer, potem rower, lody na
rynku, w międzyczasie jakieś domowe krzątaniny i oczywiście pisanie, i
oczywiście czytanie gdzie bądź. I na pewno na fantastyczne spotkania też
znajdzie się miejsce. I niby nic…a
jednak.
Dzisiaj rano, idę uśpionym jeszcze
miastem na spacer z psem. Zieloność
rozszalała i bujna niemożliwie. Boczną uliczką, pośród różnorodnego świegotu, z dala
głównej arterii miasta, gdzie już gęstnieje
ruch samochodów. Słońce też jeszcze poranne, ale już pojedyncze promienie,
przesmykują się przez korony kasztanowców i lubo łachocą kark. Idę wzdłuż rzeczki,
szemrzącej swoją opowieść. I nawet zazwyczaj roztaczający się w powietrzu mało elegancki
zapach, którym nieraz trąci, dzisiaj wypierany jest przez omdlewającą woń róż,
subtelny zapach jaśminowca. Pod wielką
lipą przy Gieesie rozkładają się straganiarki. Truskawki, czereśnie kuszą
czerwienią. Z wolna rozsuwają się rolety
sklepowych witryn. Szkoda, że nie wylegnie na ulicę zapach świeżego chleba i
nie zadzwonią bańki z mlekiem. Ale i tak jest cudnie i swojsko.
Miasto budzi się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz