czwartek, 12 grudnia 2013

O tym, jak nagle po pięćdziesiątce, uświadomiłam sobie, że jestem bardzo, ale to bardzo dojrzałą kobietą..

O tym, jak nagle po pięćdziesiątce, uświadomiłam sobie, że jestem bardzo, ale to bardzo dojrzałą kobietą..




Kiedy miałam jakieś naście lat, fiubździu w głowie, żadnej tak naprawdę wiedzy o życiu,  było mi błogo dobrze. Zmartwienia, troski zasadzały się na banalnych sprawach – kupić nie kupić, iść tam, czy tu… i takie tam inne. Rozterek sercowych nie posiadałam, bo ten  jedyny od zawsze był przy mnie. Wewnętrzna radość rozpierała  mnie i brnęłam przez świat, rzadko kiedy oglądając się za siebie. 
Nekrologi wiszące na drzewach nie zatrzymywały mnie, a  jeśli już gdzieś wzrok zahaczył, to na krótko i tyle tylko, by odczytać nazwiska. A tam sami starcy. Jakaś Janina  50 lat, jakiś Jerzy 63.  W biegu pomyślałam: „Cóż żal! Bo  przecież serce miałam, a człowieka to zawsze wypada żałować. Ale przecież… nażyli się.”  I dalej do przodu! Ej! Chciało się żyć. Życie płynęło ustalonym rytmem; szkoła, mąż, dzieci, praca, ważniejsze – mniej ważne zdarzenia, które przechodziły często niezauważone.  Co tam! W duszy mi grało. I wciąż czułam w sobie tę wewnętrzną niemal rozpierającą radość. Taką prostą, dziecięcą, spontaniczną…  Ludzie chwalili:
-Jak ty potrafisz cieszyć się życiem!
-Jak ty zarażasz tą swoją radością!
Bywało, owszem, że co niektórzy sarkali, kręcąc głowami:
- Dorośnij! Masz męża, masz dzieci. Spoważniej!
Czasem i ja ganiłam się za tę swoją niefrasobliwość, za to poczucie szczęścia, bojąc się, że się skończy. Gdzieś w  tyle głowy zaczaił się niepokój… Ale co tam! Psy szczekają, karawana idzie dalej…
A potem stało się! Jedna ważna śmierć, druga, trzecia…. I nagle dorosłam… umarło we mnie dziecko. Stałam się stateczna, mądra i smutna…  Dojrzałam. Nie sądziłam, że dorosłość tak boli i jest taka trudna.
Nauczyłam się oglądać za siebie. Nauczyłam słuchać ludzi. Nauczyłam się umierania. Nauczyłam się farbować włosy i ćwiczyć mięsnie twarzy, by pozbyć się zmarszczek mimicznych, a inne nauczyłam się tuszować. Nauczyłam się tęsknoty do wnucząt i myślenia o sobie„babcia”. Nauczyłam się robić obiady niedzielne i Wigilie….I zasypiać ze świadomością, że jutro może nie nadejść….
.... i wcale nie jest mi dobrze z tą dorosłością.

***
drzewa są po to, by dawały cień   
słońce po to, by świecić
wiatr musi wiać
morze szumieć

motyl ulotność
ma wpisaną w swoje bycie

jakże jasny jest determinizm

nie warto 
zawracać rzek
wyznaczać szlaków ptakom
zamykać noc przed świtaniem

umieć żyć
pamiętać wczoraj
nie czekać jutra
-może nie nadejść

kochać
bez względu na wszystko
szybko
-bo można nie zdążyć

czekać
cierpliwie
na mannę z nieba
albo głosy trąb Jerycha

przyjąć
z uniesioną głową
zrządzenia Opatrzności

jakże prosty jest determinizm

***

Pierwsza śmierć była
jak spełniona apokalipsa
rozrywała żyły
pulsowała w każdym milimetrze
zmęczonego ciała
nie dała żyć

była dniem i nocą
świtem, zmierzchem
snem i śnieniem.

Druga śmierć przyszła spokojnie
nie darła szat
nie toczyła łez

oglądana drugi raz
czasem budziła zdziwienie
że tak wcześnie
że tak cicho
że mogła zaczekać

Trzecia śmierć
była faktem
nie może więc być
tematem oryginalnej poezji





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz