O czytaniu
Stasiuka i o tym, że jestem kim jestem i nic tego nie może zmienić….
 |
zdjęcie z Internetu |
Lubię poranne
chodzenie do pracy. Zwłaszcza jak ciepło. Jeszcze na ulicach cicho i trochę
pusto. Samochody przemykają. W środku siedzą sobie ludzie pracy – mniej, czy
więcej zadowoleni z faktu, że oto zaczyna się kolejny dzień. Większość z nich
myśli sobie o pracy tyle tylko, że muszą to robić, bo póki co są w takiej
odległości od emerytury, że nie ma co. A możliwość trafienia szóstki tak
nierealna, że nawet nie umieją sobie wyobrazić siebie w sytuacji wygrywającego.
Czasem jakaś głowa w samochodzie mi się kłania i odkłaniam się. Idę. I zawsze
mam jakiś temat do obmyślenia. Dzisiaj, patrząc na górkę, za którą zaraz moja
szkoła, żal mi, że jest tak krótka. Bo dużo mam do obmyślenia. W głowie łomocą
mi się myśli na rożne tematy, ale najbardziej na temat Stasiuka. Bo nie mogę
skończyć jego książki Grochów. Nie dlatego nie mogę, bo jakieś życiowe sprawy
mnie frapują, ale nie mogę, bo nie chcę, a jest tak krótka, że kończy się
szybko. Dozuję sobie po kartce, ale tak naprawdę siedzi we mnie dzień i noc. Temat
zaiste powszechny w literaturze, by nie rzec nawet banalny. Czekałam więc na
ckliwe, chwytające za gardło i serce frazy, a znalazłam, jak to sam pisarz
ujmuje „zwyczajność niezwyczajnych rzeczy”. I nie tyle lektura zajmuje mnie, co
toczy mój mózg i stawia pytania…Taka jest. Pełna mądrości ( bez zbytniego
mądrowania) medytacja nad światem oglądanym z perspektywy, ale pozbawionym wszelkich
upiększeń i udziwnień. Tak prawdziwie pokazanym, że momentami aż boli. Nie spodziewałam się, Boże Drogi broń! od Stasiuka
żadnego dydaktyzmu, uczonych puent, ale pootwierał mi pewne furtki w głowie,
jak choćby tę, za którą skrywała się oczywista oczywistość, o istnieniu której nie
wiedziałam nic a nic. A mianowicie napisał coś takiego: „Bo przecież nie od razu jesteśmy
śmiertelni” i jeszcze wiele innych rzeczy, które są tak cholernie proste i
mądre, i trzeba tylko je wymyslić. Czytam jego i mam wrażenie
wielkowymiarowości. Jestem i tu i tam jednocześnie. I utożsamiam się
absolutnie. I żal mi, że ja tak nie potrafię. A nie potrafię, bo jestem
kobietą. Bo, nawet jeśli cudem żywym udałoby mi sięgnąć po język Stasiuka, i nawet, gdybym potrafiła tak jak on – poruszona
jakimś konkretem – uruchomiła wyobraźnię, nie zdołałabym się uwiarygodnić u
czytelnika, bo jestem kobietą. Bo wszystko, a dla mnie u Stasiuka w
szczególności, jest na wskroś męskie. Męski język, męskie emocje i estetyka.
Przez całą narrację prowadzi nas z właściwą sobie rezerwą. I owa chropowatość,
pod którą pobrzmiewa melancholia i liryzm są tak prawdziwe że aż strach ( a tu już kolejny strach), jak głęboko
osadza się w głowie, jak mości się zakamarkach. Bo Stasiuk pisze o życiu, o
intensywności świata wobec śmierci, o ludziach prostych z często mało
oryginalną genealogią i życiorysem, o rozkładzie wszelkiej materii, o historii,
o czasie, co to płynie leniwie od wieczności do wieczności i czyni to
doskonale, że chciałoby się zakrzyknąć: Stasiuk największym pisarzem jest.
Wbrew pozorom owa dywagacja jest zupełnie a propos.
Coraz częściej zdaję sobie sprawę w jak ogromnym
stopniu coraz bardziej i głośniej dochodząca do głosu ideologia genderu
determinuje działanie, percepcję, ocenę wszelkich form aktywności człowieka.
Nie sądziłam, że stanie się dla mnie zajmujące na przykład ze względu na pisanie. O performatywności płci słyszałam
wcześniej i, choć nie do końca wiedziałam o co chodzi, ale tak na czuja nawet
dość mocno zgadzałam się z twierdzeniami, że płciowość biologiczna dana jest
człowiekowi z natury i tak bywa oraz co za tym idzie, przypisuje się człowiekowi
płeć kulturową. I to ona, choć wtórna ,chwyta człowieka w ryzy od najmłodszych
lat, wyposaża go w cały zestaw instrumentów, stereotypów i kostiumów szytych na
miarę płci. Małej wszakże dziewczynce matka wpaja od najwcześniejszego okresu
świadomości własnego istnienia: „Pamiętaj! NiE ubrudź się. JESTEŚ DZIEWCZYNKĄ.
Nie możesz zachowywać się tak jak jakieś CHŁOPACZYSKO. A potem już przez całe
życie do mózgu sączy się nowe symbole i artefakty, jednocześnie podtrzymując i umacniając
już ugruntowany system, zmierzając do coraz większej polaryzacji kobiecości i
męskości. Tym to sposobem tworzymy sieć dziedzin życia, które coraz bardziej
nas, czyli kobiety i facetów różnicują. I coraz gęściej robi się od rozróżnień
typu: co wypada mężczyźnie, nie przynależy kobiecie. Bywa na odwrót, ale jakoś
rzadziej. I nic więc dziwnego, że owa nierównorzędność tożsamości kobiet i
tożsamości mężczyzn budzi sprzeciw tych pierwszych.
I w moim przypadku tak się zadziało. Powtarzalność
aktów performatywnych w stylu: Jesteś kobietą, więc tobie nie wypada”. „Jako
kobieta, powinnaś to czy tamto”, sprawiła, że nie umiem inaczej. Myślę jak
kobieta, robię jak kobieta, czytam przez pryzmat kobiecych doświadczeń, a w
końcu piszę jak kobieta. I właśnie przez ten fakt wciąż będę na pozycji
niższej, a jeśli już, będę musiała wciąż udowadniać, że to, co kobiece
niekoniecznie musi być gorsze.
- Dlaczego się tym zainteresowałaś? – zapytał mój mąż, kiedy ślęczałam
wieczorem nad klawiaturą, raz po raz przywołując go, by czytać mu sprodukowane
przed chwilą zdania.
Dlaczego? Bo
mu – temu Stasiukowi –zazdroszczę. Że tak pisze i nie tyle, że jest to jakieś
arcypisanie, choć oczywiście jest, ale to, że on jako facet może napisać tak czy
siak, a ja nie. Że jemu dostępne są peryferia wszelkie, a mi nie bardzo. Że on
może sobie pozwolić na „zwyczajność”, która z uwagi na to, że jest jego zwyczajnością,
dla mnie zawsze pozostanie egzotyczna. Że może pisać sobie dosadnie i krwiście,
a ja nie, bo jak to miałoby się do tej kobiecej estetyki. Jasne, nikt mi nie
zabroni, papier wytrzymały (komputer jeszcze bardziej), ale nie będzie w tym
autentyczności i szczerości. I zazdroszczę mu też tego, że ja jego przeczytam,
ale ona mnie nie. I co z tego, że nie tylko mnie…
PS. Od
autorki, czyli sobie jeszcze napiszę: Nie dokonuję analiz, interpretacji , nie
szukam tropów, powiązań i odniesień, bo się najnormalniej na tym nie znam