![]() |
zdjęcie z Internetu art- newmedia. com |
Mam 56 lat…. . Jestem żoną, matką,
babcią, przyjaciółką ( taką mam nadzieję), koleżanką, znajomą. Jestem
nauczycielką, wychowawcą, mieszkanką Barlinka. Córką jestem i siostrą. I
teściową jestem, ciocią, kuzynką, szwagierką. Matką chrzestną jestem i żoną ojca
chrzestnego ( nie mylić z Don Vito Corleone, choć synowie i bliscy żatrobliwie
mówią o nim, znaczy mężu moim capo di titti capi). Jestem znana z widzenia, z
nazwiska po ojcu „ a to córka Ryśka”, i z urody po matce, bo „podobna do matki
jak dwie krople wody”. Z Koziej też jestem znana, bo „nic się nie zmieniłaś,
Gosiu” – tuli mnie za każdym razem pani M, z Szosowej pamiętają mnie ci i inni
„nigdy nie zapomnę, jak pani prowadziła swoich chłopców za rękę. Oni w białych
spodenkach w lekuchną krateczkę i pani w sukience jak ta Mielcarz w Quo Vadis,
tylko że ona blondynka i chuda” i ze Stodolnej, gdzie przeżyłam najtrudniejsze
lata swojego życia, a wreszcie tu – z Ogrodowej, gdzie mieszkam, ale na dobrą
sprawę ja niewiele osób znam, a mnie jakby coraz więcej. No może to przez te książki,
które piszę i z tego powodu od czasu do czasu moje zdjęcie mignie gdzieś w
portalu. Pewnie mogłabym jeszcze wymyślać i przypisywać sobie różne funkcje.
Przeżywszy pół wieku, ma się też bagaż doświadczeń, coraz pełniejszy, niekiedy
trudny do udźwignięcia. Dzięki temu półwieczu mam więc pewną wiedzę, pochodzącą z owego
doświadczenia i tę książkową nie zawsze zweryfikowaną przez życie. I ogląd
rzeczywistości mam jako taki, czasem o szerszym, a często o węższym spektrum,
zawsze nie takim, niż sama po sobie bym oczekiwała. Staram się nie poprzestawać
na zastałym, a brnąć do przodu, czasem na przekór sobie, czasem wbrew wszystkiemu,
pomna zasłyszanej niegdyś maksymy „kto stoi w miejscu, ten się cofa”. ( a
propos tego cytatu – tylu ludziom przyznawano autorstwo od Goethego, poprzez
Witkowskiego i innych, tak że ja poprzestanę na samym cytacie). I w związku ową
dążnością do przodu, podglądam ludzi, nasłuchuję, śledzę, szperam, poszukuję,
czasem powielam, czasem adaptuję na swój grunt coś, co do mnie trafia
szczególnie.. By nadążyć. Choć przecież aż tak durna nie jestem i wiem, że czasu nie
przegonię. Lubię też analizować, porównywać, odwoływać się, odsyłać do archetypów,
wzorów, szablonów, zachwycać się lub zdumiewać wszelkim fraktalami w
przyrodzie, w życiu w ogóle. Lubię rozdzielać włos na czworo, ( choć wiem, że
bliscy określają to mało elegancko i mówią, że najzwyczajniej upss! upierdliwa
jestem) bo to daje mi poczucie bezpieczeństwa, że żyję w przestrzeni dającej
się jakoś ogarnąć moim umysłem. By oswoić, okiełznać, by nie zwariować.
Uff! Napisałam się, napleniłam słów jak
to mówią – zresztą brzydko – jak głupi dzieci
( teraz środowiska prorodzinne będą rzucać we mnie zgniłymi jajkami), ale prawda jest taka, że tym sposobem chciałam
zawoalować istotę rzeczy… No właśnie…
Zatem ad rem. Poszukując określenia dla
siebie…etykietki dla siebie ( choć jak diabeł świeconej wody wystrzegam się etykietowania
ludzi), widzę wiele możliwości. Mogłabym je sobie sprawić w jakiejś firmie
drukarskiej na przykład mgr Iwona
Małgorzata Żytkowiak ( bo przecież jeszcze magistrem jestem), nauczycielka, polonistka i et cetera. Ale mimo że napisałam i
wydałam w dobrych wydawnictwach ( dobrych to znaczy takich, które liczą się na
rynku – tak mi kiedyś uświadomił pewien redaktor definiując „dobre wydawnictwo”,a
nie jakaś firma „spod krzaka” – idem)
dziesięć powieści, mimo że otrzymałam sygnały, że są niegłupie, że nie są o
niczym, że jakiś tam styl posiadam i jakieś narzędzia pisarskie, jakoś dam daje
sobie radę z językiem na wielu płaszczyznach, ale… ale nie zamówiłabym sobie takiej etykietki „pisarka”.
No nie! Chociaż chciałabym myśleć o sobie: „jestem pisarką”. Ba! Jak to brzmi!
Zdarzało mi się przy okazji różnych spotkań z
czytelnikami, prostować osobę anonsującą mnie „przedstawiam naszego gościa-
pisarkę z Barlinka… itd., itd.” Powiadałam wówczas, trochę z rezerwą, trochę ze
skromnością ( tak, tak, skromnością – potwierdzam tym, którzy się zżymają przy
tym moim samookreśleniu. Wszak wszyscy wiedzą, że skromność skarb dziewczęcia J
), że sprzątanie w domu, nie czyni mnie sprzątaczką, gotowanie – nie powoduję,
że jestem kucharką, to że sobie śpiewam w wannie nie sprawia, że jestem
śpiewaczką i nawet kilkugodzinnej wygrywanie na pianinie sentymentalnych ballad
Okudżawy, Jacquesa Brela czy polskich standardów nie daje mi podstaw by nazwać się
pianistką i oczywiście etc.
Kiedyś Pan od Książek prowadzący moje
spotkanie zapytał mnie, kto w takim razie jest pisarzem i ile książek trzeba napisać,
by można pozwolić sobie tak o sobie
myśleć. Nie wiem i nie wiem i tego się trzymam. Ale może trzeba dać czasowi
czas. Może trzeba zaczekać. Może ktoś mądrzejszy – może jeden, drugi tak powie i słowo stanie się. Słowniki nie wyjaśniają, poradnia językowa
stoi na stanowisku, że jednym z warunków acz niekoniecznych – jest przynależność
do związku pisarzy, np. ZLP ( to wówczas jak gdyby mieściłabym się z zakresie,
ale cóż, skoro i tak się nie czuję).
- Ty to masz problemy –
rzuciła mi przyjaciółka, nie umiejąc zupełnie zrozumieć moich rozterek. Zobacz
wokół! – powiada mi dalej – Znam taką, co napisała jedną książkę i wrzuca na
fejsbook zdjęcie pod tytułem „pisarka
lepi pierogi”, albo w aucie i cyk „pisarka
jedzie samochodem”. Albo napisała trzy książki i sama je sobie wydała i zaraz
pod nazwiskiem pisze „pisarka”. A czasem tak się w swoim „pisarstwie” utwierdzą
i zapędzą, że mają ambicje uczyć pisania innych. Nie omieszkają ogłaszać się na
portalach, werbować grupy, organizować obozy językowe. O tempora o mores! – zakończyła sentencjonalnie. Ale jeszcze po chwili dodała:
- Ty, Gośka, po prostu pisz...
No to piszę sobie a innym. Na chwałę
swoją sobie piszę. Dla czytelników piszę. Dla pieniędzy też trochę. A wszystkim
pisarkom, pisarzom lekkiego pióra życzę, i zadowolenia czytelników, ale i własnego
cokolwiek. Bo przecież jak człowiek z siebie kontent, to i dobrze mu na
świecie. Czyż nie?