wtorek, 14 października 2014

Czas Facebooka


- Wiesz. Chyba zlikwiduję swój profil na FB – powiedziała to bez żalu ani skargi w głosie. Tak jak się mówi o „przewietrzeniu” szafy. Wyrzuca się zbędne szmatki, w których nikogo już nie można oczarować, ująć czy zaskoczyć. Wyrzuca się, choć bywa, że z czasem melancholijnej jesieni albo niżu hormonalnego cechującego się labilnością emocjonalną, ambiwalentnością uczuć niekiedy żałuje się owego desperackiego kroku rozprawienia się z jakimś etapem. (Ów etap zdaje się być równie enigmatyczny co całość niniejszego tekstu.)
-A po co? – zapytał beznamiętnie, bo mimo iż sam na przekór mniemaniu o konstytutywności FB jako narzędzia świadczącego niezbicie o faktycznym istnieniu osoby, nie posiadał tzw. profilu, ale miał świadomość niekwestiowanego wpływu onego na losy człowieka ( tu czytaj; maluczkiego, wyskocznego sroce spod ogona, pozbawionego energetyzmu, spadłego w wirtualną w przestrzeń, pojawionego jak grom z jasnego nieba, niekiedy ku ubawieniu innych, ale  też upierdliwie jak wrzód na dupie).
- A nie wiem… ale siedzę jak durna przy ekranie, oglądam setki głupich filmików, zdjęć osób, których na żywo raczej nie mam szansy poznać i  nawet nie wiem, czy bym chciała. A poza tym zobacz… Mam tylu znajomych, spośród których jakiś co najmniej tysiąc deklaruje, „że mnie lubi”, a coraz większa pustka obok mnie.
- Nie przesadzaj! Jest jesień i robisz się sentymentalna – skonstatował. – Idź na spacer. Jest ciepło i  przyjemnie. Może kogoś spotkasz, a jak nie to idź do Galerii. Może tam będzie Halinka, to sobie pogadacie. Albo popatrzysz sobie przez okno restauracji. O tej porze tyle osób się kręci po ulicach.