środa, 23 lipca 2014

To był piękny wakacyjny dzień

Czekam na wakacje zawsze z pewnym niepokojem. Niekiedy zdarza mi się, że mam konkretne plany i wówczas wiem, na co czekam, ale bywa tak, że  z wielu przyczyn ( tu też i finansowych,  bo choć Mariolka, widząc mnie kilka lat temu, po dość długim okresie niewidzenia , wzdrygnęła się jakby zobaczyła zjawę, a potem zakrzyknęła: „ O Matko!  Gośka! Nie poznałam cię! Będziesz bogata!”, to jakoś owa mariolkowa  wróżba nijak ziścić się nie chce) nie snuję żadnych planów.  Bo po pierwsze, włączając pragmatyczne myślenie, mam inne sprawy na głowie, po drugie analizując sytuację, nie znajduję warunków realizacji moich wydumanych mrzonek, po trzecie… Mniejsza z tymi wyliczankami!  Ostatnimi jednak czasy zdarzają mi się wakacyjne wypady nieplanowane, niekontrolowane, często – gęsto, jak to powiadają – na wariackich papierach.  W tym roku  również zarzuciłam marzenia o wielkich greckich, włoskich, hiszpańskich czy jakichkolwiek innych wakacjach.  Nauczona nauką mężowską, że nie wszystko można mieć w życiu, znalazłam radość w rzeczach maluczkich, choć  w ostatecznym rozrachunku, okazują się gigantycznymi jak wypad z mężem i Marcelem do Karpacza, przyjazd moich synów, spacer z moją wnusią Helenką albo też wyjazd nad morze  a potem perspektywa bieszczadzkich połonin. Ale tego, co mnie spotkało, nawet najstarsi Indianie by nie wymyślili!
                Otóż, zaraz z końcem roku szkolnego spotkała mnie Wiesia ( dla niewtajemniczonych Wiesia – oprócz tego, że jest cudowna, bo tak po prostu ma, to jeszcze pracuje w Muzeum Regionalnym w Barlinku). I ta Wiesia, zmuszając mnie do zejścia z mojego  białego rumaka marki Cossack, zapytała czy w ramach ot! takich sobie lekkich, wakacyjnych spotkań nie zechciałabym wziąć udziału w takim przedsięwzięciu. Cóż! Gwiazdą nie jestem, grafik nie jest zapełniony, a ludzi trzeba szanować.  Tym bardziej, że od czasu do czasu, ktoś  dopytywał się o spotkanie, ktoś mnie zatrzymał pytając o miejsca, postaci z moich powieści. Tak czy owak z  rzeczoną Wiesią oraz Moniką ustaliłyśmy szczegóły i finał!
W tym miejscu muszę popełnić dywagację ( co to owe popełnienia coraz częściej mnie się przytrafiają).
                Od zawsze mi w duszy grało. Grało mi wszędzie i wszystko jak nie przymierzając nieszczęsnemu Jankowi Muzykantowi. Grał mi Wieniawski i Debussy, grała mi Cesaria i Joe Dassin, i Buika mi grała, i Możdżer mi  grał  i wszystko, wszyściuteńko! I cygańska muzyka mi grała! A jeszcze jak sobie wyobraziłam  owo furkotanie sukien, podzwanianie dzwonków, trzepot korali połyskujący wszystkimi kolorami  tęczy niczym baśniowe klejnoty to taka tęsknota rwała mi serce, że hej.  Ale nie składało się, bym na własne żywe oczy zobaczyła. Cóż wszystkiego mieć nie można!  I musiałam żyć z tą tęsknotą, odzywającą się czasem zakłuwającą niczym utkwiona drzazga. A kiedy widziałam Igę i Wojtka córki i ów magiczny świat to… ej! życie! Szkoda słów! Rwało pod sercem.
                 Po stosownych ustaleniach co do czasu i miejsca czekałam na spotkanie z czytelnikami, mieszkańcami  mojego Barlinka. Nie spodziewałam się tłumów, więc po przegnaniu stresu doszłam do wniosku, że pal sześć! najwyżej pogadam z Wiesią i Moniką, wypiję kawę i pójdę do domu. Wszak nie wpisałam  sobie spektakularnego sukcesu do mojego bądź co bądź całkiem zwyczajnego życiorysu.
Już przy budynku muzeum coś mnie tknęło i, kiedy samochód zatrzymał się na podjeżdzie, dostrzegłam ich: Igę, Marię, Wojtka i Bogdana.  Witaliśmy się jakbyśmy znali się od lat, padało wiele słów, uścisków  i nie było momentu zażenowania, niepewności czy poczucia obcości. Po prostu grono ludzi bliskich, rozumiejących się jakby wspólna przeszłość nie odnajdowała początku, bo była od zawsze.
                A potem… potem mówiłam, mówiłam, mówiłam…. I  nic nie byłoby szczególnego w tym moim mówieniu, gdyby nie fakt, że, kiedy skończyłam  rozbrzmiała muzyka, prawdziwie cygańska i wspaniałe córki Igi i Wojtka zawładnęły salą muzealną i zafurkotały suknie, zadzwoniły dzwonki i wszystko rozbłysło tęczą niesamowitych barw….  I nie wiedziałam, czy to się zdarzyło naprawdę, czy sobie wymyśliłam… Ale chyba nie

                Świat jest piękny nie tylko z powodu tego, co widzimy, ale z powodu ludzi, których spotykamy na swej drodze. Hej piękni Ludzie! Igo, Wojtku, Mario i Bogdanie! Hej piękne dziewczyny! Zuzo i Haniu! 


A że to prawda najprawdziwsza to proszę bardzo:)