czwartek, 19 czerwca 2014

Playlista na francuską nutę


                Kiedyś tworzyłam sobie playlisty. A propos, pod wypływem,  z  samotności,  z radości… Ot! powody jawiły się same. Siedzieliśmy z K.( zwłaszcza w weekendy) i słuchaliśmy różnych kawałków. Najczęściej rozpoczynaliśmy nasze koncerty od tematycznych, potem leciało co popadło. Tak więc Quinn przeplatał się z Dąbrowską,  a Demarczyk z  Procol Harum. Bywało, że Paleczny zachwycał nas maestrią, a potem zaraz sięgaliśmy po Felicjana i jego Zapach kobiety ( nie mylić z filmem i  genialnym Al Pacinem . Nota bene cudne tango  https://www.youtube.com/watch?v=DdzmwX_0LT0 ). Ostatnio jednak czas jakby mi się sfilcował i  wciąż mi go brakuje. Trawię go na codzienne sprawy, wypełniam schematycznymi  punktami i zupełnie nie dostrzegam tego, że ucieka mi między palcami. Jeden, drugi dzień, miesiąc. Jak tak dalej pójdzie, to obudzę się któregoś ranka ze świadomością, że oto skończył się dla mnie czas! Brrrr!
                Ale dzisiaj wzięło mnie! Zbliża się kanikuła! Niestety coraz  więcej pomysłów, a mniej możliwości  na to,  dokąd się udać.  Chciałoby się i tu i tu…  
Rano w radio słuchałam Trójki i tam w cyklicznej audycji ktoś poprosił o Paroles. Mówił o tym, że ma miłe wspomnienia itd. I naraz przyszły do mnie moje miłe wspomnienia i cały  dzień wysłuchiwałam….
Tak więc na francuską nutę! Zaczynam od owego Paroles w wykonaniu Dalida& Alan Delon https://www.youtube.com/watch?v=PvURORYfofQ
Piosenka chodziła za mną długo i umieściłam ją w mojej powieści „ W kręgu”  jako tło do romantycznego spotkania Magdy i Aleksandra.
                Francuski akcent jest też w „Toni”… tam moja piosenka – tu w wykonaniu Yves Montanda –stanowi  nawet tytuł rozdziału Suos le ciel de Paris
Paryskie pejzaże!!! Cudny akordeon. Mój ojciec grał na akordeonie i … ja, zanim przesiadłam się do pianina. Wciąż jednak z sentymentem patrzę na czarny futerał, w którym jest mój Weltmeister 120 – tka!
Edith Piaff. Artretyczne diva! Kobieta – mały wróbelek, która swym przejmującym głosem potrafiła zerwać tłumy. Ja uwielbiam jej  Hymn miłości
Słuchając francuskiej piosenki, nie można pominąć Joe Dassina…  a zawsze będzie mi się kojarzył z wizytami u mojej babci w Pełczycach, gdzie spędzaam wakacje. Moje, niewiele , acz, starsze ode mnie ciotki zakochiwały się bez pamięci w coraz to innych Romkach, Markach i słuchały z zamkniętymi oczami Dassina, a ja… a ja snułam w głowie swoja własną
Historię.
Joe Dassin
Potem byłam jeszcze Mirelle Mathieu, która tam mnie ujęła, że ojciec zaprowadził mnie do znajomej fryzjerki, by mnie obcięła na pazia, bo chciałam wyglądać jak ona. Oto Santa Maria!
Falami wracała do mnie francuska piosenka. I za każdym razem, gdy ją słyszałam  ściskało, kłuło, budziło  nieznane tęsknoty. Gdy  któregoś razu kupiłam płytę z festiwalu w Sofii i tam wś®ód wielu, nieznanych mi wykonawców była piosenka  Aznavoura  Natalie, oszalałam. I słuchałam Brela, Ferre, Gainsbourga, Brassensa, Mauricea, Jarrea….
A potem zakochałam się  w Bajorze….
….a ostatnio to….
I już wiem! Muszę wrócić do Paryża…  więc na koniec obowiązkowo najbardziej paryska z francuskich
A oto linki do innych moich na blogu  playlist
Niedzielna playlista z żeńską namiastką jazzu, swingu, soulu i folku (Nie tylko dla koneserów)
Sobotnio- niedzielna play lista z muzyką wpisaną w życiorys- w lata młodości, w lata pierwszego zakochania, pierwszych rozterek…

Sobotnio – niedzielna  play lista bez klucza, ale za to bardzo różnorodna i sentymentalna…

Sobotnia playlista pod hasłem Wielcy nieobecni! (oczywiście z komentarzem, bo jakże to tak)

Sobotnia playlista przywodząca na myśl pewne miejsca (te, w których byłam, ale i te, o których myślę… być

Sobotnia play lista – na przekór wiośnie – jej  zieleni i żółci – w   różnych odcieniach czerwieni

Sobotnia playlista w sentymentalnym nastroju amerykańskich standartów…

I może jeszcze coś by się znalazło …





niedziela, 8 czerwca 2014

Wczoraj i dziś

zdjęcie z Internetu



                Kiedyś częściej wracałam pamięcią do przeszłości. Budziła się wówczas we mnie ogromna tęsknota. Bezpowrotność czasu, dziwne poczucie straty czegoś absolutnie nieokreślonego. Wszelkie niespełnienia  bolały, ściskały, rwały. Czego mi było żal? Nie wiem. Zapachów łąk, które tkwiły w pamięci, ukradkiem kradzionych pocałunków, smaku zakazanego owocu. Wciąż miałam wątpliwości, czy dokonane wybory były najlepsze z możliwych. Wiele zdarzeń zadziało się poza jakimkolwiek moim wyborem. Byłam młoda. Rzadko wybiegałam w przyszłość, chociaż miałam świadomość, że to ku niej winnam kierować zainteresowanie. Stanowiła wielką niewiadomą, wiele zależało ode mnie, mogłam w dość dużym stopniu ją tworzyć, lepić według własnych wyobrażeń.
                Nie umiem uchwycić momentu, kiedy mi przeszło. Ale nazywam to sobie dojrzałością. ( taka sobie nazwa). Rozpierzchły się młodzieńcze tęsknoty. Przeszłość dokonała się. Nie przywołuję młodości, bo się skończyła.  Dla mnie z pierwszą ważną śmiercią. I nie czas roztrząsać  minione stany rzeczy. Teraz wciąż myślę o tym, co będzie. Pytania cisną się,  a ja znajduję radość w kolejnym dniu, który przychodzi. Lubię żyć, chociaż coraz bardziej boję się życia. Nieodwracalności, bezpowrotności, ostateczności… I wciąż mi się wydaje, że gdybym miała moc zatrzymywania czasu, to chciałabym go zatrzymać właśnie teraz.

Ale nie mam, więc do kolejnego jutra..

niedziela, 1 czerwca 2014

Im jestem starsza, tym na więcej mogę sobie pozwolić…

                Kiedyś, kiedy byłam młoda - bo jakby na to nie patrzeć, przy całej sympatii dla ludzi chcących temu zaprzeczać młoda nie jestem już od dość dawna (można powiedzieć wiele: w kwiecie wieku, niestara, dojrzała,  w sile wieku) - przywiązywałam wielką wagę do konwenansów.I o dziwo! Wciąż mi coś nie wypadało; spodniczka za krótka, spódniczka za długa, kolor szary, a nie różowy, wypić lampkę za dużo albo nie wypić wcale. Trzymałam się kurczowo różnych etykiet, bo… wciąż byłam na cenzurowanym
- No wiesz, tak głośno się śmiać w restauracji?! Komu jak komu, ale tobie to nie wypada.
- Wybacz, moja droga, ale jesteś już w takim wieku, że taki kolor ci absolutnie nie przystoi.
- Masz już męża, dzieci i  nie byłoby to dobrze widziane, gdybyś poszła z koleżankami do dyskoteki.
-Kto to widział, aby kobieta zamężna, matka dzieciom, sama siedziała w restauracji i na domiar wszystkiego popijała lampkę wina, albo co gorsza piwo.
- No co jak co, ale chyba nie wyobrażasz sobie samej jechać na wczasy!?....
                Obwarowana zakazami, nakazami, ograniczeniami  wypełniałam wszelkie swoje role życiowe, skrupulatnie przestrzegając niepisanych zasad, aby nie skompromitować się, nie przynieść wstydu mężowi, dzieciom, uczniom, teściom, rodzicom, sąsiadom, szwagrom, zięciom, koniom braciom. Niekiedy miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą, z przygotowanym palcem wskazującym, by mi pogrozić,  jakbym nie daj bóg, wyszła poza  przyzwolone ramy. Co mnie to zdrowia kosztowało, to szkoda słów!
                Ale teraz  doszłam do momentu, kiedy mogę wiele, bo już, co miało  się stać się stało! Mam swoje lata, jestem teściową, babcią. Ustabilizowałam swoją pozycję, umocniłam się na wszystkich płaszczyznach. Zadbałam o opinię. Lata pracy!I teraz mogę  nosić różowe bluzki, mogę biegać w balerinach, oszczędzając nadwerężone przez lata noszenia szpilek nogi, mogę tańczyć albo nie tańczyć, mogę śmiać się na głos i opowiadać sprośne kawałki, mogę kokietować ( bo i tak nikt na serio  tego nie weźmie), mogę się uczesać starannie albo się nie czesać ( bo i tak przez lata ludzi przywykli do takiego a nie innego mojego wizusu). Stać mnie na dystans! I nie czerwienię się już przy obcych i gula nie rośnie mi w gardle, kiedy mam przemówić publicznie, i mogę sobie pograć w restauracji na pianinie. Mogę jeździć na rowerze w krótkich spodenkach albo w zwiewnej sukience i mogę śpiewać na całe gardło, kiedy jadę samochodem.  Mam w sobie luz! Taptaraptadadadadadada

http://www.youtube.com/watch?v=EK8oWDluu18