wtorek, 28 stycznia 2014

Czytam sobie i myślę sobie…( tym razem o Suce Katarzyny Grygi)

Czytam sobie i myślę sobie…( tym razem o Suce Katarzyny Grygi)

Nie jestem krytykiem ani recenzentem,  nie jestem też jakimś szczególnym znawcą literatury. Ot! Po prostu jestem zagorzałą czytelniczką. Usiłowałam kiedyś zebrać to, co przeczytałam, ile przeczytałam, ale po pierwszej setce zagubiłam się i postanowiłam odpuścić. Czytam. Czytam codziennie. Czytam od kiedy potrafię czytać. Może i dlatego ze względu na rozbujałą wyobraźnię, która ciążyła niezmiernie,  też w którymś momencie życia zaczęłam pisać. A może  wówczas wydawało mi się, że w ten sposób mogę  uczestniczyć w literaturze. Mogę nie tylko wchodzić w światy, które przedstawiają inni, ale również tworzyć swoje – w  jakiś sposób ekwiwalentne – światy wobec tych zastanych, wobec tych wyczytanych. Mniejsza  o moje powody pisania! Dzisiaj zajmuje mnie pisanie innych. Znów. (Bowiem odwiedzający mnie goście blogowi wiedzą, że już mi się przytrafiło nie raz, nie dwa  „popisywać” na ten temat).
Kiedy biorę do ręki książkę,  zawsze mam nadzieję, że zmierzę się z pewną historią. Inną niż wszelkie inne, dotąd nieznaną. Wchodzę do cudzego ogródka z nadzieją, że mnie narracja uwiedzie, zapomnę o bożym świecie, bo ówże świat, choć przecież wiem, że tymczasowy, zagarnie mnie do siebie na ileś tam czasu. To tak, jakbym wyjeżdżała na wycieczki do różnych miejsc. I potem wracam, ale gdzieś w zakamarkach umysłu, gdzieś nocą pod powiekami pojawiają się poznane obrazy miejsc, ludzi i zdarzeń.  Musi we mnie być! Musi wracać frazami,  ożywać w impresjach.
Coraz częściej jednak daję się sprowokować i sięgam po tytuły, które  trawią mój czas. Daję się skusić wszelkim eksperymentom, po których pozostaje „pamięć” w postaci czkawki i nieprzyjemnego odbijania, a nade wszystko poczucie żalu za zmarnotrawionym czasem,  kiedy to mogłam  go wykorzystać  na coś o wiele bardziej wartościowego. Bo mi się piętrzą na szafce nocnej książki, coraz budząc mój niepokój, że nie zdążę w życiu przeczytać, wszystkiego , co powinnam ( chociaż przecież i tak wiem, że nie zdążę).
Kiedy kilka lat temu trafiłam na „Królową tiramisu” Bohdana Sławińskiego. Wiedziona decyzją kapituły Nike tudzież różnymi wzmiankami prasowymi o enigmatycznych propozycjach, nade wszystko potrzebą „bycia na bieżąco” sięgnęłam po książkę. I jak to po tiramisu, niewiele trzeba było, bym poczuła przesyt. A że nie zwykłam odkładać nieprzeczytanych książek, przemęczyłam się, co  skutkowało długotrwałą  niestrawnością i tak jak po przesycie tiramisu, długo nie patrzyłam w jego kierunku, tak i po lekturze – jak diabeł świeconej wody – bałam się okrzyczanych nowości, eksperymentów językowych, wszelkich konceptualizacji. A jednak znów dałam się  nabrać.  Tym razem kupiłam ( bo żebym jeszcze pożyczyła) książkę Katarzyny Grygi Suka. Kto sądzi, że jest to powieść  animalistyczna, jest w błędzie. Żadna tam Lessi, czy Biały kieł. Suka to imię kobiety. Piękna,wyintelektualizowana, wyemancypowana, biseksualna genderystka z mizoginicznymi, ale i mizoandrycznymi skłonnościami. Deklaruje pewną mizantropię, a tymczasem wciąż plącze się gdzieś pośród ludzi. Może to takie zachowanie „boję się, choć chciałabym)lub ( i chciałabym, i się boję)”.
Operuje językiem dalekim od salonowego, choć nie brakuje jej obeznania i intelektu. Suka buntuje się przeciw wszystkim i wszystkiemu i czyni to niejako programowo. Prowokuje, ale nie jest to dla mnie w żaden sposób konstruktywna prowokacja. A raczej zdumienie, że oto znów wylała się fala  głosów, które dopatrzyły się w „Suce” nowych absolutnych prawd, obnażających animę natury kobiecej, które doszukały się wielkiego nowatorstwa w postrzeganiu świata kobiet z punktu widzenia kobiety, co to nie "gęga jak Kasie i Mariole". I chwała jej za to, że nie gęga i nie podsuwa mi pod nos nowego przepisu na pierogi, czy nie zakochuje się  ostatni raz, ale tym razem w odpowiednim facecie, by w końcu u jego boku zbudować nowy dom, nowe gospodarstwo agroturystyczne lub wyjechać do słonecznej Toskanii. Cóż jednak po tym wszystkim, skoro ów żeński samiec alfa nie budzi mojego zaufania. Niekiedy miałam wrażenie, że tytułowa Suka tkwi w stanie permanentnego dysonansu kognitywnego, co być może tłumaczyłoby niespójność narracyjną.  To co myśli i co robi bywa skrajnie różne. Brak takiej spójności powoduje, że przestałam jej wierzyć. A ja już tak mam, że, aby coś stało się dla mnie zajmujące, musi uprawdopodobnić się wewnątrz mnie.
 Jest postacią plastikową i sztuczną. Epatuje sposobem wyrażania sądów, często kategorycznym i przejaskrawionym. Suka bazuje na modnych tematach z portali internetowych, niejednokrotnie kontrowersyjnych ( gender, homoseksualizm, feminizm, korporacje) i niech jej tam! Ale jest tam takie przeładowanie tematów, że trudno oddychać. I trudno wybyć się przekonania, że przez cała narrację  sili się na oryginalność, poszukuje konceptu by zadziwić, zszokować. Nie zadziwiła mnie, nie zszokowała zresztą też. Może trochę i współczuję jej, podejrzewając, że pod tymi wszystkimi suczymi kostiumami skrywa się depresantka,  może nawet wcale tak sucza i silna. O dość niespójnej osobowości.  Dobrze, że choć psa ma Suka, co ją czyni bardziej ludzką. Suka jest to nawet jakaś opowieść, choć przecież wszystko jest opowieścią. Lepszą. Gorszą. Powtórzoną. Przetworzoną. Powtórzę więc kiedyś zasłyszaną prawdę: ponoć Szekspir już wszystko wymyślił. Ole!