poniedziałek, 29 lipca 2013

Refleksja na okoliczność trwających wakacji


Refleksja na okoliczność trwających wakacji…


Chociaż nie planowałam jakoś szczególnie szalonych wakacji, bo … cóż, kryzys nie odpuszcza , mnie nie zbywa, a i charakter pracy mojego męża nie pozwala na wiele. Już uporałam się ze zmorami napadających znienacka ckliwień, nękających wspomnień wieku młodego i durnego. ( Niekiedy dopadają ciemną nocą, ale wtedy przeganiam je, klnąc się na psa urok albo inne zaklęcia.)  Zatem pogodzona z losem z początkiem wakacji obrzuciłam okiem moje domostwo i postanowiłam, co następuje.

Po pierwsze primo; posprzątam chałupę. Zaglądnę w każdą szufladę, na półkę, w każdy kąt i mysią dziurę. A co! Naszło mnie, by pobawić się w perfekcyjną panią domu!

Po drugie primo: Będę robić przetwory, obrusy i  sałatki do obiadu  pełne witamin, co to jak znalazł jesienią.

Po trzecie primo: Będę nadrabiać braki w filmach, których nieskąpy stosik uzbierał się na regale. Wymyśliłam jeszcze kilka niezłych punktów i nawet cały ten mój świat zwykłych spraw wydał mi się tak interesujący, że tylko tego i więcej niczego nie chciałam.

Bywało, że widziałam siebie uwijająca się wśród grządek, pielącą, wychwaszczającą rabatki, zbierającą owoce.

Tak zbudowana zdawałam się zupełnie nie dostrzegać barwnych, mamiących błękitem nieba, bezkresem wód i białymi piaskami fotografii migających mi na stronach internetowych i ekranie telewizora. Święte słowa męża mojego dawno zaślubionego, mądrego i praktycznego „Wszystkiego mieć nie można” pobrzmiewały co rusz, nawracając niekiedy zbłąkane myśli na właściwe tory.

I oto – jak to w życiu bywa – całkiem nieoczekiwanie i nieplanowanie trafiły mi się wyjazdy: Świnoujście, Warszawa, Bieszczady i Kraków. Spakowałam walizki, zabrałam dzieciaka i w drogę. Pojechałam z Irmą  i jej synem. Warszawa zrobiła na mnie wrażenie. Od ostatniego mojego pobytu minęło ponad dziesięć lat.  Pokazałam Marcelowi Muzeum Powstania Warszawskiego. Byłam dumna z niego, kiedy z dziecięcą ciekawością i wrażliwością chłonął wystawy, czytał, pytał i zdumiewał się tym, co zobaczył. W Centrum Nauki Kopernika spędziliśmy bez mała cały dzień i nie sądzę by to jakoś szczególnie wyeksploatowało mojego syna. Zachwycał się eksponatami w Muzeum Wojska Polskiego i nawet długie spacery po Krakowskim Przedmieściu zbytnio go nie nużyły.  Letni skwar przeganialiśmy, siedząc przy fontannach. Kilka dni minęło jak z bicza strzelił i już wiem, że muszę z nim tam wrócić.

A potem moje Bieszczady! Wróciliśmy do domu przepakować walizki, zabraliśmy męża  i dalej! Z przyjaciółką i jej mężem wyruszyliśmy przez całą Polskę do Przysłupia
Takiej ciszy nie ma nigdzie! Ale wędrówka Działem na Małą Rawkę… to jest to! Kilkugodzinna wyprawa, najpierw bukami, potem polami jagodowymi z widokiem zapierającym dech w piersiach na naprzeciwległe połoniny Wetlińską, a potem i Caryńską, wysokie trawy i wszechotaczająca zieleń… I kiedy tak się idzie między niebem a ziemią, to dopiero wówczas smakuje się świat… Łzy mieszają się z kroplami potu, tysiące spraw tłoczy się do głowy, ból nóg nakazuje zapomnieć o wszystkim innym złym, co się przydarzyło… I przychodzi chwila, kiedy nie chce się schodzić, tylko iść, iść do końca…. Wokół wyrastając jedna za drugą bieszczadzkie góry z przycupniętymi gdzieniegdzie osadami.  Gdzieś tam poskrywane zapomniane przez ludzi i Boga cerkwie, wsie ukryte przed ludźmi, w których schronienia  szukają sponiewierani życiem rozbitkowie. I czas… który zdaje się zupełnie inaczej płynąć.  

                Nie udało mi się nasycić się górami dostatecznie, nie zdołałam brodzić w górach tyle, ile sobie wyznaczyłam, ale i tak wróciłam odnowiona. I znów jestem mądrzejsza  o kilka prawd. I teraz już mogę sobie wypełniać obowiązki pani domu, czasem pozaglądać do folderów  ze zdjęciami i poczuć ten spokój…. I obiecać sobie, że może jeszcze raz, jeszcze jeden raz tam wrócę, choć sił brakuje coraz bardziej….

 

Ps. I jeszcze jedna myśl nasuwa mi się: Dobrze mieć wokół siebie ludzi, z którymi można pochodzić, pozachwycać się, pogadać, pomilczeć  i wciąż jeszcze mieć ochotę na bycie blisko siebie.
Ps.2
Teraz mogę z nabożną spolegliwością zabrać się za chałupę
:)

sobota, 13 lipca 2013

Trafiła się leniwa sobota, czyli wpis ni z gruszki, ni z pietruszki… chociaż może jednak?


Trafiła się leniwa sobota, czyli wpis ni  z gruszki, ni z pietruszki… chociaż może jednak?


Wakacje. Kolejne wakacje w moim życiu. Na tyle spowszedniały, że nie wiem, czy mam się nimi fascynować, czy nie. No bo przecież. Jeżeli coś wpisuje się w pewną cykliczność… nie stanowi już jakiejś oryginalności. Wpisane jest w nasz czas. I kwita! Tak więc żyję sobie wakacyjnie, trawiąc czas na określonych zadaniach, przez się samą ustalonych. Zatem – rano chodzę z kijkami, jeżdżę na rowerze, piszę, w ostatecznej ostateczności gotuję obiady i piorę…., potem realizuję program powszechny matki – polki, potem siusiu paciorek i spać. Niekiedy w pewnych antraktach dopadają mnie tęsknoty za NIEZNANYM, ale zaraz biorę się karby i tkwię w  mojej realności. Pokornie i cierpliwie. Od poniedziałku po niedzielę i etc. ,wypełniam  utarte schematy. W wieku pięćdziesięciu lat człowiek już wyparł  z wyobraźni nieoczekiwane historie bez możliwości zrealizowania się. Już wie, że ziemia jest twarda, upadek bolesny, a skrzydła ikariańskie nie zawiodą za daleko… A jeśli nawet przekradnie się do świadomości jakaś myśl niesforna, to ją kadzidłem! i a kysz! przegonić zda się. Bo rozum podpowiada, że tak należy i tak trzeba. Więc ja - zdeklarowana realistka z kikutem skrzydeł odciętych dużo wcześniej przez okrutny i bezwzględny los nauczyłam się stąpać po twardej ziemi, raz po raz wyrzucać z buta uwierający kamyk. Za cel i sens upatrując realizację zadań zadanych mi przez życie.  I nijak do głowy by mi nie przyszło, bym mogła się temu sprzeciwić, albo z onym życiem moim  się kłócić. Wszak wiadomo, że z koniem się nie kopie. A tu! Masz ci babo placek! Jak kurze ziarno, trafiła mi się leniwa sobota. I w perzynę obróciły się wszystkie moje plany, zadania, przedsięwzięcia, odgórne dyrektywy, narzucone przez samą się imperatywy. Poszło! Rozbiło się jak mydlana bańka. I zamiast wypełniać przeznaczone i opracowane schematy siedzę sobie i bredzę. A co?! Nie wolno mi!? Zjadłam sobie pomidorową, polatałam po mieście, polegiwałam sobie na wypoczynku w stołowym, nawet kawę wypiłam w łóżku. Panisko! Co się zowie! I nie zamierzam sprzątać, prać, piec placki drożdżowe! A niech mi tam! Ale poleniuchuję, a potem zaś! Spakuję swoje i dzieciaka mojego najmilszego rzeczy i ...Hajda! Wiśta! Wio! Na Warszawę! Zamykam oczy I już ci pod powiekami jawią mi się wielkie światy stoliczne! I szum! I rwetes! I wielka niewiadoma!  I pal sześć! plany, zamierzenia i ambicje! Leniwa sobota! A potem Warszawa, a potem Bieszczady… a potem… potem trzeba będzie wziąć się do pracy! A teraz ! Hulaj dusza, piekła nie ma! Na Warszawę! Hurra!
http://www.youtube.com/watch?v=EK8oWDluu18